2014-06-03

"Białoruś dla początkujących" Igor Sokołowski

Wydawca: MG

Data wydania: 21 maja 2014

Liczba stron: 256

Oprawa: miękka lakierowana

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Po sąsiedzku

Igor Sokołowski założył sobie, że napisze i wyda książkę o Białorusi. Cel osiągnął i chciałoby się, by takie cele stawiali sobie teraz młodzi ludzie. Pewnie brzmieć będę jak archaiczny odbiorca wspominający, czego to nie było "za moich czasów", ale w zbiorze reportaży Sokołowskiego widać ślady jego młodego wieku, co wskażę nieco później i co absolutnie nie jest zarzutem. Teraz zaznaczę jedynie, iż autorski cel był wyzwaniem, bo książek o Białorusi wydano już kilka. Myślę, że to pozycja, w której Sokołowski głównie się przygląda, nie analizuje. I dobrze, bo skoro w tytule zaznaczone jest, iż ma to być garść obrazków dla początkujących, książka doskonale spełnia swoją rolę. Te reportaże przepełnione są wrażliwością, ciekawością i taką formą zaangażowania w to, co się widzi, że można je uznać za udane, a dodatkowo wskazać, co czyni z "Białorusi dla początkujących" naprawdę niezłą książkę. W czasie, gdy z niepokojem spoglądamy za południowo-wschodnią granicę, Sokołowski proponuje wędrówkę do sąsiada, który nie chce wojen, żyje statycznie, odcina się od świata i coraz dalej oddala od naszego kraju - nie tylko z powodu wprowadzenia wiz i ogólnych utrudnień dla obcokrajowców podróżujących po Białorusi.

Autor rozpoczyna swe spotkania z Białorusią od przekraczania granicy, co samo w sobie jest dzisiaj wyzwaniem. Potem krok po kroku, kilometr po kilometrze, miasto po mieście - wkraczamy do państwa, które staje się zagadką. Sokołowski wybiera specyficzną podróż. Nie interesują go zabytki i trasy turystyczne, choć oczywiście wspomina o tych miejscach, które należy zobaczyć. Zmierza ku peryferiom, ku ruinom w swym pięknie, ku opowieściom ludzi z prowincji i ku dzikiemu poleskiemu życiu, którego przyrodą zachwyca się podczas ekstremalnej podróży na motocyklu. "Białoruś dla początkujących" to zatem subiektywny przewodnik po tych rejonach kraju, do których dociera się z pewnym wysiłkiem. Sokołowski podejmuje też ryzyko. Dodatkowo barwnie opowiada o wielu absurdach i kontrastach, jakie naznaczyły Białoruś już przed laty i które czynią z krainy między Bugiem a Dnieprem państwo niezgłębione i nieprzeniknione. Takie jak jego prezydent, któremu także poświęconych będzie wiele spostrzeżeń i uwag.

We wstępie Sokołowski wygłasza dość odważną tezę, z której potem musi się wytłumaczyć i chyba robi to przekonująco. Pisze o Białorusinach następująco: "Społeczeństwo, które postrzegałem jako biedne i uciskane, pragnące lepszej przyszłości, okazało się w większości encyklopedycznym przykładem bierności, marazmu, ignorancji oraz braku ambicji". Czy taka jest większość? Dlaczego wybierają spokojne życie w bierności zamiast zmian? Dlaczego boją się wszelkiej maści rewolucji? Autor uczestniczy w demonstracji opozycjonistów. Jest grudzień 2010 roku. Łukaszenka ponownie wybrany wolą narodu na jego przewodnika. Gorzka jest analiza tego, czego doświadcza młody polski student wychowany w kraju, który walkę o wolność, pluralizm i możliwość decydowania o samym sobie ma już za sobą. Na ulicach Mińska kryje się tylko część odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego Białoruś tkwi w stagnacji i nic z nią nie robi. Więcej odsłonią spotkania w mniejszych miastach, w kameralnym gronie, gdzieś na prowincji, na granicy wszystkiego. Tam, gdzie życie toczy się z dala od mińskiego gwaru i gdzie rozmówcy Sokołowskiego opowiedzą o Białorusi, którą kochają, chociaż ich uciska. Państwo Łukaszenki jest swoistym skansenem, w którym codzienność wygląda inaczej niż u nas tylko dlatego, że inaczej się ją definiuje. To kraj, gdzie wielką siłę ma medialna propaganda. Kraj, w którym wiedzie się jeszcze kołchozowe życie i gdzie KGB nadal coś znaczy, będąc jednocześnie tylko czubkiem inwigilacyjnej góry lodowej. Reportaże Sokołowskiego zadają wciąż pytania o to, skąd się to wszystko wzięło, ale nie do końca analizują, dlaczego jest tak silnie osadzone i co z tego wynika dla ludzi żyjących biednie, lecz stabilnie. Stwierdzenie, iż straszone od dziesiątek lat widmem faszyzmu społeczeństwo woli ubogi spokój niż jakiekolwiek formy konfliktu - to zdecydowanie za mało...

Białoruś wcale nie jest szara i ponura. Tam nagrobki bywają kolorowe, choć ze wszech stron straszą bure betonowe blokowiska i tonące w błocie drogi szumnie nazwane tak przez białoruskie mapy. Sokołowski zabiera nas w egzotyczną podróż do miejsca, do którego mamy naprawdę blisko. Turyści nie są tam mile widziani, bo i prawdziwa podróż odbywa się gdzieś poza tym, co zachwyciłoby np. japońskich podróżników ironicznie wspominanych przez autora. Białoruś to kraj, gdzie poza Leninem pomniki stawia się ogórkom i bobrom. Kraj zgrzytających wesołych miasteczek, gigantycznych muchomorów przy drogach. Tam spotkacie Dziadka Mroza wśród żubrów, skanseny nowoczesności i ruiny, za które nikt nie opowie historii. Poznacie ludzi, którzy odnajdują się w archaicznych i biurokratycznych normach. Dowiecie się, jak motywować pracowników, nie przydzielając im podwyżek. Odwiedzicie miejsca, gdzie dotarło promieniowanie po katastrofie czarnobylskiej.

Będziemy wszędzie, ale tylko na chwilę. Kalejdoskop opisanych zdarzeń, miejsc i ludzi zdaje się nie pozostawiać miejsca na głębsze refleksje. Między innymi o tym, dlaczego język białoruski uznawany jest za relikt przeszłości i coś wstydliwego oraz czym jest białoruska świadomość narodowa ocierająca się w tym kraju o lekką schizofrenię. Widać młodzieńczość autora w szeregu dość ciekawych wynurzeń. Ot, obrażanie się na Mińsk za to, że nie prowadzi nocnego życia czy ocenianie wdzięków ponętnych Białorusinek. Tudzież wykład o białoruskiej modzie ze wskazaniem na to, co w niej obciachowego. Myślę, że żaden ze znanych reportażystów nie pokusiłby się o takie spostrzeżenia o odwiedzanym kraju, ale to chyba także dodatkowy urok "Białorusi dla początkujących". Bo ta książka powstała z wielkiej fascynacji, którą Igor Sokołowski próbuje nas zarazić.


PATRONAT MEDIALNY

Brak komentarzy: