Wydawca: Czarne
Data wydania: 22 stycznia 2015
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Gdy nie można zastygnąć...
Grzegorz Szymanik jest
młodym i ambitnym reporterem. Rzeczy już opublikowane połączył w zbiór
opatrzony słowami padającymi w rozmowie z jednym z ukraińskich opozycjonistów.
Książka sama w sobie jest dobra, choć chwilami odnieść można wrażenie, że te
pierwsze reportaże, spisane już sześć lat temu, nie kryją jakiejś zasadniczej
tezy, stworzono je pospiesznie. Szymanik nie działa jednak po omacku i jest wszędzie
tam, gdzie ludzki gniew oraz bezsilność mieszają się w okrutnym tyglu,
doprowadzając do przewrotów z niebagatelnie dużą ilością krwi przelanej za
złudne idee, zupełnie niepotrzebnie. "Motory
rewolucji" to rzecz badająca pęknięcia w samym człowieku. Zwracająca uwagę
na stany, w jakich doświadcza on mrocznych metamorfoz, stając się trybikiem zbrodniczej
machiny, do której tak naprawdę nie chce przynależeć. Widać to szczególnie
w Syrii, gdzie rozmówcami reportera są rolnicy, którym przyszło zamienić motyki
na kałasznikowy. Widać na Ukrainie, gdzie spokój to stan duszy dzisiaj chyba
wymarzony i gdzie trzeba opowiedzieć się po jednej ze stron, by stanąć przy
którejś barykadzie wojny domowej.
Szymanik
dobrze wie, do kogo dotrzeć i jakie pytania zadać. Właściwie jest ich niewiele.
Sama forma jego reportaży jest bardzo oszczędna, komentarze zastępują czasem
metafory, symbole zrównują się ze słowami o okrutnej prozie życia.
Jesteśmy w tych miejscach, gdzie rewolucja kipi albo zebrała już swoje
tragiczne żniwo. Także w takich jak Mauretania - tam wciąż na nowo wybuchają
rewolty, ale można także szybko i sprawnie ugasić palącego się desperata, który
byłby w stanie wywołać nadprogramowy niepokój. Najciekawsze są jednak podróże
do krajów byłego Sojuza. Jakkolwiek odmienne od siebie byłyby konflikty, przed
jakimi stają te państwa, wszystkie łączy swoista tęsknota za ładem i porządkiem
pozwalającymi na niewiele, ale zapewniającymi wszystkie małe stabilizacje. W
Azerbejdżanie padają słowa, pod którymi mogliby się podpisać rozmówcy Szymanika
z Białorusi, Ukrainy czy Czeczenii. "Wszyscy
jesteśmy odpadami ZSRR". Wszyscy noszący stygmat rozpadu i pragnący
porządku warunkowanego jeszcze przed nim. To dla nich iskra rozpalająca
drastyczny konflikt może być naprawdę maleńka i może pojawić się w każdej
chwili. Brak przystosowania do warunków, w jakich współczesne społeczeństwa budują
świat konkurencji, a nie świat wojen, niewątpliwie każe opowiedzieć się za tym
drugim, bo to rozwiązanie łatwiejsze.
Tymczasem Grzegorz Szymanik
wybiórczo przedstawia nam punkty widzenia na sprawy, o których warto byłoby
porozmawiać być może z jeszcze kilkorgiem ludzi. Konfrontacji poglądów nie jest
za dużo. Jest taki moment, w którym sam autor łapie się na własnej słabości,
gdy zaczyna podzielać poglądy obu stron konfliktu w zależności od tego, z kim
rozmawia. Bezstronność Szymanika zdaje
się stanem wypracowanym, ale czasami wiemy trochę za mało i budujemy sobie
obraz danego konfliktu na podstawie jednej tragicznej biografii.
Najsolidniej chyba wypada
prezentacja ukraińskiego Majdanu i wszelkich jego dalszych konsekwencji,
włącznie z zestrzeleniem malezyjskiego boeinga skrytym w tle najbardziej chyba
poruszającego reportażu "Koniec świata w słonecznikach". Kiedy
Szymanik rozmawia na początku 2014 roku z Tetianą Czornowoł, słyszy od niej, iż
rozpad kraju Ukrainie jeszcze nie grozi. Tymczasem kilka miesięcy później można
napisać na ten temat zupełnie inną narrację i te różne od siebie reportaże
sygnalizują dramatyczny puls Ukrainy, dla której podział mentalnościowy na
wschód i zachód jest przeszkodą nie do pokonania. A autor nie boi się i jedzie
w sam środek wojny; rozmawia w Doniecku z tymi, którzy są przeciwni Majdanowi i
z tymi, którzy jakiś czas potem wyznaczają porządek samozwańczej republiki.
Mamy opisaną strukturę buntu Majdanu wraz z zarysem działań posiadaczy aut, ale
otrzymujemy także gorzki rewers - pokłosie dwóch wizyt na wschodzie Ukrainy,
gdzie niektórzy marzą o podziale kraju i gdzie mentalności oraz oczekiwania
bywają skrajnie różne od tych kijowskich, początkujących rewoltę. Jest też
Odessa, rysy na jej obliczu, płonący budynek i dramatyczne pytanie o to, za kim
opowiadać się będą miasta takie jak to.
Na Bliskim Wschodzie
problemy wydają się podobnie skomplikowane. Jest Egipt - państwo Mubaraka w
wiecznym stanie wyjątkowym, którego obywatele mieli dość. Jest płonąca i
szarpana zbrodnią Syria. Jest także pozornie spokojna Białoruś rządzona twardą
ręką przez charyzmatycznego Tatkę, któremu być może kiedyś zabraknie charyzmy i
siły przekonywania. Bo reżimy upadają. Tak jak ten libijski, który skutkuje
utworzeniem obozu dla uchodźców w Tunezji. Takich cennych dla Kaddafiego, ale
już zupełnie zbędnych po krwawym przewrocie. Grzegorz Szymanik jest tam, gdzie być go nie powinno, i zapisuje słowa,
których nikt nie chce słuchać. Powstaje z tego obraz człowieczeństwa rozdartego
w namiętnościach. Obraz okrucieństwa i siły, o jakich na co dzień nikt nie ma
pojęcia. Są w tych reportażach ludzie, dla których walka staje się
imperatywem. Ci, co nie chcą już wierzyć w ewolucyjne zmiany, i ci, którzy
zdają sobie sprawę z tego, że tylko bunt - okupiony krwią - ma rację bytu i
jest konieczny.
"Motory
rewolucji" to także zbiór tekstów ujawniających reporterską wrażliwość,
której specyfikę zdradzają motywy i obrazy umieszczane gdzieś w tle opowieści o
przewrotach. Jest pole słoneczników, utrata wzroku, jest także żelazny wagon
pociągu i jest symbolika raju, nad którym co rusz zawiesza się złowrogi cień
przypominający o przeszłości. Szymanik podróżuje wszędzie
tam, gdzie rozmówcy pełni są żalu i złości. Nie znajdują sposobu na to, by te
emocje gdzieś pozostawić. Wewnątrz są rozgrzani do czerwoności i wściekli.
Takie motory rewolucji z bijącym sercem, które można stracić zupełnie
nieoczekiwanie. To książka mimo wszystko bez zasadniczej tezy, bo zawarte w
niej reportaże różnią się formalnie i kompozycyjnie, ale jest ważna i jest potrzebna
każdemu czytelnikowi, któremu udało się "zastygnąć" (słowo
Myśliwskiego z motta książki) i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo
nietrwały może to być stan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz