2013-08-24

"Przystanek Kostaryka" Grażyna Obrąpalska

Wydawca: JanKa

Data wydania: 3 lipca 2013

Liczba stron: 192

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 27,30 zł

Tytuł recenzji: Raj na chwilę, by przysiąść…

Wydawnictwo JanKa inauguruje nową serię wydawniczą. Mają to być w założeniu książki opowiadające o wrastaniu w inne światy, mentalności i kultury, których autorami nie będą sowicie opłacani przez sponsorów reporterzy, lecz zwykli ludzie, uważni obserwatorzy i podróżnicy, jacy szukają choć na moment zakorzenienia w innym świecie. To może być naprawdę wyjątkowa seria, co zwiastuje „Przystanek Kostaryka” Grażyny Obrąpalskiej.

To snuta niespiesznie narracja o przenikaniu świata, jaki trudno nazwać rajem na ziemi, a jednak przez chwilę się nim staje. Bez egzaltowanych uogólnień, bez chwytających za serce i wyobraźnię środków typowego reportażysty. Bez czynienia z tej opowieści niczego więcej niż historii o tym, w jaki sposób przez trzy lata autorka wraz z mężem Jackiem mierzyła się z trudami życia w kraju co najmniej specyficznym. Nazywanym „Szwajcarią Ameryki Środkowej”, ale to miano – jak wiele różnych mitów – zostanie w książce Obrąpalskiej skonfrontowane z trudami życia codziennego gringos, dla których Kostarykańczycy są otwarci i mili, ale którym ich wielka kostarykańska rodzina nigdy nie uchyli drzwi na tyle, by przestali być obcy; jakkolwiek poważani, lubiani i cenieni…

Właściwie to czego można szukać w kraju, gdzie większość obywateli poddaje się transowi pielgrzymowania do figurki Matki Boskiej w Cartago, gdzie w katolickim państwie buduje się domy z kratami w oknach i gdzie korupcja oraz przestępczość są nasilone równie mocno, co absurdy w prawie, które zmienia swe przepisy wciąż na nowo powodując, że bez dobrego adwokata w Kostaryce przeżyć się nie da? Czym może kusić kraj z wszechobecną drożyzną i fachowcami z dwiema lewymi rękami, z rozpadającymi się drogami i mostami, z brakiem zainteresowania tym, co dzieje się w miasteczku obok, nie mówiąc już o świecie poza granicami? Co może przyciągać do państwa, którego synonimem specyficznej mentalności jest pura vida - pozdrowienie i zapewnienie o tym, że wszystko jest dobrze, w opowieści autorki  będące synonimem wszelakich możliwych trudności, które piętrzyć się będą przed każdym, kto zdecyduje się na dłuższy pobyt w Kostaryce?

Jednak można. Bez względu na wszystko. Na dziwactwa, niedogodności, niewdzięczności i surowość klimatu. Można chyba wtedy, kiedy jest się wiecznym podróżnikiem, spragnionym nowych wrażeń wagabundą, któremu łatwo jest przywyknąć do inności, bo jest na nią otwarty i gotów ją szybko zaakceptować. Obrąpalscy, którzy po latach emigracji w USA są w Kostaryce kimś na kształt emigrantów podwójnych, postanowili zaryzykować i zakotwiczyć się w miejscu, w którym urzekają nieskończone odcienie zieleni, spokój dokoła i senny upływ czasu, jaki sam wyznacza swoje ramy. Tytuł doskonale odzwierciedla to, czym była dla nich Kostaryka. Mieszkali tam trzy lata, choć pewnie planowali mieszkać dłużej. Zatrzymali się, co zwłaszcza dla męża autorki mogło być trudne. Dlaczego? Obrąpalska wyznaje: „Są ludzie, którzy chcą przebiegnąć, przemaszerować lub przesiedzieć życie. Jacek – biegnie. Ja – wolę maszerować. Ale też przysiąść czasami na krzesełku. I tak przysiadłam na trzy lata w Kostaryce”.

Zbudowali sobie piękny dom. Casa Escalada – dom, do którego trzeba się wspinać. Wspinaczka ma tu różne znaczenia. Utrudzili się niemożliwie już przy samym procesie budowania tego domu. Nie szło łatwo, bo nic nie idzie łatwo w Kostaryce. Byli o krok, by skusiła ich Panama ze swą stolicą, miastem w wiecznym ruchu. Wrócili do budowy domu. Odwiedzili nie tylko południowego sąsiada Kostaryki. Dużo bardziej nieprzyjemne było oglądanie zacofanej Nikaragui i przekraczanie granic, na których sąsiedzi próbują zarobić na sobie, podnosząc opłaty za „papierowe” wizy. Została jednak Kostaryka, zaparcie ku temu, by zamieszkać na wzgórzu z widokiem na Kordyliery i niezwykła wręcz otwartość, by nauczyć się pokory. W każdym możliwym wymiarze. I chociaż cierpliwość się skończyła, proza życia stała się zbyt opresyjna i oboje zrezygnowali ze swego raju na ziemi na rzecz cywilizacji w prowincjonalnym amerykańskim Cary, trzy niezwykłe lata zostawiły ślad w ich pamięci i świadomości. Pozwoliły na to, by zawrzeć liczne przyjaźnie; w różnym wymiarze i znaczeniu, bo nie o innych ludzi tylko chodzi. Zapiski o perypetiach Obrąpalskich są sumiennym świadectwem zaangażowania w świat, dla którego piękna można było toczyć ciągłe boje z wężami i mrówkami, znosić pasywność i skłonność do unikania odpowiedzialności za błędy Kostarykańczyków i pogodzić się z tym, że status rezydenta dla jednego z nich okaże się czymś niemożliwym…

Formalnie kilka zarzutów może się pojawić pod adresem tej publikacji, ale to wynika z faktu, iż jest to opowieść pisana chyba przede wszystkim sercem, jakie tęskni do życia, które przecież łatwe nie było. Pomiędzy poszczególnymi rozdziałami nie ma jakiegoś zarysowanego porządku. Autorka  często powtarza pewne myśli albo po raz kolejny prezentuje już ukazany fakt. Chaosu jest chwilami tyle, co na kostarykańskich ulicach czy bazarach.

To nic. Dlaczego? Widać dbałość o szczegóły i o oddanie rozmaitych nastrojów, jakie towarzyszyły dwojgu bliskim sobie ludziom na ziemi, która stała się bliska, ale chyba do końca pokochać się nie pozwoliła. Miło jest przysiąść na krzesełku, poznać tę historię. Bo co przeciętny Polak wie na temat Kostaryki? Lektura tej książki będzie bardziej pasjonująca niż kopanie w encyklopedii, a na pewno da coś, czego tam się nie znajdzie. Niezwykłą atmosferę oswajania miejsca, które na zawsze pozostaje dzikie, ale staje się domem, prawdziwym domem; małą namiastką ziemskiego raju i miejscem, gdzie zmienia się optyka patrzenia na swój własny los, swe przywary, przyzwyczajenia, poglądy i sposób życia. Ogólnie zatem „Przystanek Kostaryka” to pozycja wartościowa i wiecznie będzie świeża, bez względu na to, ile lat upłynie od czasu, gdy Obrąpalscy opuścili kraj ze stolicą w San José. Świeżość zapewnia bezpretensjonalny styl i ciekawa perspektywa patrzenia na miejsce, którego większość z nas na pewno nie zobaczy.

6 komentarzy:

zofka pisze...

książka prezentowana jest we wrześniowym numerze miesięcznika Traveler, ale w Empiku jej nie mają w sprzedaży. Muszę ją gdzieś kupić, ponieważ wyjeżdżam do Ameryki środkowej niebawem (od Gwatemali po Panamę) a żadnych polskich przewodników po tych krajach nie można kupić.Istotne więc są dla mnie takie informacje i opisy z pierwszej ręki, jak relacje z podróży, czy ta książka osoby, która mieszkała tam przez 3 lata. Przeczytam, to zobaczę czy była dla mnie przydatna i skonfrontuję z tym, co zobaczę tam, na miejscu.

Biedronki z Wilczy pisze...

Świetnie:) Bardzo lubię książki o innych krajach pisane z perspektywy osób, które tam zamieszkały, fakty i obserwacje a nie beletrystyka....Recenzja znowu kusząca do sięgnięcia po pozycję:)

Unknown pisze...

Uwielbiam książki, które opisują przygodę zwykłych ludzi w nowej przestrzeni. Doceniam ich początkowe zagubienie i późniejszą chęć zaadaptowania się w nowym środowisku.
To może być naprawdę dobra seria! ..no i ta okładka, z której bije siła spokoju..

Jarosław Czechowicz pisze...

Zofka, najlepiej u wydawcy bezpośrednio! Myślę, że warto zabrać w podróż. W Internecie widziałem gdzieś także relację wędrowca, który przemierzał Amerykę Środkową. Po polsku.

~Iwona~, jak wspomniałem, to nie jest reportaż rasowego reportera. Ale w tym urok tej publikacji! Polecam.

Olga, wszystkie okładki JanKa są małymi dziełami sztuki. Też jestem ciekaw, jak rozwinie się seria. Pozdrawiam.

Agilesz pisze...

Bardzo mi sie podoba recenzja Jaroslawa Czechowicza - wylapal wszystkie dobre i slabe elementy specyficznego reportazu Obrapalskiej. Kostaryka z zewnatrz wyglada zupelnie inaczej - pura vida!!! a to jednak tylko haslo reklamowe i styl myslenia.
Prawda jest bardzo skomplikowana i autorka dala dobra probke problemow zycia w Kostaryce. Dla mieskancow US realia CostaRica sa jak horror innej cywilizacji
Brawo dla Autorki i dla Recenzenta.

Unknown pisze...

Mieszkam w Kostaryce już od 6 lat. Początki były trudne, szok kulturowy ogromny, tęskonta za rodziną, przyjaciółmi i porównywanie wszystkiego do Polski i do Europy. Dopiero po czterech latach udało mi się uwolnić od tego brzydkiego nawyku, oczyścić serce i umysł, otworzyć się na nowe doświadczenia. Teraz żyje mi się tutaj dobrze. Znalazłam swój raj na ziemi, a może po prostu dom...
Nie o tym jednak miało być. Chciałam zwrócić uwagę, że mówimy "Kostarykanin", a nie "Kostarykańczyk". Do niedawna sama żyłam w nieświadomości, ale po przeczytaniu tego artykułu pracuję nad swoją polszczyzną.

http://obcyjezykpolski.pl/kostaryka/