Wydawca: Czarne
Data wydania: 1 lipca 2015
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Miasto gniewu
To trudna książka o trudnym
mieście. Aleksandra Łojek musiała porzucić perspektywę naukowca i stać się
działaczem społecznym, aby zobaczyć i usłyszeć miasto, które od 1998 roku
realizuje trudny pokój, będąc stale podobne do bomby z opóźnionym zapłonem.
Opowiedziała o granicach, które starała się przełamać. O złamanych przez los,
nienawiść, uprzedzenia i patologie ludziach, dla których życie w tak zwanym
wolnym Belfaście jest trudne i uciążliwe. O różnicach, których nie sposób
pojąć, ale można je opisać. To książka o
mieście - symbolu jednego z najbardziej enigmatycznie przedstawianych w
brytyjskich i światowych mediach konfliktu. Ukazywanego wybiórczo, niewyraźnie.
Wielokrotnie spowitego milczeniem i cenzurą. Dlaczego? "Bo Wielkiej Brytanii, która zaprowadza porządki na świecie,
wstyd, że na swojej ziemi nie umiała poradzić sobie z napięciami
narodowowyzwoleńczymi. Że nadal się tu kotłuje".
Łojek opowie o historii
Belfastu, z jej krwawych strzępów wybierając te najbardziej znaczące dla swojej
narracji. Ukaże współczesną panoramę miasta, krajobraz różnego rodzaju
uprzedzeń. Zdobędzie się na odwagę, by poruszać tematy bardzo drażliwe,
przemieszczać się w miejsca kipiące od skrywanych złych emocji. Przyjrzy się
Belfastowi, który przeraża, ale jednocześnie łaskawie otwiera się na turystów,
cudzoziemców. Można tam żyć, jeśli pozna
się pewne określone znaczenia. Bo portretowane w reportażu miejsce z jednej
strony niesie ze sobą ryzyko w razie przyznania się do jakiejkolwiek przynależności,
z drugiej zaś - każe uważnie obserwować otoczenie i być nieustannie
zidentyfikowanym z czymś. Nieważne, że często jest to idea czasu konfliktu,
który dla mieszkańców Północnej Irlandii był regularną wojną, w wielu głowach
wciąż trwającą...
Aleksandra Łojek już na
wstępie zaznacza, że opowieść o trudnym czasie i miejscu nie będzie dotyczyć
tych, którzy sobie z Belfastem i w nim świetnie radzą. Nie będzie to zatem
historia o sytej, pełnej witalizmu i radości życia klasie średniej. Tam wyparto
już pewnie liczne uprzedzenia, chce się być kosmopolitycznym, budować otwarte
dla innych miasto. Ale Belfast to nie tylko klasa średnia. Zainteresowanie autorki wzbudzą ci wszyscy ludzie, którzy z jakichś
przyczyn gloryfikują czas przeszły, nie pozwalając mu odejść, trzymając się go
kurczowo ze wstydem i czasami dumą. Myśląc o tym, że pokój to stan niestabilny,
a wojna dawała możliwość odreagowania agresji i złości, jakiej nadal pełno
wokół. Wśród rozmówców Łojek są ci, którzy na mocy porozumienia z 1998 roku
przedwcześnie opuścili więzienia. Na wolność wyszli zabójcy - ich wyroki
zawieszono, ale winy pozostały. Odstąpiono od restrykcyjnych kar wobec wielu odpowiedzialnych
za zamieszki, rozboje, porwania, morderstwa, okaleczenia czy tortury. Świat
Belfastu miał być inny. Ludzie po traumie wieloletniego konfliktu także.
Tymczasem podziały będące jego źródłem wciąż są bardzo widoczne. Irlandczycy i
Brytyjczycy w trudnej bliskości. Republikanie kontra lojaliści. Przemoc może
zniknęła z ulic, ale nadal naznacza myślenie tych, którzy wydzielają sobie
odpowiednie strefy, stawiają mury, obserwują ruchy innych. Wszystko po to, by
nadal się izolować, wciąż podtrzymywać żywotność antagonizmów.
W książce Aleksandry Łojek
jest wiele mądrych zdań o społeczności Belfastu. Na niezrozumiałe i
skomplikowane w swej istocie konflikty można spojrzeć z boku, ale także się w
nie zagłębić. Jedna z czytelnych konkluzji dotycząca tamtejszego ładu jest
następująca: "Społeczeństwo
północnoirlandzkie oczekuje sypania głowy popiołem. Społeczeństwo
północnoirlandzkie nie wybacza. Jest przestępstwo, musi być kara, skrucha, ale
najlepiej zadośćuczynienie i zemsta". Wychodzący z więzień mordercy,
byli współpracownicy IRA, kolaboranci i ideologiczni wrogowie od zawsze stają
teraz w obliczu nowych możliwości - przemiana w pokojowym Belfaście czy
powielanie zachowań z przeszłości. A przecież czekają także inni, którzy w
każdy możliwy sposób chcieliby się zemścić. Spirala przemocy wciąż nakręca się
gdzieś na peryferiach. Możliwe jest zadośćuczynienie? Wybaczenie ze strony
rodzin ofiar? Czy w świecie tak okrutnie
naznaczonym przemocą i uprzedzeniami na tle religijnym oraz ideologicznym
możliwa jest nadzieja na spokojne życie, na powrót rozsądku, na planowanie
swoich poczynań bez myślenia o bombach, przemocy, więzieniu i strachu?
Chociaż autorka książki porusza się po terenie prawie że minowym i choć
wysłuchuje przerażających historii o mrocznej naturze ludzkiej, widzi w tym
wszystkim jednak pewien sens. A w sensie - wybawienie. Bo Belfast zrobił już wiele,
by stać się miastem lepszego życia, ale stałe podziały i antagonizmy wzmacnia
przede wszystkim nieudolna polityka społeczna.
Przyszłość miasta z
dzielnic, gdzie zagląda Łojek, wydaje się przerażająca. Młodzi, urodzeni już po
1998, nie noszą w swojej pamięci żadnych wspomnień. Oni jedynie odtwarzają
patologie rodziców, wrastają w ziemię i konflikt, który trwa w umysłach
niepogodzonych ze zmianami. Bo przecież znaczny procent przemocy we
współczesnym Belfaście ma charakter patologiczny i nie jest związany ani z
ideologią, ani z religią. Dopóki znaczna część miasta będzie społeczeństwem bez
perspektyw i szans rozwoju, dopóty pamięć o minionej wojnie wciąż będzie
odgrzewana, a ci nieradzący sobie z rzeczywistością, będą tęsknić za adrenaliną
i mocą, jaką dawał konflikt. Nie tylko zamieszki, ale także zabijanie...
"Belfast.
99 ścian pokoju" to bardzo mroczna, polifoniczna opowieść o świecie, który
każdego dnia liczy na cud odkupienia win z przeszłości. Tymczasem wielu
mieszkańców miasta utkwiło w nim nie tylko topograficznie, ale także mentalnie.
Ból i wstyd kryją się za kapturami. Przyszłość nie niesie perspektyw, a
teraźniejszość można zapić. Zamieszki to rekreacja, ale też
możliwość zdobycia socjalnych pieniędzy od państwa, które rzekomo okupuje, ale
ma też utrzymywać w niebycie uprzedzeń i złości. Zamyka się usta, wielu rzeczy
nie widzi. Status quo sprzed 1998
roku ma się w niektórych dzielnicach bardzo dobrze. Łojek wierzy w siłę
przemian. Nawet wtedy, gdy z niedowierzaniem słucha o ekspiacji, jaka dokonała
się w bezwzględnym mordercy. Czytelnik stawia sobie wciąż pytania o to,
dlaczego to wszystko nadal tak silnie polaryzuje, skąd się bierze ta
destrukcyjna siła i skąd przekonanie, iż pokój po 1998 roku to stan tymczasowy,
a przemoc wróci... To jeden z reportaży, który odkłada się z pewną ulgą, ale i
narracja o mrocznej stronie ludzkiej natury udowadniająca, że w sytej,
demokratycznej i spokojnej Europie pojęcie wojny nie powinno być czymś
abstrakcyjnym. Dla wielu mieszkańców Belfastu ono oznacza centrum wszystkiego.
I nie potrafią wyjść poza wojnę, bo ta w ich głowach wciąż ma miejsce...
3 komentarze:
Pozwolilem sobie napisac ponizszych kilka zdan komentarza niejako dla rownowagi, jako mieszkaniec Belfastu, ktory zupelnie nie podziela wizji auutorki co do tutejszych wydarzen.
"To nie jest książka o Irlandii Północnej" - zgadzam się z tym. To książka o obliczu Belfastu, ktory malo kto zna. Autorka stara sie to oblicze przybliżyć niezorientowanemu czytelnikowi. I w tym jest kłopot. Niezorientowany czytelnik moze uznać ją za interesującą. Natomiast czytelnik świadomy realiów życia w Belfascie ma z tym problem. Nie wynika to z jego ignorancji. Raczej z tego w jaki sposob to oblicze jest przedstawione. Mozna odnieść wrażenie że autorka opisuje wydarzenia o których wiedzą tylko wtajemniczeni, w tym ona sama. Jest to nieprawda.
Ksiazka ma cechy taniej sensacji. W mieście pozorny spokój, a w rzeczywistości przestrzeliwanie kolan, taksówkarze którzy nie znają rozmieszczenia ulic po stronie wroga, wykonywanie wyroków itd.
Irytujacy jest styl w którym książka jest napisana, używanie w narracji pierwszej osoby czasu terazniejszego. Cyt: "Wracam do domu po pierwszym dniu i rzucam sie w wir lektur. Czytam książki...Rozgryzam. Pisze. Zbieram notatki.", "Zostaje. Chce wiedziec o co tu chodzi". Zapewne ma to na celu dodanie dramaturgii.
Podobnie jak stwierdzenia, ktore sa niczym innym jak interpretacją autorki a nie rzetelna dziennikarska informacją. Cyt:"...skoro informuje mnie, że to pociag do Londonderry (a właściwie nie tylko informuje, on mnie poprawia), to wiem, że jest zadeklarowanym brytyjskim lojalista."
Zadziwia łatwość z którą autorka zdobywa informacje, ktora jak sama twierdzi sa niebezpieczne. Cyt:" Bo przecież gdybym byla kimś innym, gdyby tez były troche inne czasy, wyznanie jej męża mogloby ją zabic."
Autorka posuwa sie dalej, nie tylko probuje zrozumiec "o co tu chodzi". Ona zaczyna wrecz mieć wplyw na wydarzenia. To ona jest "iskra" dzięki której udaje sie zatrzymać zamieszki.
I w tym chyba leży źródło mojej oceny. Ksiazka ma sprawiac wrażenie profesjonalnego reportażu. Z przykrością stwierdzam ze to tylko wrażenie. W rzeczywistosci autorka próbuje sprzedac fragmenty tutejszej historii w tabloidowej formie.
Grzegorz Balajewicz, przekonałeś mnie. Zastanawiałem się nad zakupem tej książki, ale też mi się wydaje, że autorka ściemnia. Może naopowiadał jej jakichś sensacji jeden z tutejszych kierowców black taxi?
Zgadzam się z tym komentarzem.
Prześlij komentarz