Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 8 kwietnia 2015
Liczba stron: 544
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wędrówka i udręki
Krzysztof Varga nie
oszczędza swoich czytelników oraz bohaterów nakreślonych zawsze wyraźną kreską.
Nawet takich jak Stefan Kołtun, z którym w "Masakrze" ruszymy przez
Warszawę trasą knajp, cielesnych udręk, ciężkiego do opisania stanu zawieszenia
między byciem pijanym a tego stanu pragnieniem. Stefan ma pewne cechy Piotra
Augustyna z "Trocin", chociaż nie można o nim napisać, że to człowiek
bez właściwości. Mamy bohatera, który ugrzązł gdzieś w czasie przeszłym i tam,
na koncertach, w swym aktywnym życiu pozostawił wszelkie cechy dystynktywne, bo
dziś jest tylko wrakiem człowieka. A w "Masakrze" to nie będzie
jedyny wrak. Epicka opowieść o ludzkim
upadku, różnego rodzaju śmiertelności oraz bolesnych obliczach Polski ukochanej
i znienawidzonej jednocześnie niesie nas przez świat idei i poglądów
wygłaszanych przez ekscentrycznych znajomych Stefana, dzięki którym umęczony
kacem muzyk jest w stanie przetrwać noc. Noc, w którą ruszamy ze zgrozą i
fascynacją, bo mimo tematyki dość mocno już wykorzystanej w polskiej prozie, a
i prozie samego Vargi, "Masakra" w pewien mroczny sposób hipnotyzuje;
przypomina dziewiętnastowieczną powieść realistyczną, tropi warszawskie ślady
choćby Konwickiego, zaciera granicę między realnym bólem a symbolicznym
cierpieniem. Wychodzi od ciała, by uznać prymat duszy. Zmęczonej i dramatycznie
pragnącej nieistnienia. Bo w świecie Vargi - tym pijanym i tym na trzeźwo -
brak już chyba miejsca na jakąkolwiek trwałą ideę, a biedny Kołtun wchłania w
siebie i wydobywa na zewnątrz przede wszystkim gorzką ironię. Jest dodatkowo
wyrazicielem upadku wielu jemu podobnych, obecnych czterdziestolatków z plusem.
Z wcześniejszych książek
autora wiemy doskonale, że jego postacie mają tożsamość bardzo wyraźnie
zarysowaną poprzez czytelne imię i nazwisko. Stefan Kołtun jest jednak innym
bohaterem niż poprzedni. Tamci - przez kontrast jak Fidelis i Apostata z
"Alei Niepodległości" - utożsamiali sobą pewien spójny światopogląd i
rysowali tym samym świat zamknięty w wyraźnych ramach, które stworzyli. Robił
to poniekąd nawet Piotr Augustyn - fenomenalny przykład literackiego
antybohatera. Ze Stefanem sprawa ma się nieco inaczej. Ze szczątków wspomnień
poznajemy jego dawne życie, w którym udało mu się zbudować namiastkę
stabilizacji, ale jakakolwiek pewność jest mu teraz obca. Kołtun to biografia zamknięta - jak wspomniałem - w czasie przeszłym, dzisiaj
mogący jedynie chłonąć przejawy ludzkiej bytności w słowach, gestach, znakach i
działaniach innych. Jedyną potrzebą Kołtuna, która domaga się zaspokojenia,
jest odpowiednie stężenie procentowe alkoholu we krwi. Tylko wówczas bohater
może istnieć naprawdę, czyli wegetować gdzieś z dala od rzeczywistości.
Umęczony swoim nałogiem nie zważa na sygnały płynące z ciała, które za wszelką
cenę chce oczyścić się z tego, co dla jego właściciela jest gwarantem trwania w
czasie teraźniejszym.
Nowy bohater Vargi
konfrontuje się podczas swej podróży po Warszawie z szeregiem teorii
dotyczących funkcjonowania miasta, kraju i świata tak w ogóle. Docierają one do
niego tylko wówczas, gdy w żyłach płynie już alkohol. Kołtun osuwa się gdzieś
biernie, aprobując poglądy, jakie być może sam kiedyś posiadał, lub wykazując
obojętność wobec nich. Krzysztof Varga
prezentuje nam mężczyznę, który w pewnym symbolicznym sensie już nie istnieje.
Umarł, a pozostała jego cielesna, udręczona powłoka. We wciąż zmieniającym się
mieście, z którym wiąże go specyficzna więź, jest już tylko postacią z
fotografii w sepii. Odklejony od rzeczywistości cierpi i pogardza
porządkiem świata. Jedyną nadzieję wiąże z powrotem nieślubnej żony i dzieci.
One - w przeciwieństwie do zagubionego portfela i telefonu - mogą dać szansę powrotu
do prawdziwego życia. Tymczasem ono tętni wokół Stefana w pierwszą sierpniową
noc, która nie chce się skończyć tak, jak niespodziewanie się zaczyna.
"Upadły
piosenkarz, wniosły alkoholik, zaangażowany histeryk, uczciwy hipochondryk,
kochający ojciec, oddany kochanek, prawdziwy artysta" -
oto jak portretowany jest Stefan ruszający w miasto. Porzuca swą bezpieczną
Saską Kępę i mierzy się z niepokojem, jaki niosą myśli o powrocie do pustego
mieszkania. Rusza przed siebie. W upalne lato, które - przeciwnie niż w przypadku większości ludzi - jest dla
Stefana czasem wyjątkowej opresji. Na jego drodze pojawią się postacie z krwi i
kości, postacie z poglądami i werwą życia. Postacie, dla których warto będzie
oddać część swego prywatnego zapomnienia, by na nowo obudzić się w świecie
przez nich komentowanym. Jest i rozmowa z pomnikiem, znany z początku
twórczości Ignacego Karpowicza chwyt, który - między innymi - zapewnił mu rozpoznawalność. Są również
niepozorne osoby z drugiego planu, znajdzie się też trup. Prywatna masakra Stefana to jego stąpanie po śladach żywych oraz
wspominanie tych, którzy pozostawili Polsce taką, a nie inną spuściznę.
Spuściznę kraju, który przestaje być wyraźny, tak jak znamiona wyraźności traci
rzeczywistość zapijana przez Stefana. Kraju pozostawiającego bolesny ślad w
ludziach z pokolenia Stefana... Wędrówka bohatera książki to wędrówka skazańca.
Warszawa jest więzieniem i jest też miastem, w którym codziennie coś umiera.
Stefan nie rozpoznaje jej kształtów, choć doskonale zna topografię. Osoby z
jego otoczenia starają się uczynić Warszawę przejrzystą. W efekcie widzimy w
niej esencję kraju w rozpadzie albo w trakcie koszmarnej metamorfozy.
Polska to kraj, w którym
nawet ateiści są katolikami. Kraj rocznic, krzyży, adoracji wraku Tupolewa i
kultu zarżniętych świętych. Kraj widziany także przez pryzmat knajp o
specyficznym rodzaju klienteli. Miejsce, w którym zmiany wciąż trwają, i stale
napierają, ale przemiana jest już stanem stałym, niewiele za nią stoi. O tym,
co pewne, wyrażą się charyzmatyczni ludzie starający się wspomóc Stefana w jego
warszawskiej drodze ku delirycznemu zapomnieniu. Wśród nich Prezes znający
sztukę mimikry i sprytnie dopasowujący się do wszystkiego, by na tym ugrać.
Także Doktor, patomorfolog, specjalista od krojenia samobójców, mroczny
pesymista dziejowy, wyjątkowo czujny realista także. Jest tajemniczy Prorok, wyraziciel
tego, co w polskości najważniejsze i zaniedbane. Jest też kobieta, dawna miłość
Stefana - Wiedźma, która zarzuca Stefanowi zachowawczość. Literaturoznawca,
krytyk, zbuntowany poeta, tajemnicza para z imionami rodem z "Lalki"
oraz przemawiający z pomnika sam jej twórca, którego duch skrył się w
"Masakrze" wyraźnie, choć w fabule nie pozostaje mu nic innego jak
przyjąć gołębie guano spadające na pomnikową głowę...
"Masakra" to
taki rodzaj książki, która dość perwersyjnie przyciąga. Nawet wówczas, gdy traktuje
o wymiotowaniu i wraz ze Stefanem mieli jego pragnienie zdobycia trzech piw,
zajmując naszą uwagę przez blisko siedemdziesiąt stron. Varga proponuje tym
razem powieść niewygodnych tez. Bardzo statyczną, ale jednocześnie zmuszającą
do zajęcia pewnego stanowiska. Określenia siebie samego - swojej tożsamości,
poczucia polskości, wygrzebania z tysięcy wygłaszanych poglądów tych
najbardziej bliskich, niepokojących i okrutnych. To nie tylko historia człowieka naznaczonego przez swą
nieprzystawalność do świata. To historia o tym, gdzie i w jaki sposób kryje się
w nas troska o samych siebie, troska o własne państwo, swą historię i
tożsamość. Niewiele w "Masakrze" jest jednak witalizmu, bo to
mroczna powieść o wielu rodzajach śmiertelności. Krzysztof Varga oferuje nam
nową polifoniczną powieść o utratach i o nadziei, bo warto przeczytać tę
mnogość stron, by uwierzyć, że w ostatnim zdaniu kryje się ona - dla Stefana
przede wszystkim.
3 komentarze:
Czy ta powieść koresponduje z filmem " Polskie gówno " ?
A nie wiem, nie śledzę polskiej kinematografii.
W Tygodniku Kulturalnym powiedziano, że atutem tej książki jest obraz Warszawy i społeczeństwa, no i troszkę się przyczepiono, że jest nieco przydługa ta cała wycieczka. No w każdym razie bardzo ciekawie napisałeś :)
Prześlij komentarz