Wydawca: W.A.B
Data wydania: 8 kwietnia 2015
Liczba stron: 296
Oprawa: miękka
Cena det.: 34,99 zł
Tytuł recenzji: W trosce o dobro wspólne
W omówieniach tego typu
publikacji najczęściej pojawia się ton polemiki lub akceptacji, analizowanie
zaprezentowanych tez z własnego punktu widzenia, tym samym odzieranie z treści
i wyręczanie czytelnika, któremu należny jest szacunek. Książka Jana Sowy to
dowód silnego zaangażowania w poruszaną problematykę. Autor pisze ze swadą i
wie, o czym pisze. Stara się unikać poglądów już wielokrotnie głoszonych i nie
powielać stereotypów myślowych. Analizuje myśl społeczną, polityczną i
gospodarczą, budując tezy walczące z poczuciem pewnego rodzaju rozczarowania na
rzecz klarownie budowanych argumentów, które mają udowadniać trafny tytuł
książki.
Sowa
nie jest idealistą, choć uważnie prześwietla analizowane idee, szczególnie wnikliwie
czytając Marksa. Publikacja najpierw zbudowana jest z sądów i
przekonań o kalekiej istocie polskości, które opinia publiczna powiela czasem
bez większego zastanowienia. Potem stanowi zdecydowaną krytykę i konserwatyzmu
z jego tęsknotami za Pierwszą Rzeczpospolitą sarmacką, i liberalizmu
powielającego zachodnie wzorce bez należnej temu refleksji. Ostatnia część
książki to wywód dość klarowny, ale jednocześnie odbiegający nieco od
dyscypliny myślowej porządkującej poprzednie rozważania. Można zadać sobie pytanie o to, czy Sowa jest utopistą, czy pragmatykiem,
czy bezwzględnym realistą. Wchodzenie w dialog z jego tezami należy pozostawić
czytającym. Bo "Inna Rzeczpospolita jest możliwa!" to jedna z lektur
dzisiaj naprawdę obowiązkowych, bez względu na światopogląd, orientację
polityczną czy stopień (nie)zadowolenia z życia po latach transformacji.
Opowiada o pewnym zaprzepaszczonym ideale, zwartej formacji, o ruchu
umożliwiającym w pełni korzystanie z tak zwanego dobra wspólnego i wzbogacanie
go.
Książka to pokłosie poglądów
z poprzednich publikacji, po których przedstawieniu autor rozwija pewne tezy,
budując zwarty i logiczny wywód oparty na analizie tego, w jaki sposób
państwowość polska rozwijała się przez blisko pięć minionych wieków.
Sowa sygnalizuje, że dzisiaj mamy przed sobą dość ograniczony, w pewien sposób
ułomny i na pewno ryzykowny wybór - opowiadamy się albo za konserwatyzmem
ideologów zatopionych nieprzytomnie w przeszłości, albo za liberalizmem o kilku
obliczach i niezrozumiałych dla wielu znaczeniach, akceptujący z kolei rozwój
przez naśladownictwo, uwalniając fascynację zachodnimi wzorcami, od których
przez lata byliśmy izolowani. Czy jest szansa na wyjście z impasu? Jest coś, o
czym można myśleć jako o alternatywnej drodze rozwoju państwowości, uzdrowienia
gospodarki i zniwelowania minorowych nastrojów społecznych (z których
dramatyzmem autor jednak mocno przesadza)? Jest, a właściwie wydarzyło się to
coś. Sowa przypomina ideały
"Solidarności" z samego początku jej istnienia. Analizuje ten czas,
którego jeszcze nie zrujnował stan wojenny, i tę euforię oraz determinację w
walce, dzięki której powstał ruch - być może jedyny taki i prawdziwy - na rzecz
kluczowego dla autora rozważań pojęcia "dobra wspólnego".
Czym ono jest? "Dobro wspólne można rozumieć jako
rodzaj kapitału - a więc jednocześnie zasobu i relacji społecznej".
Wypracowała je "Solidarność". O nie walczyła. Formacja poza
jakimikolwiek kategoriami, absolutnie nowatorska i zdecydowanie przełomowa.
Ruch jednoczący ideowo, który zbudował układ sił na rzecz walki o dobro wspólne
na bardzo krótki, jednak zdecydowanie wyraźny okres czasu. Pierwotne ideały
"Solidarności" zatarły się już, a walczący o nową formację w obronie
godności ludzi i pracy robotnicy szybko zostali później usunięci na margines. Jan
Sowa, posługując się paralelą Arabskiej Wiosny, wyraźnie wskazuje kierunek, w
jakim mogłaby pójść polska demokracja i państwowość, gdyby odpowiednio wcześnie
zdano sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenie ma to, co wydarzyło się na
początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
"Solidarność"
ujawniła w Polakach coś, o czym szybko potem zapomnieli. To było takie idealne
połączenie na chwilę, jednoczące wszystkie grupy społeczne, jednoczące także na
papierze i w dokumentacji, nie tylko ideologicznie. Ruch ten dawał szansę na
najbardziej demokratyczne dbanie o równość i godność, na budowanie
Rzeczpospolitej opartej na sile społeczności i na mocy samorządności - innej
niż w dzisiejszym rozumieniu. Co się stało, że nie potrafiliśmy tego utrzymać i
zatrzymać? Dlaczego dzisiaj mnożą się
teorie wielkości dawnych dziejów, w których Polska nie spełniała praktycznie
żadnych wymogów prawdziwej państwowości, lub też wchłania się naiwną wizję
kapitalizmu i rozwoju poprzez kopiowanie? Pojawia się bolesna myśl o tym, że w
formowaniu swej państwowości Polska w każdym okresie historycznym bazowała na
obcych wzorcach, nie szanując siebie samej i swoich obywateli.
Sowa rozważa, w jakim
kontekście dobro wspólne wciąż jest nam dane i co można z nim zrobić. Temu
dobru potrzebne są sensowne, spójne wewnętrznie instytucje. Mamy język i
wiedzę, demokrację i moc miasta. Mamy także możliwości i szanse, ale nie
potrafimy z nich korzystać. Uciekamy od Wschodu, który wcześniej nas zagarniał
(autor uważnie analizuje wszelkie wypaczenia oraz upadek ZSRR), i nie jesteśmy
w stanie dorównać Zachodowi, bo tam wszystko, co związane z państwowością i
kapitałem, rozwijało się przez wieki zupełnie inaczej. Pozostaje nam zatem kraj
na peryferiach, z którym nikt nie chce się liczyć. Kraj smutnych ludzi, którzy
sobie nie ufają. Ta mroczna wizja atakuje nas już na wstępie, jest dość
stronnicza i nie do końca wiarygodna. Dalsza część rozważań, z lekko
hurraoptymistycznymi tezami ostatniego rozdziału, to spójnie zbudowany wywód, w
którym dominują śmiałe tezy, a nie na przykład pytania retoryczne. Jan Sowa zmusza do tego, by skonfrontować
się z jego poglądami i zastanowić nad tym, jak - w nawiązaniu do podtytułu -
pożegnać męczące widma przeszłości i
wypracować spójne wizje przyszłości. Opowiada o fenomenie, dla którego
Polacy byli gotowi na bardzo wiele, a dzisiaj mgliście rozważają sens i
celowość jego działań. O Polsce, która wciąż ma szansę na to, by być dobrem
wspólnym. Być krajem, w którym szanujemy się, i sobie ufamy. Robimy też coś
razem. Dla siebie i przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz