2016-08-29

"Hipotermia" Arnaldur Indriðason

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 17 sierpnia 2016

Liczba stron: 320

Tłumacz: Jacek Godek

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Między życiem a śmiercią

Nie ma to jak wbić się nieproszonym w cykl kryminałów o detektywie Erlendurze Sveinssonie i powymądrzać trochę na temat tego, co się przeczytało. Bo to jedyna książka Arnaldura Indriðasona, z którą miałem przyjemność się zapoznać. Trudno mi więc określić, czy natrafiam w niej na zwyżkę, czy też spadek formy islandzkiego autora. Czytałem z dużym zainteresowaniem, bo najpierw pojawił się dystans, gdy poznałem historie zaginięć na lata z różnych względów niemożliwych na Islandii, potem jednak szacunek – Indriðason konsekwentnie buduje swój świat przedstawiony w tonacji blue i niejednoznacznie określa, kim są kaci, a kim ofiary. Nie funduje też czytelniczego katharsis w postaci właściwej kary za popełnioną zbrodnię. Pozostawia nas w świecie domysłów i niedopowiedzeń. W świecie smutnych ludzi naznaczonych tajemnicami z przeszłości. Niemogących się uporać z tym, co ich od lat uwiera. Islandia staje się surowa i niedostępna nie tylko dlatego, że pochłania kolejnych zaginionych i nie pozwala ich odnaleźć. Surowa jest też aura i surowi są bohaterowie – w większości samotni, po rozwodach, leczący rany z lat minionych, z trudnościami w odnalezieniu się w codziennym życiu, w określeniu swojej tożsamości. Są także wspomnienia, które naznaczają na całe życie, i jest śmierć – bardzo wieloznacznie traktowana, z niezmienną powagą i sygnalizowaniem, że stanowi pewien etap ostateczny. Że potem nie można już wyjaśnić sobie niczego, nie można niczego pojąć, zabiera się ze sobą mroczne sekrety i nic ich już nie odczaruje, zawsze będą dręczyć.

„Hipotermia” jest opowieścią o egzystencjalnym lęku przed końcem ostatecznym. Obrazuje ludzi żyjących w bliskości śmierci obwiniających się za śmierć bliskich albo też myślących o tym, by tę śmierć spotkać, skoro życie nie oferuje już żadnej alternatywy, żadnego powodu do cieszenia się nim. Mocno poturbowany jest sam główny bohater, Erlendur Sveinsson. Zakładam, że autor w innych powieściach dawkował czytelnikom kolejne traumy z jego życia, w „Hipotermii” natomiast dyskretnie sygnalizuje napięte stosunki z byłą żoną i poziom straumatyzowania opuszczonych przez niego dzieci, z których jedno bardzo nalega na to, by Erlendur spotkał się z kimś, z kim już nie potrafi rozmawiać. Pojawiają się także biograficzne wątki z życia detektywa, by uwiarygodnić fabułę powieści i uczynić go bardziej zdeterminowanym do rozwiązania zagadek zaginięć na wyspie. W rodzinie policjanta także ktoś kiedyś zaginął. Każdy dzień przypomina mu o tym nadzwyczaj wyraźnie. Odnosi się wrażenie, że Islandia jest pustkowiem pożerającym ludzi. A może miejscem, w którym tak naprawdę czai się ogrom ludzkiego nieszczęścia, mimo iż zdarzenia rozgrywają się w kraju przodującym w rankingu poczucia szczęścia swoich obywateli.

Maria była bardzo silnie związana ze swą matką. To pewna toksyczna zależność, którą obserwowali jej najbliżsi, ale nikt nie mógł w żaden sposób ingerować w to specyficzne podporządkowanie się córki – pewnego dnia żegnającej matkę na łożu śmierci. Dwa lata po odejściu Leonory Maria wiesza się w domku letniskowym w sąsiedztwie malowniczego jeziora. Jej przyjaciółka jest przekonana o tym, że kobieta nie mogła się zabić. Erlendur Sveinsson – z ogromnym zapasem wolnego czasu, bo nieoficjalnie – zaczyna się uważniej przyglądać całej sprawie, ponieważ pojawiają się wątpliwości co do tego, czy denatka rzeczywiście chciała rozstać się z życiem. Po śmierci matki było ono jałowe i nostalgiczne. Maria od wielu lat nosiła w sobie także tajemnicę tego, co wydarzyło się na jeziorze w okolicy domku letniskowego i co naznaczyło na zawsze ją i jej matkę. Arnaldur Indriðason obrazuje nam ludzką rozpacz po odejściu ważnej osoby. Pragnienie, by zrozumieć, czy po śmierci czeka nas jakaś forma istnienia. „Hipotermia” stanie się opowieścią o naiwnej wierze w reinkarnację jako sposobie na porządkowanie chaosu po zgonie kogoś, z kim wiązał się zasadniczy sens życia.

Islandzki policjant węszy w sprawie Marii, odkrywając przy okazji nowe ślady w zapomnianych już sprawach. Między innymi tej dotyczącej zaginięcia chłopaka z Njardviku i dziewczyny z Akureyri. Ich rodzice także odczuwają pustkę i niemoc oraz nadzieję na poznanie prawdy o swych dzieciach – tak jak Maria czeka na znak od zmarłej matki, która obiecała jej go i wzmocniła wiarę córki w życie po śmierci. Tymczasem śmierć jest bezlitosna, a zaginięcie enigmatyczne. Erlendur Sveinsson będzie samotnym wilkiem zgłębiającym tajemnice z przeszłości rodziny Marii – jej rodziców, męża. Samodzielnie dojdzie do wielu zaskakujących wniosków, ale z różnych względów nie będzie w stanie ukarać odpowiedzialnych za wyrządzone zło.

„Hipotermia” opowiada o tym, do jakiego stanu umysłu możemy się doprowadzić, żyjąc w dramatycznej niepewności i kreśląc złudne scenariusze – a rzeczywistość wokół uwiera przede wszystkim tym, że nie daje odpowiedzi na żadne pytanie. Erlendur czuje się zagubiony pośród odkrywanych tropów na równi ze wszystkimi tymi smutnymi ludźmi, którzy stają mu na drodze, ułatwiając lub utrudniając dotarcie do prawdy. To niebywale przygnębiająca narracja z duchami w tle, historia nieporadności, kompulsywnej wiary w transcendencję, zagubienia i tej formy postrzegania świata, za którą kryje się przede wszystkim poczucie wyobcowania. Ludzie wokół Erlendura wiedzą dużo więcej niż on sam, ale nikt nie ułatwia mu zadania, gdy Sveinsson chce dowiedzieć się, co tak naprawdę spotkało Marię i gdzie znajdują się zaginieni ludzie. Wszystko staje się enigmatyczne choćby z tego względu, że trudno określić motywacje rozmówców detektywa i przez chwilę odnosi się wrażenie, że on sam tonie w jakiejś mgle, blokowanej dodatkowo przez traumatyczne wspomnienia.

Arnaldur Indriðason z czułością pochyla się nad samotnym człowiekiem, odmalowując jednak samotność ludzką w bardzo wielu kolorach, korzystając z wielu symboli i znaczących scen. Akcja koncentruje się głównie na dialogach, jednak doskonale odczuwamy to wszystko, co nie jest wyrażone w słowach. Tę całą nieprzystawalność ludzi do ich bliskich i jednoczesne toksyczne więzi, które każą pielęgnować w sobie złe wspomnienia, obudowywać się, oddzielać od otoczenia, nazywać samotność w coraz bardziej dramatyczny sposób. „Hipotermia” to książka o tym, jak bardzo podatni jesteśmy na sugestie innych i w jak prosty sposób możemy być manipulowani, kiedy manipulujący zna nasze sekrety, przede wszystkim skryte bolączki i żal. To rzeczywiście powieść w tonacji blue i niewychodząca poza nią nawet wówczas, gdy odkrywa przed nami w finale jedno nostalgiczne i pięknie sentymentalne zdarzenie. Indriðason konsekwentnie penetruje mroczne strony ludzkiej psychiki, pokazując człowieka w wewnętrznym rozdarciu, ale też w swej tragicznej bezradności. Wiele przerasta także samego detektywa Sveinssona. Tylko on jednak może przynieść ulgę tym, którzy tkwią w niepewności, i tym, którzy przed śmiercią pozostawili po sobie swój niebywały smutek. Powieść, w której wiara zderza się z racjonalizmem, a konsekwencje tego zderzenia są nie do przewidzenia.  

3 komentarze:

Unknown pisze...

Pan Arnaldur to naprawdę świetny pisarz.

Unknown pisze...

Pan Arnaldur to naprawdę świetny pisarz.

Dominika Starańska pisze...

Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisany artykuł.