Wydawca: Znak
Data wydania: 28 stycznia 2015
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Anatomia uzależnienia
Mam naprawdę duży problem z
tą książką. Zupełnie nie wiem, jaką literacką etykietę do niej przypiąć. To, że
się sprzedaje i będzie czytana, jest czymś oczywistym, bo nazwisko autorki to
już sam w sobie promocyjny samograj. Co będzie się kupowało i co będzie
czytane? Ani to biografia, ani autobiografia. Beletrystyczna ciekawostka - też
nie bardzo. Ta opowieść ma wskazywać
wszystkie ciemne strony uzależnienia i prowadzić nas przez kolejne etapy jego
oswajania. Jeżeli tak, brakuje mi w niej czegoś dość oczywistego. Chodzi o
jakiekolwiek konstruktywne refleksje, o jakieś sensowne podsumowania. O zdania
i wnioski, z których może coś wynikać. "Najgorszy człowiek na
świecie" od pierwszego do ostatniego zdania nadaje na bardzo wysokim tonie
emocjonalnym, ale nic z tego nadawania nie należy do odbiorcy, bo to jeden
wielki komunikat przepełniony egocentryzmem i rozpaczą niemożności wyjścia poza
neurotyczne "ja". Komunikat bez treści, choć przecież tak okrutnie
przegadany.
Żal mam spory do Małgorzaty
Halber nie tylko dlatego, że ze sprawy śmiertelnie poważnej niepotrzebnie robi
tragifarsę. Boleśnie naznaczone osoby identyfikujące się z nałogiem, o jakim
autorka rozprawia, nie znajdą w tej książce właściwie niczego dla siebie. Anatomia uzależnienia przedstawiona jest
przez pryzmat spotkań terapeutycznych oraz przeżyć z nimi związanych. Jest tam
wszystko - od początkowej kontestacji i drwiny z procedur po podporządkowanie
się im i po współpracę. Jest trud, gniew, mnóstwo lęków i paranoiczne nastroje
związane z odstawianiem, ale nie ma w zasadzie żadnej diagnozy. Skoro
powieściowa Krystyna tak mocno akcentuje swoją odmienność i tylko na chwilę
uświadamia sobie, że mechanizmy jej uzależnienia wpisują się w schemat i wielość,
dlaczego ani przez moment nie wejdzie w siebie naprawdę głęboko i jedynie
serwuje nam truizmy w mało wdzięcznej frazie? W niej dowcip miesza się ze
śmiertelną powagą, a ironia ze złośliwym sarkazmem wskazującym choćby na markę
klapek jednego z uczestników terapii.
Krystyna bardzo wcześnie
wpadła w sidła nałogu. Picie zaczęło się już w szkole i przywiązało do siebie w
bardzo skomplikowany sposób. Pracująca
wśród ludzi i z nimi osoba wyznaje prawdę nie do końca oczywistą - nie umie do
ludzi mówić i konstruktywnie się z nimi porozumiewać. Ta bolesna trudność
wynika z faktu braku komunikacji z własnymi emocjami. Tworzy się przestrzeń, w
której niedopowiedzenia zaczynają być opresyjne. Z milczenia i różnych blokad
bierze się chęć odrealnienia procentami czy narkotykami. Refleksja? "Po prostu można się uzależnić od
różnych rzeczy, jak się ma w sobie dziurę. Dziurę nudy oraz przede wszystkim
niezgody na to, co w danym momencie czujesz". Nic nadzwyczaj
wyjątkowego, prawda? W takim tonie napisana jest całość, mniej więcej tego typu
konstatacje zawiera. Wiele z nich sprawia wrażenie zapisanych, bo są czymś na
kształt prawd objawionych. Dla ludzi, którym nałóg odebrał wiele i którzy całe
życie się z nim mierzą, może to być za mało. A nie ma co ukrywać, że po taką
książkę sięgnie dość spora grupa alkoholików w różnym wieku oraz różnej sytuacji
życiowej. Złych po lekturze, bo niewiele w literach i zdaniach Halber znajdą...
Pierwsze zdanie
"Najgorszego człowieka na świecie" brzmi dość dramatycznie. "Nie wiem, od czego zacząć" -
tak się wszystko zaczyna i trudno oprzeć się wrażeniu, że tak też kończy. W
niewiedzy o tym, co się opisuje i jak się to robi. Alkoholizm Krystyny to taka cecha dystynktywna, która - cóż za
odkrycie! - u każdego uzależnionego sprzęgnięta jest z nieustannym wstydem...
którego trzeba się wstydzić. Walka z nałogiem to walka o rezygnację z
utrwalonych już zachowań, które nie gwarantowały spełnienia, bo były
rozpaczliwymi próbami nieuczestniczenia w życiu. Halber zaznacza, że przyszło
jej zapłacić wysoką cenę za zadzieranie z rzeczywistością, której kształt
chciała zmieniać Krystyna. Zagubienie wywołuje więc brak dostosowania oraz brak
wewnętrznej dyscypliny i niegotowość do przyjmowania siebie w niedoskonałej formie.
Nieźle pokazana jest bierność, którą od czasu do czasu zastępuje kompulsywna
walka o normalność. Dobrze, że Halber jest w stanie nazwać to, z czym mierzą
się alkoholicy bez nazywania - ze swym strachem, frustracjami i poczuciem
niemożności zmiany własnego życia, zapatrywania się na nie. Obawiam się jednak,
że nazywa jedynie to, co zostało już nazwane, opisane wielokrotnie.
Materiały
z różnego rodzaju terapii czynią tę książkę paradokumentalną, ale nie wiem, w
jakim celu są wykorzystywane. By uwiarygodnić niewątpliwy dramat? Podkreślić
nieprzystawalność mentalną i emocjonalną bohaterki do struktury nakazowej
każdej formy terapii? Wchodzimy na spotkania zagubionych i
pokrzywdzonych przez samych siebie tylko po to, by dyskretnie z boku obserwować
jakąś ludzką menażerię. Dystansujemy się, bo każdy zostaje rozpracowany przez
przekonaną o swym zmyśle obserwacji narratorkę. Dowiadujemy się także, o czym
terapeuci mogą nie mieć pojęcia podczas pracy z osobą uzależnioną, ale
podejrzewam, iż każdy z nich podczas lektury tylko uśmiechnie się z
politowaniem. Nieznośny jest sposób, w jaki te same zjawiska, odczucia czy
zachowania, określane są po raz kolejny, kolejny i jeszcze raz. Chaotyczne
powracanie do urwanych myśli albo kontynuowanie już podjętych wątków to nie
przejaw bałaganu myślowego osoby uzależnionej, lecz bolesny dowód na to, iż
Małgorzata Halber z pełną świadomością chce się powtarzać, powtarza się
koncertowo, mnoży truizmy i wokół nich buduje groteskowy humor, ale przede
wszystkim staje się histeryczna z pytaniami retorycznymi czy z wnioskowaniem o
oczywistościach.
Nie można oceniać
prawdziwości czyichś przeżyć. Nie można decydować o tym, czyj dramat jest
większy. Nie da się dyskutować z czymś, co jest osobiste, przeżyte z całą mocą
i będące źródłem udręki. Nie można zatem krytykować "Najgorszego człowieka
na świecie", bo jest to opowieść szczera i zapewne napisana z sercem.
Można jednak widzieć to, co dostrzeże wielu, ale nie wszyscy uznają za wadę. Ta opowieść jest mimo wszystko wtórna,
mocno chaotyczna i naprawdę pozbawiona jakichkolwiek konstruktywnych puent.
Nie zaczynałem jej czytać jako poradnika walczącej z nałogiem. Wiem, że w dużej
mierze miał to być bezradnik. Tyle że z bezradności, bezwoli, braku
konsekwencji i dość słabej frazy wychodzi książka mimo wszystko bez
właściwości.
6 komentarzy:
W zalewie pudru i lukru przyklejanych do tej książki, ta jest pierwszą naprawdę wartościową.
O! To mnie zaskoczyłeś ogromnie, bo same słodkości i dobre słowa słyszałam i czytałam o tej książce... Podoba mi się to - czuję potencjał na dobrą krytykę. Dzięki za świetny tekst. :)
Pozdrowienia,
Olga
Jak przeważnie zgadzam się z Twoimi opiniami, tak nie tym razem. Pomijam już to, że "Najgorszy człowiek" to jest osobista spowiedź, której nie powinno oceniać się w kategoriach literatury. Ale kiedy przeczytałam Twoją recenzję, od razu przypomniało mi się to zdanie z książki: "boję się że ktoś to przeczyta i zacznie mnie oceniać. i będzie mówił, że trzeba sobie radzić w życiu, a nie narzekać". Dokładnie to zrobiłeś, a tu nie o to chodzi. To nie jest poradnik dla alkoholików o tym, jak przestać pić. To nawet nie do końca jest książka o alkoholizmie. Nie jest to też książka, od której wymagałabym jakiejś puenty, bo w życiu też nie zawsze jest tak, że jest puenta i jest happy end. Powiedziałabym nawet, że całe jej clue leży w tym braku puenty. Chodzi o to, że jest to książka o problemach emocjonalnych, które dotyczą bardzo wielu z nas i bardzo wiele osób może z niej dla siebie coś wyciągnąć. Jeśli tylko nie przyjmie się postawy: ale to jest o alkoholizmie i mnie to nie dotyczy. I dla wielu osób to, co pisze Halber bynajmniej nie będzie truizmami, bo nie każdy jest obyty z psychologią i ambitną literaturą. Dlatego uważam, że Halber zrobiła świetną robotę i ta książka jest po prostu "po ludzku" dobra.
Kurczę, jestem w połowie tej książki i absolutnie nie dostrzegłam w niej tego, co ty. Bez właściwości? Wszystko, tylko nie to! Mam nadzieję, że nie zmienię zdania do końca.
magdalenawkrainieczarow.blogspot.com
Zgadzam się z joly_fh.
Ta książka jest śmiertelnie poważna jak i jest tragifarsą. Te dwa zjawiska są występują w książce jak skłóceni sąsiedzi. Ten dysonans jest dość sensualny przez co czytelnik wczuwa się w historię.
Taka jest natura nałogu. To nie jest linearna wycieczka po puentę tylko właśnie pętla powtórek jakim jest on udrapowany.
W "Relaksie amerykańskim" który oceniasz lepiej, puentą jest "nałóg jest bo jest, każdego spotkać może".
Halber jest mniej zdawkowa od Strachoty.
Piszesz że Halber mogłaby zajrzeć głęboko w siebie. Ja dostałem od książki ten wgląd. Przy zapisie Halber Strachoty jakby ciupał przerębel przy pomocy parasola.
Pozdrawiam.
Prześlij komentarz