Wydawca: MUZA
Data wydania: 11 września 2013
Liczba stron: 216
Tłumacz: Tomasz Pindel
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 29,99 zł
Tytuł recenzji: Historie fatalne…
Odkrywanie na nowo Roberta
Bolaño, mniej lub bardziej deliryczne peany pośmiertne, poznawanie przy nim prawdziwego
świata literackiego i wielbienie wizyjności jego prozy – tak, to już chyba mamy
za sobą. Postawiono mu pomniki dużo trwalsze niż ze spiżu i uznano za twórcę
wybitnego, szczególnie skupiając się na „2666”, dziele faktycznie
monumentalnym. A ja sobie pomyślałem, że napiszę o tym Bolaño bardziej bliższym
życia, o twórcy zdradzającym swe sekrety w intymnej jak dla niego formie
opowiadania; o Bolaño, który nie mógł nigdy pożegnać się z fatalizmem,
fatalizmowi poświęcił wiele swych opowiadań i w mroku ukrył to, czego nie
znajdzie się w jego wielkich powieściach.
Tak przynajmniej mi się
wydaje, bo „Dziwki morderczynie” – świeżo wydany zbiór tekstów z 2001 roku – to
impresyjna wędrówka po krajobrazie duszy poety, emigranta, wizjonera, mężczyzny
definiowanego po chilijsku i osobno za każdym razem w swej męskości
zagubionego. Jest w tym zbiorze czarny
humor, jest dużo seksu, są traumatyczne wspomnienia oraz jest wiele tęsknot –
tych lirycznych oraz bardzo bliskich prozie życia; życia, które oszukało,
wydrwiło, nie dało wytchnienia i kazało wciąż wędrować, bez szansy na to, iż
znajdzie się kres tej wędrówki. Można by rzec, że tak jak się Bolaño żyło,
tak też pisało. Stąd też nie znajdziemy w tym zbiorze żadnej sensacji, którą
prowokuje wybrany przez wydawcę tytuł jednego ze słabszych opowiadań tego
zbioru. Znajdziemy przede wszystkim sentymentalną refleksję, dużo osobistych
przemyśleń, sporą dozę gorzkiego cynizmu i przede wszystkim wszechobecne
przekonanie, iż katastrofa, koniec, rozczarowanie mogą pojawić się już za chwilę…
Te krótkie teksty
rozliczeniowe mogą sprawiać trudność w lekturze. Nie można nastawić się na
zwyczajnie toczącą się akcję; zasygnalizowane zdarzenia są jedynie punktem
wyjścia do rozmyślań. A te już nie trzymają się żadnych ram i wywołują uczucie,
że oto autor zwiódł nas na manowce i nie opowiada o tym, co przewidzieliśmy. Opowieści Bolaño to historie z mroku; osadzone
w świecie rzeczywistym, ale koncentrujące się przede wszystkim wokół ulotnych
przeżyć. To są intymne zapisy wciąż przeżywanych rozczarowań, bo w gruncie
rzeczy przygnębiający to zbiór i w żaden sposób niedający się jednoznacznie
sklasyfikować, albowiem nie ma żadnego wspólnego mianownika dla tych trzynastu
tekstów.
Elementy pornograficzne
dodają zbiorowi nie tyle pikanterii, co przede wszystkim innego, głębszego
wymiaru. Paradoksalnie dzięki witalizmowi, prostocie ludzkiej fizjologii i
pożądaniu, ukazywanemu na wiele różnych sposobów. Wielcy gwiazdorzy filmów
porno marnie kończą ze swymi wielkimi penisami. Łase na każdą sumę prostytutki
oddają się spustoszone, bo przecież tkwią w marazmie handlu ciałem, które nic
nie znaczy. Bliskość fizyczną znaleźć można także przy trupie, czemu
przyglądamy się nie tyle z niesmakiem, co przede wszystkim poznając smutek,
jaki towarzyszy zbliżeniu z martwym. Historie ociekające seksem to nie tylko
pornografia dla prostego celu. To także narzędzie estetycznego wyrazu;
ukazujące silniej niż cokolwiek innego degradację, rozpacz, dezintegrację i ból
podszyty wstydem. Ale nie one, naprawdę nie one są najważniejsze.
Zwracają
uwagę silnie nasycone gorzkością i zwątpieniem teksty autobiograficzne, w których
ukazane są różne oblicza końca – ostatnie wspólne wakacje z ojcem, ostatnie
spotkania, ostatnie rozmowy czy ostatnie lektury tego, co próbuje odznaczyć się
w życiu na nowo. Te opowiadania to takie historie sekretne,
których teorię poznajemy w jednym ze smutniejszych opowiadań – w „Dentyście”.
Takie historie rodzą się w samotności i nigdy do końca się nie opowiadają.
Intymność idzie w parze z niedopowiedzeniami, ale tak naprawdę nie o samo
opowiedzenie historii chodzi. Liczy się bardziej opis przeżyć wewnętrznych, co
związane wciąż z historią, opowiadają ją w sposób wyjątkowy i nie odzierają z
tego, co bardzo osobiste.
I
ten fatalizm nieszczęsny, który wciąż powraca i stale domaga się skupienia na
nim uwagi. To niemoc przerwania nici fatalnego losu, jakiej
doświadcza pewien fotograf – homoseksualista w mrocznych indyjskich zaułkach.
To także fatalne, skażone nicością miasto w północnym Meksyku, gdzie niemoc,
bylejakość i tymczasowość idą w parze z warsztatami literackimi, na których nie
dzieje się nic. To fatalizm przekonania, iż nie można uciec od samobójstwa,
mniej lub bardziej spektakularnej samozagłady. To w tekście „Dni roku 1978”,
ale podobna teza ukryta jest gdzieś między słowami także w innych
opowiadaniach. To w końcu fatalny los uchodźcy i kraju, z którego wyjechał, by
się ocalić… przede wszystkim duchowo. Przygnębiający obraz życia, które jako
splot takich, a nie innych okoliczności przynosi rozczarowania jest równie
wyraźnie nakreślony, co potrzeba świadomego uczestniczenia w kulturze, dzięki
której można ocaleć. Estetycznie i w każdym innym możliwym sensie. Tak traktowane „Dziwki morderczynie” są
zbiorem tekstów o tożsamości literackiej i przywiązaniu do wzorów, dzięki
którym szło się własną drogą twórczą. Mimo fatalizmu i mimo przejmującej
samotności, z którą często nie sposób było walczyć.
Bolaño penetruje różne
miejsca. Wszędzie jednak jest sobą, tym osobnym, wciąż zadającym pytania i
wciąż wielu spraw niepewnym. Doskonałą metaforą drogi życia może być
opowiadanie „Włóczęga po Francji i Belgii”, gdzie odczujemy tę trudną do
zdefiniowania nostalgię za czasem minionym, jaki nie chce się odnaleźć i lęk
przed czasem, w jakim wspomnienia toczą walkę z intelektem, przeczytanymi
lekturami, przeanalizowanymi sposobami wyrazu siebie. Najmocniej,
najdramatyczniej chyba brzmi Bolaño w „Karnecie balowym”, takim opowiadaniu
punktowanym. Punkty są bolesne. Jest ich wiele. Gdzieś tam skryta książka
Nerudy, doświadczenie więzienne, socjalizm chilijski, duch Hitlera i śmierć
obok emigracji oraz marzenia o prawdziwym domu w Chile.
Ścieżek
interpretacyjnych tego zbioru jest bardzo wiele. Nie jest łatwo zaakceptować
stylu Bolaño, a potem poddać mu się. To
takie krajobrazy duszy, która raz chce się odkryć, innym razem drwią z
odkrywającego, czyniąc się jeszcze większą zagadką. Bo w gruncie rzeczy
pisanie chilijskiego prozaika, to krótkie, osobiste i zamykające myśl na ledwie
kilkunastu stronach, jest pisaniem takim do wewnątrz, symbolicznie zawikłanym i
niezdolnym do tego, by pozwolić się podejść. „Dziwki morderczynie” w gruncie
rzeczy więcej wikłają niż wyjaśniają. Są jednocześnie zbiorem opowiadań dla
czytelnika wymagającego i świadomego, że podąża smutną drogą wizji, w których dominują pytania, zdecydowanie nie
odpowiedzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz