2013-09-25

"Ludzie za ścianą" Friedrich Ani

Wydawca: Czarne

Data wydania: 16 września 2013

Liczba stron: 340

Tłumacz: Elżbieta Kalinowska

Oprawa: miękka

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Oddaleni, samotni…

Kiedy wiosną omawiałem obyczajową powieść Małgorzaty Wardy "Jak oddech", nie spodziewałem się, że tak szybko otrzymam inną, bo w kryminalnej tonacji, książkę równie wnikliwie analizującą problem ludzi zaginionych i tego, w jakich stanach emocjonalnych pozostawiają tych, których opuszczają. „Ludzie za ścianą” to zdecydowanie inny, męski punkt widzenia na sprawę. W dodatku jest to jedna z książek utytułowanego za zachodnią granicą prozaika, którego poznajemy w kolejnej po „Śmierć nie ulega przedawnieniu” odsłonie. Powieść, która przyciągnie uwagę nie tylko wielbicieli narracji z dreszczykiem. To bowiem bardzo wiarygodna psychologicznie historia o opuszczeniu bez słowa, o braku bliskości, o szukaniu jej substytutów i o pytaniach, które dręczą tak silnie, jak wspomnienie tych, co dotychczas nie rzucali się w oczy, a widzimy ich wyraźnie dopiero po zaginięciu. Bo czyż nie jest tak, jak myśli główny bohater, Tabor Süden, w zakończeniu tej powieści? Czy „niektórzy ludzie stają się widoczni dopiero dzięki temu, że znikają”?

Süden mieszkał kiedyś w Monachium, ale postanowił pożegnać na zawsze bawarską stolicę, bo w mieście tym kłębiło się za wiele mrocznych wspomnień, a jego ulice kojarzyły się z bólem, pustką i poczuciem osamotnienia. Kiedy myśli, że w Kolonii stworzył sobie namiastkę nowego życia, otrzymuje zaskakujący telefon, po którym świat nie będzie już dla niego taki sam, a na pewno rozsypie się ten mozolnie budowany domek z kart stabilizacji, w jaki Tabor Süden chciał uwierzyć. W słuchawce słyszy głos ojca. Mężczyzny, który zaginął, gdy syn miał 16 lat i teraz, po 35 latach kolejnych uczenia się życia bez niego, zaznacza swą obecność i namawia do spotkania. Połączenie zostanie przerwane, ale Tabor Süden już nie uwolni się od głosu, jaki usłyszał. Wraca do Monachium, gdzie kiedyś jako policjant poszukiwał zaginionych. Żeby nie oszaleć, szukając po omacku jakichkolwiek śladów ojca w mieście, do którego miał nie wracać, podejmuje się pracy w agencji detektywistycznej. Chce zachować pozory normalności, nadać swemu nieoczekiwanemu powrotowi sensu i przede wszystkim uwierzyć, że znów może być potrzebny tym, których przed laty z powodzeniem odszukiwał.

Daremne poszukiwania właściciela głosu w słuchawce są zwyczajnym odruchem, nad którym Süden nie myśli. Dopiero potem uświadamia sobie, iż szuka kogoś, kto nawet będąc blisko, zawsze był daleki i nieobecny. Kogo szuka? Swego ojca czy własnego wyobrażenia o nim? Kto do niego zadzwonił? Ten, kto kiedyś wpędził go w samotność czy ktoś, kto chce Südenem manipulować po latach, bo przecież jaką może mieć pewność, że usłyszał rzeczywisty głos mężczyzny, którego słyszał ostatnio ponad trzydzieści lat temu? Wędrując bez celu ulicami Monachium, nagabując nieznajomych, bezdomnych i wszystkich obcych, co nic nie wiedzą, nic nie słyszeli i nie mogą pomóc, były policjant podejmuje się zadania rozwikłania zagadki pewnego właściciela restauracji, który zaginął przed dwoma laty i którego nadal usilnie poszukuje żona, zdając sobie przynajmniej częściowo sprawę z tego, dlaczego mąż pewnego dnia wyszedł i nie wrócił do niej…

Raimund Zacherl był człowiekiem bez właściwości, ale chyba tylko dlatego, że nikt go naprawdę nie znał i nikomu nie zależało na tym, by się do niego zbliżyć. Tym bardziej żonie, z którą chłodne relacje stawały się z czasem nie do wytrzymania. Zacherl przestał być bliski każdemu, kto kiedyś darzył go uczuciem. Uciekł w świat rojeń i imaginacji. A może odnalazł to, czego do tej pory nie doświadczył i jego zniknięcie zrozumie tylko ktoś, do kogo drzwi po wielu latach jałowego życia puka miłość, jakiej oprzeć się nie sposób? Tabor Süden w niekonwencjonalny sposób odkrywa nowe fakty, dotychczas pomijane albo przemilczane, gdyż niewygodne. Odkrywając zagadkę zniknięcia Zacherla, odpycha od siebie wizję żyjącego ojca, który być może rzeczywiście czeka na niego w tym wielkim mieście bez właściwości, do jakiego Süden miał już nigdy nie wracać. Zbliża się za to zupełnie nieoczekiwanie do pewnego dwunastoletniego rudzielca, który czeka tak jak on… Bo mama wyszła i nie chce wrócić. A Benedikt jest cierpliwy i czeka. Pięćdziesięciolatka i młodego chłopca połączy doskwierająca samotność oraz poczucie porzucenia, z którym po prostu trzeba się pogodzić.

Tytuł powieści tłumaczy japońskie określenie - hikikomori.  Ludzie za ścianą to ci, co zniknęli i nie pozwalają na to, by bliscy odnaleźli z nimi kontakt. Z takimi ludźmi Süden spotykał się przez całe życie. Radził sobie świetnie. Być może powodem jest szczególna cecha Tabora, o jakiej dowiadujemy się w jednej z rozmów: „(…) Traktujesz życie innych ludzi osobiście. Dlatego ci ufają. Dlatego odnalazłeś wszystkich zaginionych”. Tak, zarówno dramat małego Bene, jak i problemy Zacherla zostaną potraktowane z niespotykanym wręcz wyczuciem na niuanse; przez kogoś, kto nie tyle potrafi uważnie słuchać, co stwarzać krajobrazy uczuć zaginionych, o jakich poszukujący ich nie mieli nigdy pojęcia. Süden podejmuje się poszukiwań, które są wyzwaniem. Sprawy osobiste miesza z zawodowymi. Podejmując kolejne kroki, uświadamia sobie coraz bardziej obezwładniającą go samotność, jakiej kiedyś się poddał i która stała się treścią jego życia.

Bo samotni na wiele różnych sposobów są wszyscy bohaterowie tej fascynującej powieści Friedricha Aniego. „Ludzie za ścianą” to przejmujący traktat o tym, że opuszczeni muszą jakoś sobie radzić i że radzą sobie tylko tak, jak mogą, czyli oswajając samotność i stan ten zamieniając w swoją siłę, nie słabość. Ani wnikliwie penetruje wnętrza tych, których odrzucili inni i daje nam wysmakowaną historię o dramacie bycia pojedynczo wśród głosów, wspomnień i wizji należących już do przeszłości i związanych z ludźmi, do których mimo starań zbliżyć się nie udało. Ta psychologiczna panorama obejmuje pokolenia, różne statusy społeczne, różne formy udręczania się i przede wszystkim scenariusze odchodzenia, jakiego nie sposób pozornie wytłumaczyć. W „Ludziach za ścianą” ukryta jest też wyjątkowo piękna opowieść o miłości, w której nie ma ani sentymentalizmu, ani też pretensjonalności, a przecież czytamy o czymś prostym, co prowadzi do szczęścia na chwilę okupionego bólem odtrącenia.

Tabor Süden jest człowiekiem, który zamierza wyciągać innych z głębin rozpaczy, ku których kierują się z własnej nieprzymuszonej woli. W taki sposób podążał ku samobójczej śmierci przyjaciel Südena, z którymi teraz toczy on w myślach rozmowy, na jakie zabrakło czasu. Zacherl też wydaje się znikać z własnej woli. Z własnej woli odchodzi matka Benedikta i wola stanowi o bezmiarze pustki, jaką fundują sobie wzajemnie ci, co winni się kochać i wspierać. Żadna myśl, choć często trywialna i oczywista, nie zasługuje na to, by ją pominąć. Żadna refleksja nie jest na tyle nieistotna, by zapomnieć o niej, skupiając się na akcji, snutej przecież niespiesznie i z pewnym specyficznym zaangażowaniem ze strony autora. „Ludzie za ścianą” to faktycznie opowieść kryminalna, ale przejmująca nie tyle dramatem zaginionych i tych, co poszukują, lecz przede wszystkim prawdą o człowieku, który bez względu na okoliczności, sploty rozmaitych zdarzeń, zawsze sam ze sobą musi się mierzyć i zawsze z samotnością jako stanem siły i bezwoli, obecnym w życiu każdego z nas. Mocna, wyraźna i poruszająca rzecz o tęsknocie, miłości i o życiu, które rzadko toczy się tak, jakbyśmy tego chcieli i u boku tej osoby, do której jesteśmy przywiązani.

3 komentarze:

Basia Pelc pisze...

Piękny tekst, bardzo mi się podoba ta książka.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Unknown pisze...

Ja właśnie nie wiem co o tej książce myśleć. Czytałam wcześniej Złoto cena uncja Ani'ego i byłam zdegustowana. Wątpię czy chwycę którąś z jego nowszych pozycji w najbliższym czasie :)