Wydawca: Czarne
Data wydania: 23 listopada 2016
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Pamięć pokoleniowa
Książka Moniki Sznajderman
to sugestywna opowieść o buncie wobec zapominania. O tym, że historia XX wieku
domaga się pamięci w sposób szczególny, a tak naprawdę tonie w mgle
niedopowiedzeń i wypierania z pamięci tego, co niewygodne. „Fałszerze pieprzu” to nie tylko historia
rodzinna o ludziach, którzy żyli obok siebie i jeszcze zanim część z nich
pochłonęło piekło Zagłady, zapominali o tym, co odbierało drugim godność i
człowieczeństwo. To przede wszystkim bolesna rozprawa z ludzką obojętnością,
która nie jest niczym neutralnym i niczym niewinnym. Sznajderman nie jest
obojętna. Wobec losu rodziny ze strony ojca, która doświadczyła okrucieństw,
przemocy i śmierci. Wobec zacierania się w pamięci dat i wydarzeń, które upływ
czasu łagodzi, odbierając tę potworność, jakiej nie można zrozumieć. To także
książka o tym, że trudno opowiedzieć Zagładę, bo brakuje językowych możliwości
w tej siatce pojęć, w której nazwać można wszystko to, co wyrażalne. Sporo
spraw wydaje się nie do pojęcia…
Niepojęte
okazały się losy rodziny ojca autorki. Człowieka, który ocalał jako jedyny,
zupełnym przypadkiem, niósł w sobie brzemię cudownie uratowanego i tego, który
mógł opłakiwać zgładzonych najbliższych. A jednak wybrał milczenie.
Bezradność wobec słów czy niemożność powrotu do czasu, w którym działy się
rzeczy nieludzkie, a darowane życie było przede wszystkim bolesnym stygmatem?
Sznajderman wyjaśnia, dlaczego chce być głosem ojca. To milczenie jest ogromne, przepastne, można się w nim utopić. Dlatego
zaczęłam pamiętać. Przeciw temu milczeniu, przeciw zapomnieniu, przeciw
nicości, która chciałaby to wszystko pochłonąć. Porządkując pamięć, zabiera
nas do czasu, w którym jej przodkowie mieli plany, marzenia, życiowe
perspektywy i ufność wobec losu. A potem pokazuje, w jak brutalny sposób to
wszystko zostało zniszczone. Mimo to autorka jest na świecie. Jest żywym
dowodem na to, iż dziedziczone po przodkach traumy i niepokoje mogą ujawniać
się dopiero z czasem. Jest jednocześnie zdecydowana, by opowiadać o pamiętaniu.
To bezwzględny życiowy azymut – zachowywać jak najwięcej jak najdokładniejszych
wspomnień. Dlaczego? Ta książka – na poły pamiętnik, na poły esej – wyjaśnia to
w kilku znaczeniach.
Ze wstępu Martina Pollacka
dowiadujemy się, że oś konstrukcyjną „Fałszerzy pieprzu” tworzą dwie integralne
narracje – o rodzinie ojca i o rodzinie matki. Odnoszę wrażenie, że jest jednak
inaczej. Że historia tej pierwszej rodziny wdziera się we wspomnieniach
Sznajderman do tej drugiej. Przede wszystkim po to, by jakoś się tam osadzić,
bo w przeszłości bezpieczna, pełna witalności i wiodąca towarzyskie życie
rodzina matki nie miała okazji, by zapłakać nad zgładzoną rodziną ojca. Rodzice
Moniki Sznajderman poznali się wówczas, kiedy jedno z nich leczyło rany po
gwałtownych odejściach bliskich, a drugie usiłowało zrozumieć własną tożsamość
i uporządkować cały ten dobry spadek po rodzicach oraz dziadkach, dla których
PRL wcale nie był szary, a odium wojny zostało usunięte gdzieś w dal,
zapomniane, przykryte kurzem pośród innych wspomnień. Tak się składa, że
autorka rozpoczyna od opowiadania losów rodziny milczącego ojca, i choć pełna
jest bezradności w stawianiu dramatycznych pytań, ta rodzina i jej historia
domaga się pierwszeństwa, musi być początkiem.
„Fałszerze pieprzu” to
ujmujące świadectwo tego, jak wiele można wyczytać z rodzinnych fotografii.
Konieczne jest ich oglądanie, albowiem są potrzebne wyobraźni czytelnika
rejestrującego mroczny oddech przeszłości, na którym Sznajderman się skupia. Snując rozważania o familii zgładzonej
tylko dlatego, że ośmielała się żyć i mieć do tego życia prawo, autorka szuka
śladów i odpowiedzi na stawiane pytania także w narracjach innych. Zdecydowanie
najbardziej zaznacza się tu ślad Tony’ego Judta i jego „Pensjonatu pamięci”.
O ile rozważania Judta były w dużej mierze apologią życia, o tyle Monika
Sznajderman, wzorując się na jego esejach, rozważa kwestię ludzkiej świadomości
w obrębie tego, co można zapamiętać, i tego, co trzeba pamiętać bezwzględnie. O
historii rodziny ojca nikt już nie wspomina. Śmierć położyła kres pamiętaniu,
więc córka, wnuczka i prawnuczka musi ożywić postacie, którym należne jest
czułe wspomnienie. Nie odeszli na zawsze, choć odeszli nagle i
niesprawiedliwie. Tkwią w świadomości wspominającej i upominają się o głos. Jak
jednak opowiedzieć czasy, w których zostali pozbawieni godności, skoro są to
czasy spoza jakiejkolwiek definicji moralności i porządku świata?
Ci z rodziny matki mogli porządkować
swoje życie, bo mieli więcej możliwości. Ich wojna była nieco inną wojną. Nie
była czasem absolutnego końca. Za nimi nie tęskni się w takim znaczeniu jak za
zmarłymi z rodziny ojca. Oni ze swą aktywnością i przedsiębiorczością dawali
radę stawić czoła nieludzkim czasom, bo te czasy miały dla nich inne kształty.
I kiedy poznajemy także mroczne szczegóły z życia tej drugiej rodziny, jak
choćby przyjęcie trudnych do zrozumienia dla Moniki Sznajderman poglądów
prawicowych i konserwatywnych, możemy dostrzec, jak do opowieści o polskim
ziemiaństwie ponownie wdziera się ton przypomnienia o tej drugiej familii. Tej,
co nie miała więcej szczęścia i za którą trzeba teraz pamiętać. Wyrażając
jednocześnie bezsilność, bo w tej pamięci pojawia się bardzo wiele mrocznych
pytań retorycznych.
Sznajderman czyta
Błońskiego, Hertza, Sontag, Rozenberga czy Leviego, by osadzić w możliwych
kontekstach rozważania o rzeczywistości kompletnie bezkontekstowej. O świecie
ogarniętym szaloną przemocą i eksterminacją podważającą wszystko, co przez wieki
stanowiły prawo i moralność. Wspomnienia
przechodzące płynnie w esej są zapisane w tej bardzo sugestywnej, drugoosobowej
narracji. Czyni ona „Fałszerzy pieprzu” opowieścią niezwykle intymną. Umieszczoną
na podłożu, dzięki któremu świadomość pamięci, banalizowanie zła czy
niegotowość na wewnętrzne rozliczenia stają się punktem rozmyślań o ludzkiej
kondycji w czasach, w których człowieczeństwo zakwestionowano całkowicie.
To także wyprawa w głąb własnej tożsamości. Sznajderman pyta o to, kim jest,
ale w taki sposób, w jaki dotychczas nie pytała. Dziękuje ojcu za siłę i za
trwanie. Podkreśla wagę jednego i drugiego. Usiłuje wydobyć z czasu przeszłego
wszystko to, co nienazwane. Uporządkować w sobie to, co do tej pory uznawała za
zwerbalizowane, jasne, określone i oczywiste. Piękna książka o melancholii,
smutku, przerażeniu, bezbronności wobec faktów i o czułości – dla tych wszystkich,
którym autorka dziękuje w zakończeniu. W tej opowieści o zmarłych jest bowiem
wiele szacunku dla form życia i dla ludzi, którzy pomagają opowiedzieć o
innych, bo wiedzą, jakie to ważne. Wzruszająca opowieść rodzinna i dramatyczna
narracja o tym, co XX wiek przyniósł ludziom i co im przede wszystkim odebrał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz