Wydawca: Czarne
Data wydania: 4 maja 2016
Liczba stron: 216
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Doniesienia ze smutnego raju
Raj w ruinie, z której
usiłuje się podnieść – to obraz Mozambiku, bohatera kolejnego reportażu Izy
Klementowskiej. Autorka powraca do tezy sygnalizowanej na kartach "Samotności Portugalczyka": przede wszystkim świadomość przeszłości właściwie ukształtuje
tożsamość danego miejsca. „Szkielet
białego słonia” to w dużej mierze opowieść o tym, co Mozambik spotkało, ale
trudno w tej mocno przygnębiającej książce znaleźć naprawdę czytelne zapisy
tego, jaki Mozambik jest dzisiaj. Przyznam, że dużo więcej o tym kraju
opowiedział mi w swych magicznych i metaforycznych narracjach Mia Couto, z
którym Klementowska rozmawia i dzięki spotkaniu z nim nakreśla nam specyficzną
kondycję białego drugiej kategorii w tym pięknym kraju, ufającym duchom
przodków i zamykającym się w sobie, kiedy trzeba opowiedzieć o traumach dwóch
wojen i gdy wolność okupiona jest milczeniem oraz licznymi ranami, które wciąż
nie mogą się wygoić. To bardzo rzetelnie napisany reportaż, bo i historia
Mozambiku wymaga tego, by poświęcić jej szczególną uwagę. Autorka dodatkowo
śledzi także tutaj swojego Portugalczyka, ze jego kompleksami, radościami,
rozczarowaniami i oczekiwaniami.
A
mozambicki Portugalczyk ma się dużo gorzej niż ten europejski. Z drugiej strony
– silne przywiązanie do odległej ziemi sytuuje go bliżej świata, któremu
Portugalia usiłowała narzucić swoją perspektywę i który później zmagał się
najpierw z wojną kolonialną, a zaraz potem z domową. Raj
bezsensownie przelanej krwi to także miejsce, w którym antagonizują się rasy
ludzkie. Klementowska odchodzi od ogólnikowych definicji rasizmu, nie stara się
też zobrazować konfliktów między białymi a czarnymi przez klisze znanych nam
wzorców interpretacyjnych. Ten reportaż wchodzi bardzo głęboko – w czas miniony
i dramaty uwięzionych w Mozambiku, ale i kochających go bezwzględnie. Byłaby to
świetna narracja, gdyby opowiedziała jednak więcej o rytmie dnia codziennego
kraju. Opis posiadówek w ulubionej kafejce gubi swoją celowość, gdy chłonny
atmosfery Maputo czytelnik musi obejść się smakiem. I domysłami, gdyż
Klementowska wiele kwestii sugeruje, ale żadnej zasadniczo nie potwierdza.
Pewne jest natomiast to, że
opisywany kraj popadł w ruinę na skutek wielu skomplikowanych zależności, które
ukazane są tutaj poprzez losy postaci pełnych fatalizmu i ludzi staczających
się po równi pochyłej. Często po to, by spotkać się ze śmiercią. Ta nie
oszczędzała Mozambiku, ale nie chodzi tylko o ofiary dwóch wojen i naznaczone
nimi dwa pokolenia, pośród których funkcjonuje wielu umarłych za życia, wciąż
wskrzeszających przeszłość i opłakujących jej straty. Chodzi o to, co umarło w
Mozambiku w minionych latach i wiekach, co nie pozwalało krajowi się rozwijać,
co tak bezwzględnie powiązało go z Portugalią, wpływając na tyle destrukcyjnie,
że dzisiaj mozambicka codzienność jest dla wielu nie do zniesienia. Przepiękny
kraj w południowej Afryce jest przecież krajem malarii, licznych ruin przy
głównych arteriach (z nomenklaturą o arcyciekawej historii); miejscem, gdzie
praca jest przywilejem, i państwem, w którym rzekomo tylko jeden procent
ludności jest syty i szczęśliwy. Być może trudno wydobyć z tego iskrzące
opowieści o dniu dzisiejszym, a być może reportaż Klementowskiej ma takie
założenie – opowiadać o czasie minionym, a niespełnione oczekiwania czytelnicze
dotyczące codzienności pozostawić przede wszystkim w sferze domysłów.
„Szkielet
białego słonia” stara się nakreślić kilka rodzajów tożsamości. To wspomniany
już biały drugiej kategorii i biały wyobcowany. Także ktoś, kto nadal uważa się
za pana, któremu podlega służący, bo ta bolesna dychotomia ma stale miejsce,
wciąż gdzieś jest akcentowana. Klementowska usiłuje przede
wszystkim zarysować to, co tworzy tożsamość Mozambijczyka. Jest w tym bolesny
żal za okres kolonizowania, za rugowanie, narzucanie wizji świata
nieprzystawalnej do rzeczywistości, w której magnetyzm buszu idzie w parze z
lokalnymi wierzeniami i przekonaniami. Jest trudna do sprecyzowania duchowa
wolność, która ma różne oblicza. Mozambik jest niepodległy od wielu lat, także
wiele lat minęło od ostatnich konfliktów zbrojnych. Napięcie wisi jednak w
powietrzu, tkwi gdzieś między ludźmi, tymi milczącymi i dokonującymi osobistych
rozrachunków, bez obecności dawnego wroga, któremu można przebaczyć. To także
tożsamość zagubienia. Wrośnięcie w pewną tradycję, ale i gotowość na to, że
wszystko może zostać zabrane i zniszczone, bo przeszłość przywołuje przemoc
wciąż na nowo. Kondycja Mozambijczyka to także kompleksy i lęk. Iza
Klementowska szuka w zasłyszanych historiach odpowiedzi na pytanie o to, kim są
dzisiaj mieszkańcy kraju tak długo podnoszącego się z ruiny i tak czytelnie o
niej przypominającym na głównych ulicach miasta.
Maputo ma swoje wewnętrzne
granice. Jest miastem podzielonym przez pamięć o historii, ale także
zdeprecjonowanym tym, w jaki sposób Mozambijczykami zarządzali kolonizatorzy.
To miasto dwóch tożsamości. Dawne Laurenço Marques pozostało nim na zawsze
pośród tych, którym bliżej do zniszczonej architektury niż dynamicznego rozwoju
tego, co nowoczesne, w pełni niepodległe. Klementowska opowiada o dramatach
stolicy, ale także dramatach tych wszystkich ludzi, którzy pamiętają miasto
inaczej. Maputo nie jest miejscem, gdzie dużo mówi się o raju. Raj rozciąga się
wszędzie, wzdłuż ponad dwóch tysięcy kilometrów linii brzegowej i pośród
tysięcy hektarów buszu, w którym jednych zabijano, a innym dawano szansę na to,
by poznali siebie.
Uważność
i czułość – to można dostrzec na niemal każdej stronie tego reportażu. Historia
opisywanego miejsca nie czyni z niego męczennika dziejów. Jest jednak wiele
gorzkich rozczarowań i niezamkniętych do dziś problemów, które – jak autorka
gdzieś przeczytała – nie przestają nimi być tylko dlatego, że ludzie się do
nich przyzwyczaili. Czasami brak oddechu, kiedy czyta się o tych
wszystkich mrocznych zdarzeniach i o ludzkich historiach, które opowiadane są
być może po raz pierwszy z taką wrażliwością na szczegóły. Brak oddechu
szumiącego nieopodal oceanu i brak opisu witalności ludzi, którzy mozolnie
budują swoje niepodległe państwo. Opowieści o śmiechu w ciasnocie busów czy o
szczęściu, które w Mozambiku odnaleźli niektórzy rozmówcy Izy Klementowskiej,
to jednak trochę za mało, by opisywany kraj poczuć. Nie chodzi o antynarrację
dla wszystkich tych, którzy w Mozambiku zamykają się w hotelach, na plażach, w
bezpiecznej przestrzeni oddalonej od bolączek kraju. Chodzi o to, że historia –
jednak! – to nie wszystko, by zrozumieć tożsamość kraju, o którym tak niewiele
wiedzą nawet Portugalczycy zdecydowani niegdyś na to, by zaprowadzać swe
porządki w afrykańskim raju. „Szkielet białego słonia” to zatem dobry reportaż
pozostawiający w niedosycie. Szkoda, bo „Samotność Portugalczyka” świetnie
łączyła to, co minione, z tym, co wokół – nawet z dala od tras turystycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz