Wydawca: MG
Data wydania: 21 maja 2014
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Po sąsiedzku
Igor Sokołowski założył
sobie, że napisze i wyda książkę o Białorusi. Cel osiągnął i chciałoby się, by
takie cele stawiali sobie teraz młodzi ludzie. Pewnie brzmieć będę jak
archaiczny odbiorca wspominający, czego to nie było "za moich
czasów", ale w zbiorze reportaży Sokołowskiego widać ślady jego młodego
wieku, co wskażę nieco później i co absolutnie nie jest zarzutem. Teraz
zaznaczę jedynie, iż autorski cel był wyzwaniem, bo książek o Białorusi wydano
już kilka. Myślę, że to pozycja, w
której Sokołowski głównie się przygląda, nie analizuje. I dobrze, bo skoro w
tytule zaznaczone jest, iż ma to być garść obrazków dla początkujących, książka
doskonale spełnia swoją rolę. Te reportaże przepełnione są wrażliwością,
ciekawością i taką formą zaangażowania w to, co się widzi, że można je uznać za
udane, a dodatkowo wskazać, co czyni z "Białorusi dla początkujących"
naprawdę niezłą książkę. W czasie, gdy z niepokojem spoglądamy za
południowo-wschodnią granicę, Sokołowski proponuje wędrówkę do sąsiada, który
nie chce wojen, żyje statycznie, odcina się od świata i coraz dalej oddala od
naszego kraju - nie tylko z powodu wprowadzenia wiz i ogólnych utrudnień dla
obcokrajowców podróżujących po Białorusi.
Autor rozpoczyna swe
spotkania z Białorusią od przekraczania granicy, co samo w sobie jest dzisiaj
wyzwaniem. Potem krok po kroku, kilometr po kilometrze, miasto po mieście -
wkraczamy do państwa, które staje się zagadką. Sokołowski wybiera specyficzną podróż. Nie interesują go zabytki i trasy
turystyczne, choć oczywiście wspomina o tych miejscach, które należy zobaczyć.
Zmierza ku peryferiom, ku ruinom w swym pięknie, ku opowieściom ludzi z
prowincji i ku dzikiemu poleskiemu życiu, którego przyrodą zachwyca się podczas
ekstremalnej podróży na motocyklu. "Białoruś dla początkujących"
to zatem subiektywny przewodnik po tych rejonach kraju, do których dociera się
z pewnym wysiłkiem. Sokołowski podejmuje też ryzyko. Dodatkowo barwnie opowiada
o wielu absurdach i kontrastach, jakie naznaczyły Białoruś już przed laty i
które czynią z krainy między Bugiem a Dnieprem państwo niezgłębione i
nieprzeniknione. Takie jak jego prezydent, któremu także poświęconych będzie
wiele spostrzeżeń i uwag.
We wstępie Sokołowski
wygłasza dość odważną tezę, z której potem musi się wytłumaczyć i chyba robi to
przekonująco. Pisze o Białorusinach następująco: "Społeczeństwo, które postrzegałem jako biedne i uciskane,
pragnące lepszej przyszłości, okazało się w większości encyklopedycznym
przykładem bierności, marazmu, ignorancji oraz braku ambicji". Czy
taka jest większość? Dlaczego wybierają spokojne życie w bierności zamiast
zmian? Dlaczego boją się wszelkiej maści rewolucji? Autor uczestniczy w
demonstracji opozycjonistów. Jest grudzień 2010 roku. Łukaszenka ponownie
wybrany wolą narodu na jego przewodnika. Gorzka jest analiza tego, czego
doświadcza młody polski student wychowany w kraju, który walkę o wolność,
pluralizm i możliwość decydowania o samym sobie ma już za sobą. Na ulicach Mińska kryje się tylko część
odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego Białoruś tkwi w stagnacji i nic z nią nie
robi. Więcej odsłonią spotkania w mniejszych miastach, w kameralnym gronie,
gdzieś na prowincji, na granicy wszystkiego. Tam, gdzie życie toczy się z
dala od mińskiego gwaru i gdzie rozmówcy Sokołowskiego opowiedzą o Białorusi,
którą kochają, chociaż ich uciska. Państwo Łukaszenki jest swoistym skansenem,
w którym codzienność wygląda inaczej niż u nas tylko dlatego, że inaczej się ją
definiuje. To kraj, gdzie wielką siłę ma medialna propaganda. Kraj, w którym
wiedzie się jeszcze kołchozowe życie i gdzie KGB nadal coś znaczy, będąc
jednocześnie tylko czubkiem inwigilacyjnej góry lodowej. Reportaże
Sokołowskiego zadają wciąż pytania o to, skąd się to wszystko wzięło, ale nie do
końca analizują, dlaczego jest tak silnie osadzone i co z tego wynika dla ludzi
żyjących biednie, lecz stabilnie. Stwierdzenie, iż straszone od dziesiątek lat
widmem faszyzmu społeczeństwo woli ubogi spokój niż jakiekolwiek formy
konfliktu - to zdecydowanie za mało...
Białoruś wcale nie jest
szara i ponura. Tam nagrobki bywają kolorowe, choć ze wszech stron straszą bure
betonowe blokowiska i tonące w błocie drogi szumnie nazwane tak przez
białoruskie mapy. Sokołowski zabiera nas
w egzotyczną podróż do miejsca, do którego mamy naprawdę blisko. Turyści
nie są tam mile widziani, bo i prawdziwa podróż odbywa się gdzieś poza tym, co
zachwyciłoby np. japońskich podróżników ironicznie wspominanych przez autora.
Białoruś to kraj, gdzie poza Leninem pomniki stawia się ogórkom i bobrom. Kraj
zgrzytających wesołych miasteczek, gigantycznych muchomorów przy drogach. Tam
spotkacie Dziadka Mroza wśród żubrów, skanseny nowoczesności i ruiny, za które
nikt nie opowie historii. Poznacie ludzi, którzy odnajdują się w archaicznych i
biurokratycznych normach. Dowiecie się, jak motywować pracowników, nie
przydzielając im podwyżek. Odwiedzicie miejsca, gdzie dotarło promieniowanie po
katastrofie czarnobylskiej.
Będziemy wszędzie, ale tylko na chwilę. Kalejdoskop
opisanych zdarzeń, miejsc i ludzi zdaje się nie pozostawiać miejsca na głębsze
refleksje. Między innymi o tym, dlaczego język białoruski uznawany jest za relikt
przeszłości i coś wstydliwego oraz czym jest białoruska świadomość narodowa
ocierająca się w tym kraju o lekką schizofrenię. Widać młodzieńczość autora w
szeregu dość ciekawych wynurzeń. Ot, obrażanie się na Mińsk za to, że nie
prowadzi nocnego życia czy ocenianie wdzięków ponętnych Białorusinek. Tudzież
wykład o białoruskiej modzie ze wskazaniem na to, co w niej obciachowego.
Myślę, że żaden ze znanych reportażystów nie pokusiłby się o takie
spostrzeżenia o odwiedzanym kraju, ale to chyba także dodatkowy urok
"Białorusi dla początkujących". Bo ta książka powstała z wielkiej
fascynacji, którą Igor Sokołowski próbuje nas zarazić.
PATRONAT MEDIALNY
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz