2016-12-21

„Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna” Monika Sznajderman

Wydawca: Czarne

Data wydania: 23 listopada 2016

Liczba stron: 288

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Pamięć pokoleniowa

Książka Moniki Sznajderman to sugestywna opowieść o buncie wobec zapominania. O tym, że historia XX wieku domaga się pamięci w sposób szczególny, a tak naprawdę tonie w mgle niedopowiedzeń i wypierania z pamięci tego, co niewygodne. Fałszerze pieprzu” to nie tylko historia rodzinna o ludziach, którzy żyli obok siebie i jeszcze zanim część z nich pochłonęło piekło Zagłady, zapominali o tym, co odbierało drugim godność i człowieczeństwo. To przede wszystkim bolesna rozprawa z ludzką obojętnością, która nie jest niczym neutralnym i niczym niewinnym. Sznajderman nie jest obojętna. Wobec losu rodziny ze strony ojca, która doświadczyła okrucieństw, przemocy i śmierci. Wobec zacierania się w pamięci dat i wydarzeń, które upływ czasu łagodzi, odbierając tę potworność, jakiej nie można zrozumieć. To także książka o tym, że trudno opowiedzieć Zagładę, bo brakuje językowych możliwości w tej siatce pojęć, w której nazwać można wszystko to, co wyrażalne. Sporo spraw wydaje się nie do pojęcia…

Niepojęte okazały się losy rodziny ojca autorki. Człowieka, który ocalał jako jedyny, zupełnym przypadkiem, niósł w sobie brzemię cudownie uratowanego i tego, który mógł opłakiwać zgładzonych najbliższych. A jednak wybrał milczenie. Bezradność wobec słów czy niemożność powrotu do czasu, w którym działy się rzeczy nieludzkie, a darowane życie było przede wszystkim bolesnym stygmatem? Sznajderman wyjaśnia, dlaczego chce być głosem ojca. To milczenie jest ogromne, przepastne, można się w nim utopić. Dlatego zaczęłam pamiętać. Przeciw temu milczeniu, przeciw zapomnieniu, przeciw nicości, która chciałaby to wszystko pochłonąć. Porządkując pamięć, zabiera nas do czasu, w którym jej przodkowie mieli plany, marzenia, życiowe perspektywy i ufność wobec losu. A potem pokazuje, w jak brutalny sposób to wszystko zostało zniszczone. Mimo to autorka jest na świecie. Jest żywym dowodem na to, iż dziedziczone po przodkach traumy i niepokoje mogą ujawniać się dopiero z czasem. Jest jednocześnie zdecydowana, by opowiadać o pamiętaniu. To bezwzględny życiowy azymut – zachowywać jak najwięcej jak najdokładniejszych wspomnień. Dlaczego? Ta książka – na poły pamiętnik, na poły esej – wyjaśnia to w kilku znaczeniach.

Ze wstępu Martina Pollacka dowiadujemy się, że oś konstrukcyjną „Fałszerzy pieprzu” tworzą dwie integralne narracje – o rodzinie ojca i o rodzinie matki. Odnoszę wrażenie, że jest jednak inaczej. Że historia tej pierwszej rodziny wdziera się we wspomnieniach Sznajderman do tej drugiej. Przede wszystkim po to, by jakoś się tam osadzić, bo w przeszłości bezpieczna, pełna witalności i wiodąca towarzyskie życie rodzina matki nie miała okazji, by zapłakać nad zgładzoną rodziną ojca. Rodzice Moniki Sznajderman poznali się wówczas, kiedy jedno z nich leczyło rany po gwałtownych odejściach bliskich, a drugie usiłowało zrozumieć własną tożsamość i uporządkować cały ten dobry spadek po rodzicach oraz dziadkach, dla których PRL wcale nie był szary, a odium wojny zostało usunięte gdzieś w dal, zapomniane, przykryte kurzem pośród innych wspomnień. Tak się składa, że autorka rozpoczyna od opowiadania losów rodziny milczącego ojca, i choć pełna jest bezradności w stawianiu dramatycznych pytań, ta rodzina i jej historia domaga się pierwszeństwa, musi być początkiem.

„Fałszerze pieprzu” to ujmujące świadectwo tego, jak wiele można wyczytać z rodzinnych fotografii. Konieczne jest ich oglądanie, albowiem są potrzebne wyobraźni czytelnika rejestrującego mroczny oddech przeszłości, na którym Sznajderman się skupia. Snując rozważania o familii zgładzonej tylko dlatego, że ośmielała się żyć i mieć do tego życia prawo, autorka szuka śladów i odpowiedzi na stawiane pytania także w narracjach innych. Zdecydowanie najbardziej zaznacza się tu ślad Tony’ego Judta i jego „Pensjonatu pamięci”. O ile rozważania Judta były w dużej mierze apologią życia, o tyle Monika Sznajderman, wzorując się na jego esejach, rozważa kwestię ludzkiej świadomości w obrębie tego, co można zapamiętać, i tego, co trzeba pamiętać bezwzględnie. O historii rodziny ojca nikt już nie wspomina. Śmierć położyła kres pamiętaniu, więc córka, wnuczka i prawnuczka musi ożywić postacie, którym należne jest czułe wspomnienie. Nie odeszli na zawsze, choć odeszli nagle i niesprawiedliwie. Tkwią w świadomości wspominającej i upominają się o głos. Jak jednak opowiedzieć czasy, w których zostali pozbawieni godności, skoro są to czasy spoza jakiejkolwiek definicji moralności i porządku świata?

Ci z rodziny matki mogli porządkować swoje życie, bo mieli więcej możliwości. Ich wojna była nieco inną wojną. Nie była czasem absolutnego końca. Za nimi nie tęskni się w takim znaczeniu jak za zmarłymi z rodziny ojca. Oni ze swą aktywnością i przedsiębiorczością dawali radę stawić czoła nieludzkim czasom, bo te czasy miały dla nich inne kształty. I kiedy poznajemy także mroczne szczegóły z życia tej drugiej rodziny, jak choćby przyjęcie trudnych do zrozumienia dla Moniki Sznajderman poglądów prawicowych i konserwatywnych, możemy dostrzec, jak do opowieści o polskim ziemiaństwie ponownie wdziera się ton przypomnienia o tej drugiej familii. Tej, co nie miała więcej szczęścia i za którą trzeba teraz pamiętać. Wyrażając jednocześnie bezsilność, bo w tej pamięci pojawia się bardzo wiele mrocznych pytań retorycznych.

Sznajderman czyta Błońskiego, Hertza, Sontag, Rozenberga czy Leviego, by osadzić w możliwych kontekstach rozważania o rzeczywistości kompletnie bezkontekstowej. O świecie ogarniętym szaloną przemocą i eksterminacją podważającą wszystko, co przez wieki stanowiły prawo i moralność. Wspomnienia przechodzące płynnie w esej są zapisane w tej bardzo sugestywnej, drugoosobowej narracji. Czyni ona „Fałszerzy pieprzu” opowieścią niezwykle intymną. Umieszczoną na podłożu, dzięki któremu świadomość pamięci, banalizowanie zła czy niegotowość na wewnętrzne rozliczenia stają się punktem rozmyślań o ludzkiej kondycji w czasach, w których człowieczeństwo zakwestionowano całkowicie. To także wyprawa w głąb własnej tożsamości. Sznajderman pyta o to, kim jest, ale w taki sposób, w jaki dotychczas nie pytała. Dziękuje ojcu za siłę i za trwanie. Podkreśla wagę jednego i drugiego. Usiłuje wydobyć z czasu przeszłego wszystko to, co nienazwane. Uporządkować w sobie to, co do tej pory uznawała za zwerbalizowane, jasne, określone i oczywiste. Piękna książka o melancholii, smutku, przerażeniu, bezbronności wobec faktów i o czułości – dla tych wszystkich, którym autorka dziękuje w zakończeniu. W tej opowieści o zmarłych jest bowiem wiele szacunku dla form życia i dla ludzi, którzy pomagają opowiedzieć o innych, bo wiedzą, jakie to ważne. Wzruszająca opowieść rodzinna i dramatyczna narracja o tym, co XX wiek przyniósł ludziom i co im przede wszystkim odebrał.

Brak komentarzy: