2017-09-12

"Yoro" Marina Perezagua

Wydawca: Prószyński i S-ka

Data wydania: 12 września 2017

Liczba stron: 384

Przekład: Andrzej Flisek

Oprawa: twarda

Cena det.: 44 zł

Tytuł recenzji: Całe zło tego świata

Problemem powieści Mariny Perezaguy nie jest przesłanie – akcentowane nad wyraz czytelnie, prezentowane etapami, dydaktycznie przewidywalne. Problemem jest język tej powieści i taki rodzaj konstrukcji frazy, który opowiadając o wszystkich okrucieństwach tego świata, osuwa się momentami w śmieszność i jest fasadowo dramatyczny. Dodatkowo „Yoro” to całkowity przesyt. Portretowania kondycji ludzkiej samotności w każdym wymiarze, także ontologicznym i seksualnym. Obrazowania tego, co daje okrutne świadectwo ludzkiej natury, będąc jednocześnie wstydem, z którego nigdy nie możemy się wydobyć. O ile śledzenie motywacji i przeżyć bohaterki prezentującej intymny monolog wewnętrzny może być frustrujące ze względu na wciąż dopadające ją stany lękowe na przemian z kompulsywną aktywnością związaną z tym, że jeździ po świecie zapatrzona w jeden cel, o tyle wyjątkowo męczące staje się dalsze śledzenie tego, jak ukazywany jest pejzaż emocjonalny narratorki, bo „Yoro” staje się powieścią o zbyt wielu sprawach naraz. Zaczyna pękać w szwach i gubić swoją spójność nie tylko w wyniku pretensjonalnych wolt i dygresji np. o waginie wieloryba czy apoteozie zapachu moczu i potu. Odnosi się wrażenie, że ta hiperbola ludzkiego zła – od bomby atomowej po wykorzystywanie do niewolniczej pracy w Afryce – nadzwyczaj lekko zmierza ku zapowiedzianemu rozwiązaniu finałowemu. Perezagua umieszcza nas w przestrzeniach tak nieznośnej opresji, że możemy się z nich tylko wycofywać. Jej bohaterka zaczyna brać na siebie cierpienia całej ludzkości. Mesjanizm kobiety jest podkreślany przez złożoność problemów tożsamości. To nie tylko ta, która niesie w sobie ślady bomby zrzuconej na Hiroszimę. To ta, która w niedostateczny sposób jest kobietą i równocześnie mężczyzną. Bomba dobiera się do jej miejsc intymnych. Stamtąd wydobywają się jej opowieści o poczuciu akceptacji, miłości, poszukiwaniu szacunku do siebie i odnajdywaniu się między granicami płci. Za dużo jak na jedną książkę, która dodatkowo nie jest objętościowo zbyt imponująca. „Yoro” będzie wyzwaniem czytelniczym stawiającym wobec dylematów o zasięgu globalnym i jednocześnie bardzo intymnym.

Nazywa siebie H. To niema litera hiszpańskiego alfabetu. Jako nastolatka przeżyła eksplozję naznaczającą ją na zawsze. Nie dopadły jej dolegliwości związane z promieniowaniem. Przetrwała czas, którego nie przetrwały setki tysięcy mieszkańców Hiroszimy. Potem doświadczenia będące udziałem całej ludzkości. Odrzuciła pomoc specjalistów od mnożenia schorzeń duszy. Ustanowiła priorytety, dzięki którym obserwując przejawy ludzkiego zła, mogła się od nich wyzwalać. A jednocześnie dokonała aktu mordu, wpisując się w mroczne karty ludzkości, dla której wojna jest jednocześnie raną, bólem i wstydem. Poza wojną – wszystkie wyobrażalne formy okrucieństwa, z obecnością których H nigdy się nie pogodziła. Jest jednak morderczynią. Opowiadając swą historię hipotetycznemu sędziemu, chce zaznaczyć wszystkie jej etapy i udowodnić, że popełniając zbrodnię, stawiła czynny opór władzy. Przejęła narzędzie przemocy, które opresyjnie uwierało ją od momentu zetknięcia się ze śmiercionośnym ładunkiem w rodzinnej Hiroszimie. Do tej opowieści dołącza tytułowa Yoro. Córka, której H nigdy nie mogła mieć, i amerykański wyrzut sumienia z powodu okrucieństwa wojny. Dziecko będące narzędziem do politycznego tłumienia wyrzutów sumienia. Pokochane w ekstremalnie trudnych warunkach. Odbierane i przekazywane innym. Poszukiwane przez nieszczęśliwą parę kochanków, którzy znaleźli miłość po tym, jak chciano ich wyzuć z ludzkich uczuć.

Perezagua tworzy ważną opowieść o postrzeganiu faktu. O tych wszystkich formach zniewolenia i okrucieństwa, które są dla nas komentowane i przetwarzane jako obiektywne w relacjach i tekstach źródłowych. „Yoro” to opowieść o tym, że każdy bolesny fakt z życia ludzkości można zrozumieć przede wszystkim dzięki jego przeżyciu. Wszystkie potworności, jakich H doświadczyła w swym długim życiu, są jednocześnie obserwowane i komentowane wbrew temu, jak opisują je ci, których nie było na miejscu, nie widzieli krzywdy i cierpienia. Cóż może język w konfrontacji z torturami czy śmiercią? Jak opisać moment, w którym promienny wybuch niszczy wszystko i wszystkich, zabiera ze sobą ludzkie nadzieje, dramaty i oczekiwania? H wciąż wspomina Hiroszimę, bo stamtąd się wydobyła i tam zaczęła doświadczać wyobcowania w cierpieniu. Obdarza miłością Jima, który jest rodakiem tych, co zniszczyli Hiroszimę, i jednocześnie ofiarą odwetu. Jim i H kochają się wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew osobnym lękom przed światem. Łączy ich konieczność odnalezienia dziewczynki, którą najpierw oddano w opiekę Jimowi, potem zaś odebrano i zatarto ślady, po których można byłoby podążać, odszukując dziecko.

„Yoro” to historia nie tylko o tym, w jaki sposób ludzie upodlają i niszczą siebie. To także chwilami wyjątkowo sugestywne świadectwo więzienia, którym nie jest okrutny świat, lecz własne ciało. H wie, że wybuch bomby nie tylko zabrał jej to, co miało stanowić o płci i roli w społeczeństwie. Musi ukształtować się jako kobieta niepełna, rozdarta, wciąż w różny sposób stygmatyzowana. Kobieta, którą nie jest do końca, i mężczyznąa, którym być może miała być. Znamienne jest poczucie straty po wybuchu zestawione z narzędziem, którym H dokonuje wspomnianego na wstępie zabójstwa. Perezagua mówi o skomplikowanej strukturze tożsamości seksualnej, do której dołącza wątek macierzyństwa niespełnionego i ciąży wykorzystanej w symboliczny sposób, by odnieść się do okresu oczekiwania, w którym H odnajdzie Yoro i wraz z nią swój cel oraz status.

Hiszpańska pisarka opowiada o obsesyjnym przywiązaniu do życia wbrew temu, jakie okrutne jego świadectwa oglądamy oczyma jej bohaterów. To historia o duchowym odrodzeniu i akcie akceptacji swojego losu. Coś jednak trzeba zdobyć i osiągnąć, by uzyskać choć na chwilę egzystencjalną harmonię w tym okrutnym świecie, gdzie nie ma harmonii między dobrem a złem. Zła w każdej postaci jest w tej książce bardzo dużo. Wojna to punkt wyjścia rozważań i jednocześnie pewien jej koniec. Kompulsywne podróże po świecie, w którym przemoc, gwałty, tortury i każda inna forma opresji określają ludzi jako tych, którzy potrafią doskonale zadawać ból, ale w żaden sposób nie potrafią o nim potem opowiadać. „Yoro” to powieść o bolesnym aspekcie życia ze świadomością cudownego ocalenia, ale także historia wydobywania się z tego, co przemoc pozostawia w psychice na zawsze. Szkoda, że napisana momentami pretensjonalnym stylem, w którym toczą walkę o pierwszeństwo przeżycia fundamentalne i opisy subiektywnych neuroz. Wtedy bowiem czytanie Perezaguy staje się formą opresji – dla czytelnika. Powieść robi niewątpliwie duże wrażenie, ale zastanawiam się nad tym, czemu służyć ma tak irytująco afektowana forma opowiadania o globalnych i intymnych problemach świata współczesnego.

Brak komentarzy: