2015-04-01

"Jabłko Olgi, stopy Dawida" Marek Bieńczyk

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 18 marca 2015

Liczba stron: 384

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Obserwacje i ucieczki

Na pierwszą książkę wydaną po przyznaniu autorowi Ważnej Nagrody czeka się z wyjątkowym zainteresowaniem. Doczekaliśmy się "Wyspy Łzy", za którą się Joannie Bator dostało. Z większym nieco opóźnieniem nową rzeczą obdarował nas Marek Bieńczyk. Zaskoczeń większych nie będzie, bo to dobrze znana stylistyka i ujawniona już wrażliwość wraz z erudycją. Książka znowu osobista, bardzo ważna i bardzo domagająca się tego, by czytać ją powoli, fragmentami. Estetyczna przyjemność obcowania z "Jabłkiem Olgi, stopami Dawida" jest tak duża, że można uznać, iż ta pozycja opiera się czasowi oraz modom, a przecież o jednym i drugim w szerszym kontekście rozprawia w intrygujący sposób.

Część esejów zebranych w tym tomie ukazała się już wcześniej. Teraz, z tymi nieopublikowanymi, tworzą bardzo spójną całość wymagającą nie tylko skupienia, ale także znajomości tego kontekstu kultury współczesnej, w którym autor umieszcza swoje emocjonalne i intelektualne wyprawy w przeszłość. Ta książka jest dowodem wrażliwości opartej na badaniu tych śladów z czasu przeszłego, które pozostały na zawsze, kształtując postawę Bieńczyka wobec świata. To też rzecz o różnego rodzaju ucieczkach, o intelektualnym eskapizmie i o formach, jakie przybiera ten fenomenalny gest odwrotu w historii ludzkości, któremu autor poświęca tak wiele uwagi z kilku - wskazanych przez siebie - powodów. Doświadczymy bardzo ciekawego zabiegu obecnego w prawie każdym z esejów, a mianowicie zestawiania postaci żywych i wymyślonych, pomiędzy którymi skryje się gdzieś życie wewnętrzne Marka Bieńczyka ze swym dynamicznym pulsem i specyficzną wrażliwością.

Już dwie tytułowe postacie sugerują tę arcyciekawą łączność. Olga jako postać literacka i Dawid - człowiek z krwi i kości. Literackie miniatury wprowadzające sugerują, że w opowieści o niej tożsamość zbuduje gest, opowieść o nim zaś ukazuje tę tożsamość w ruchu. Gesty i ruch - to mogą być pewne słowa kluczowe dla tej książki. Tym bardziej że analizując mowę ciała, można z niej wyciągać wnioski w pewnym związku z przemijaniem. A Bieńczyk bada zależności między gestami, twarzą, słowem i upływem czasu. Zaprasza nas do przeżycia intelektualnej przygody z nutą melancholii i czułości, bo opowiada o tuszy matki z równym zaangażowaniem co o żałobnym pochodzie plemienia Czejenów czy realizmie Edwarda Hoppera, w którym skryłby się z pewnością jego Dawid, artysta ucieczki.

Poza tym - także twarze. Po raz kolejny o nich i z równym zaangażowaniem w temat. Ścisły jest związek twarzy z przemijaniem, który Bieńczyk podkreśla choćby następującymi słowami: "Bo czas, zanim wyda nas ostatecznej pustce, zalega w twarzach. Wciąga nas w twarze naprzeciw; w nich czujemy najlepiej jego żywioł i rozpędzone życie, które czas zgodnie ze swym widzimisię niesie, póty mu się chce". Autor wydobywa z Dominique Sandy czy Marilyn Monroe ich wieczność oblicza. Sugeruje specyficzne zależności, a czasami po prostu wskazuje Barthesa, który pisał o twarzy Grety Garbo. Tak wiele kryje się w tym, co widzimy, a tak mało o tym myślimy w kontekście innym niż ocenianie lub nadawanie własnych znaczeń grymasom czy gestom. Te ostatnie Bieńczyk portretuje z wrażliwością humanisty, antropologa i socjologa. Posiłkuje się Proustem, wybornym znawcą gestów. Francuski pisarz pozostanie stale obecnym tłem rozważań. A my tymczasem przyjrzymy się temu, w jaki sposób hermeneuci gestów nadają agresywnemu zachowaniu Zinédine'a Zidane'a znamiona melancholii. Autor zaś - jak Kundera  -spróbuje z gestów wysnuć niejedną opowieść. Złożoną z marzeń, świadectw innych oraz różnego rodzaju interpretacji, w których z dużą przyjemnością tonie.

W części poświęconej gestom ucieczki kryje się chyba zasadniczy klucz interpretacyjny zbioru. Marek Bieńczyk nadaje im kilka znaczeń tak jak co najmniej kilka rodzajów ucieczek śledzi w życiu i literaturze, nieustannie mówiąc o losach postaci fikcyjnych oraz rzeczywistych. Sam sytuuje się gdzieś z dala. Mieszka w Republice Kres, w Republice Nie Tutaj. Uciekać można w różnym celu. Czasami po to, by ratować własną tożsamość. Zamknąć się gdzieś w przestrzeni, do której nie docierają zagrożenia, a walczyć z nimi także przez wyparcie. Pięknie się to łączy ze świadectwami młodzieńczych ucieczek w światy Minkowskiego, Bahdaja czy Niziurskiego. Mamy w zbiorze bowiem ważne rozważania o istocie dawnej literatury młodzieżowej, o jej kształtowaniu młodych sumień i o trwałych śladach w świadomości, których nie gwarantuje już dzisiejsze pisanie dla młodego czytelnika tak boleśnie rozdzierane przez dylemat tego, gdzie się osadzić - w świecie młodzieńczych rojeń czy systemie wartości dorosłych. Wszak dzisiaj granice się zacierają tak, jak odchodzą do lamusa słowa i zwroty, o których wspomina z czułością Bieńczyk, a także czas zaprzeszły, za którym tęskni.

"Jabłko Olgi, stopy Dawida" to historie tych powrotów do przeszłości, które z różnych powodów konieczne są, by zrozumieć siebie dzisiejszego. Konteksty literackie, teoretycznoliterackie, filozoficzne i historyczne czynią z wyznań Bieńczyka świadectwo pokory wobec czasu i szacunku względem każdego rodzaju komunikacji w dziejach ludzkości. To w dużej mierze książka o samych książkach - tych pochłanianych w młodości, tłumaczonych, tych wdzierających się gdzieś pod skórę i tych ważnych dla bliskich Bieńczykowi osób. Między Olgą a Dawidem rozpościera się świat, w którym autor jest osadzony świadomie, ale doskonale wie, jakimi sposobami uciec tam, gdzie ponurość i wieloznaczność świata można bezproblemowo porzucić. Zebrać marzenia, ważne idee, zapamiętane twarze i poczucie, że warto wsłuchać się w siebie, by odnaleźć własną Republikę Nie Tutaj i zabrać tam tylko to, co naprawdę istotne. Bo Bieńczyk chwilami widzi wszystko jak wspominany Canetti, wyraźnie "do zawrotu głowy". Dokonując selekcji bodźców, myśli i przekonań, zabiera się do własnej ucieczki świadomie, gdyż bliskość z plemieniem ludzkości raz jest niezwykle istotna, ale czasem nakazuje odejść. Spojrzeć z boku.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ciężko nie uwielbiać Bieńczyka za przekłady klasyki francuskiej, eseje i - co rzadkie - arcyciekawy doktorat o Krasińskim ;) Ale nagrodzona Nike "Książka twarzy" mocno mnie rozczarowała, zwłaszca we fragmentach dalszych od literatury, a bardziej osobistych (rozdział poświęcony piłce nożnej...)
Już po wywiadzie dla Xięgarni ( http://xiegarnia.pl/wideo/xiegarnia-odcinek-112-marek-bienczyk/ ) widać było, że Bieńczyk powrócił do formy, ale cieszę się, że i krytycy polecają: koniecznie do przeczytania!