2013-08-22

"Odwrotniak" Jakub Małecki

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 14 sierpnia 2013

Liczba stron: 254

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Odwrotne i puste strony…

Kiedy przed dwoma laty Jakub Małecki raczył w "Dżozefie" soczystą opowieścią międzypokoleniową o relacjach praskiego blokersa Grzesia Bednara i doświadczonego życiem Stanisława Baryłczaka z duchem Josepha Conrada w tle, pomyślałem, że to oryginalny pisarz młodego pokolenia, który z troską pochyla się nad czasem minionym, czyniąc go wykładnią życia dla tych, co życia tego wcale nie znają, bądź błąkają się gdzieś na jego peryferiach. Z dużym więc zainteresowaniem sięgnąłem po „Odwrotniaka”, gdzie los Izabeli Grycz, która przekroczyła nobliwy wiek dziewięćdziesięciu lat, splecie się z życiem jej o ponad 60 lat młodszego wnuka, jaki boryka się z problemami osobowości zaburzonej i pielęgnującej w sobie nienawiść jako jedyne żywe uczucie, którego można być pewnym. Równie duże pojawiło się po lekturze rozczarowanie…

Liczyłem na kolejną literacką ucztę o moście pokoleniowym, w którym skryte są tajemnice i mądrości czyniące z fabuły znakomity smaczek czytelniczy. Dostałem gubiącą się w tropach, nieprzekonującą, nużącą i po prostu przekombinowaną powieść ni to psychologiczną, ni to sensacyjną. Nijaką właściwie. Zapowiadającą wiele, ale niewiele oferującą. Taką, co wykorzystuje sporo ciekawych rozwiązań fabularnych i formalnie chce być nowatorska oraz zaskoczyć finałem. Wywołuje jedynie konsternację i zdumienie; zaskoczenie faktem, iż można jeszcze w biografiach tak tandetnie skrojonych widzieć potencjał na ciekawą prozę. Pomysłów autor miał wiele, ale wymieszał je ze sobą w taki sposób, że przy „Odwrotniaku” można się zadumać chwilę, ale tylko dlatego, by myśleć o tym, na której stronie potencjał tej historii po prostu znika…

Zdecydowanie ciekawszą postacią jest Izabela. Może dlatego, że próbuje odkryć tajemnicę; jedną i konkretną. Nie mnoży ich na siłę w egzaltowanych gestach i słowach jak jej chudy, blady i dość mocno zaburzony wnuczek, Ignacy Korzeń (kolejne subtelne nawiązanie do Conrada? Chciałbym). Izabela tuż po wojnie zbliża się do niejakiego Kazka Człapka. To artysta specyficzny, w którym widzimy głównie męski prymitywizm, ale to przecież kręci Izabelę. Tak jak opasły brzuch i kula w głowie, którymi jej malarz-kochanek się szczyci. Ich relacje są bardzo intensywne i z góry naznaczone jakimś fatalizmem. Trudno powiedzieć, co przyciąga ich ku sobie, jakie namiętności każą im być razem. Nie znamy finału tej znajomości. Izabela też zapomniała. Zmagająca się z postępującą ślepotą staruszka potrzebuje lupy, by przeczytać coś, co pozwoli jej spotkać się z przeszłością i poznać prawdę, jaką wyparła…

Izabela w czterech ścianach gdańskiego mieszkania mierzy się z opuszczeniem, samotnością i niedołęstwem. Także z brakiem miłości ze strony wnuka, który prowadzi życie w Poznaniu i nie interesuje się nią podobnie jak jej ekscentryczna córka. Izabela jest już na marginesie życia i nikt nie zaprząta sobie nią uwagi. Ignacy tymczasem ma w głowie zupełnie co innego niż pamiętanie o swej babci. Umysł zajmuje mu niejaka Ada. Już tylko ona nie jest obiektem nienawiści Ignacego. Bo nienawiść Korzeń w sobie pielęgnuje, obdarza nią hojnie i próbuje zgłębić niezgłębioną przecież istotę tego uczucia. Pracujący po kulturoznawstwie w jakiejś korporacyjnej machinie wrażliwy Ignacy może jedynie pokochać coś, co jest jego projekcją wyjątkowości. A kocha wyobrażony wizerunek Ady. Do niej kieruje niewysłane listy, jej poświęca foldery w swym laptopie, ją adoruje i kiedy pozna, jej poświęca sekret krainy marzeń, równoległego świata fantazji na malarskim płótnie, któremu ona ma nadać nazwę i znaczenie. Ogrom emocji miotających Ignacym jest tak wielki, że młodzieniec nie może po pewnym czasie oddzielić tego, co wyobrażone od tego, co realne. Znika możliwość czucia się przez chwilę śmietankowo, co do niedawna gwarantowała kawa, czekolada, papieros i ta dobra samotność, co nie niszczy wewnętrznie. Ignacy szuka odpowiedzi na pytania, kim jest dla Ady i kim może się stać. Oddalona od niego w Gdańsku babcia próbuje dowiedzieć się, kim była – w relacji równie skomplikowanej przed laty co ta, w której grzęźnie jej wnuk…

I na tym mniej więcej kończy się chyba wszystko ciekawe i efektowne, co Małecki ma nam do zaoferowania w swojej książce. Może jeszcze przestrzeń mieszkania jest istotna i warto zwrócić na nią uwagę. Oboje poszukujący prawd, tak bardzo różni wiekiem, odległością czy przeżyciami, zamykają się w klatkach rojeń, gdzie wypierają wspomnienia albo próbują sobie z nimi po raz kolejny radzić. Mieszkania Izabeli i Ignacego to przestrzenie opresji na własne życzenie. A przynajmniej takimi się zdają. Tam rodzą się myśli, które utrudnią percepcję rzeczywistości. Ignacy przez to nie przewidzi, co może się w jego życiu wydarzyć, Izabela zaś nie jest pewna tego, co przeżyła.

Czy statyczna dość opowieść o młodym histeryku, który miota się pośród urojeń egzaltowany chwilami bardziej niż Werter i Gustaw w jednym, może naprawdę zaintrygować? Czy w myśleniu i poczynaniach Ignacego jest coś, co naprawdę wzbudza uwagę? Czy nie jest przypadkiem tak, że czytając o tym, jakie męki przeżywa w obcowaniu z telefonem, komputerem, balkonem czy łóżkiem, chciałoby się nim po prostu potrząsnąć i zmusić do tego, by zaczął wreszcie czynić akcję powieści ciekawą? Ignacy może być uznany za nadwrażliwca. Dla mnie jest po prostu nudnym świrem. Cały czas wierzy się w to, iż opowieść o Izabeli uratuje jakoś tę powieść, ale wszystko zmierza coraz większymi krokami do naprawdę dramatycznego zakończenia.

O co w „Odwrotniaku” może chodzić? Może o truizmy, jakie autor wymienia już pod koniec książki: „Na nikim nie można polegać. Marzenia się nie spełniają. Człowiek jest zawsze taki sam”. A może miała się tu rozegrać dramaturgia z genialnym suspensem, tylko po drodze napięcie zaczęło opadać na tyle, iż czeka się już niecierpliwie, by dobrnąć do ostatniej strony? Czymkolwiek Jakub Małecki tym razem miał zaskoczyć, nie jest to dla mnie rozpoznawalne, niestety. Może warto się uczepić tego, że jest to specyficzna książka w książce i fatalizm przenosi się tu w czasie i przestrzeni, by dokonać spustoszenia oraz wprowadzić do nie tyle dramatycznego, co symbolicznie pustego zakończenia. Nie wiem. Wiem tylko tyle, że Małeckiemu w „Odwrotniaku” nie wyszło. To proza korzystająca z kilku świetnych chwytów i napisana być może z sercem, bo przecież o bolących sercach traktująca. Obawiam się jednak, że niewielu za serce chwyci, ale i tak kłaniam się nisko przed autorem, bo większość jego piszących rówieśników łapczywie kreśli kalekie narracje osadzone tylko w tym, co tu i teraz. Małecki umie pokłonić się przeszłości. W „Dżozefie” z zetknięcia bohaterów innych pokoleń wyszła smakowita proza. „Odwrotniak” jest książką bez smaku i chyba bez właściwości. Może po prostu przekombinowaną. To też się zdarza.

Bo pozostaje tylko kilka myśli. Hasłuj laptopa nawet wtedy, kiedy mieszkasz z najbardziej nawet zajefajnym współlokatorem. Kiedy widzisz dziewięćdziesięcioletnią staruszkę przepychającą się do automatu biletowego w autobusie miejskim, uświadom jej, że od dwudziestu lat może jeździć sobie bezpłatnie. Pilnuj swojej komórki, w której ktoś może ci podmienić numery i zastanów się nad sobą, gdy nikt nie odbiera twoich telefonów. To chyba za mało jak na taką książkę i chyba nie o takie refleksje miało chodzić. Zbyt wiele innych się nie pojawiło, niestety.

3 komentarze:

Iwi z Nasz Książkowir pisze...

Mam wrażenie, że jest to książka tylko na jakieś leniwe popołudnie, czy wieczorek c;
Świetna recenzja.

Pozdrawiam, obserwuje i zapraszam do siebie.
http://naszksiazkowir.blogspot.com/

pietia pisze...

Czytanie Twych omowien to uczta literacka nawet jesli dotycza nieudanej ksiazki. Tak trzymaj!

miłośniczka pisze...

Liczyłam na to, że to będzie świetna lektura i jakoś tak nastawiłam się na ucztę po rekomendacji koleżanki. Książkę niebawem przeczytam, bo mamy o niej mówić na kolejnym spotkaniu Klubu z Kawą nad Książką - ale jakoś tak właśnie... straciłam zapał...