Wydawca: Noir
sur Blanc
Data wydania: 14 września 2017
Liczba stron: 160
Oprawa: miękka
Cena det.: 29 zł
Tytuł recenzji: Sprawy nasze śmieszne i smutne
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
zafundował mi bardzo przyjemny wieczór czytelniczy. I tak, doskonale zdaję
sobie sprawę, że to nie jest jego najlepsza książka i że te najlepsze ma już
prawdopodobnie za sobą. Nie o to chodzi, by wskazywać pewną wtórność tego zbioru
ośmiu opowiadań – zważywszy, że po raz kolejny autor będzie rozciągał swoje
frazy między tym, co śmiertelnie poważne, a tym, co zdecydowanie śmieszne. To
robi właściwie w całej swojej twórczości, obserwując ludzkie relacje i
wydobywając z nich te istotne szczegóły, z których można stworzyć prozę. Bo
Klimko-Dobrzaniecki umie ją tworzyć, stworzy wszystko nawet na poczekaniu. Nie
sprawi mu to problemu i wie, że ma się czym chwalić, w związku z tym napinanie
się przy lekturze nowych tekstów i utyskiwanie, że wszystko to już było, jednak
trochę mija się z celem.
Celem jest zwyczajna
czytelnicza frajda. Przekonanie, że „Dżender domowy i inne historie” może
trochę wstrząsnąć, nieco oburzyć. Feministki znajdą teksty, w których będą
wytykać autorowi szowinistyczną degrengoladę. Maczo spojrzą na ten zbiorek
podejrzliwie, bo Klimko coś za często o tych homoseksualistach, w każdym
tekście prawie i z udawanym oburzeniem. Mężczyźni znający swą patriarchalną
potęgę żachną się na przykład przy tytułowym opowiadaniu – bo jak to możliwe,
żeby kobieta dominowała, spacyfikowała, biła faceta i narzucała mu zadania do
wykonania? Wielbiciele „Dnia świra” rozkochają się w pierwszym, obszernym
opowiadaniu, właściwie w zaczynie dobrej powieści, której autorowi może nie
chciało się napisać. Zwolennicy lapidarnej formy będą zachwyceni, czytając
słodko-gorzkie „Er”. Wszyscy postawią sobie pytanie o celowość tych narracji i
to będzie najciekawsze, bo nie ma tu żadnej jasnej odpowiedzi, czasami nawet
czytelnej sugestii. Są jednak, mamy je przed oczyma. Te osiem tekstów to w dużym stopniu ironiczny komentarz do tego, co się
dzisiaj dzieje ze światem i ludźmi, ale także wnikliwa analiza relacji
podporządkowanych pewnym wzorcom i tonącym, gdy rozmywają się te wzorcowe
fundamenty, nagle ma być inaczej, niespodziewanie dziwnie i zaskakująco
odmiennie.
„Podstypie” to absolutnie
tekst, który jest fundamentem oraz początkiem i końcem tej książki. Pozostałe
teksty bledną przy nim, zdają się napisane na kolanie, gdzieś w wolnej chwili,
która trwała krótko. „Alibi” czy „Po sezonie” poza kilkoma uśmiechami nie
wniosą w nasze życie nic. Za to „Podstypie” to potęga! Mizogin z tendencjami
ucieczkowymi, który wokół urny matki gromadzi wszystkie trzy swoje kobiety. Ta
czwarta nie ma już nic do powiedzenia. Klimko-Dobrzaniecki rozprawi się z szeregiem
łzawych albo nadmiernie dramatyzowanych powieści o tych matczynych odejściach,
najważniejszych i najboleśniejszych. Tu śmierć jest nie tyle groteskowa, ile
zmieniająca punkt patrzenia na świat. Mężczyzna ejakuluje na urnę z prochami
rodzicielki, by nie tylko wyrazić bunt podszyty wcześniej strachem. Seksualność
staje się kartą przetargową. Być albo nie być. Okaże się, że poddany wpływom
silnych kobiet słabeusz nie zdobędzie się na samobójstwo, bo ubiegnie go ktoś
inny. „Podstypie” to kolaż scen rodem z Koterskiego, ale także odważna opowieść
o bezradności płciowej, tożsamej z pewnym modelem życia i zapominania o tym, co
w tym życiu ma mieć wartość.
Jedność jajników to jedno.
Męskie braterstwo gdzieś w przestworzach, gdzie po raz kolejny dokonuje się
przemytu dóbr świata dostatniego, to inna sprawa. Mężczyzna w tej książce poddany jest próbom, takim ostatecznym. Po nich
kończy się pewien świat i model w nim funkcjonowania – jak w „Murze”, ale także
coś innego się zaczyna, gdy doświadczyło się wymiany ról w domu i w łóżku – jak
w „Dżenderze domowym”. Na końcu jednak jest mężczyzna, który chce tylko
zaszyć się gdzieś po sezonie – w miejscu, które ma spełnić jego prywatne
wymagania. Mężczyzna gorzko ironiczny i autoironicznie bliski
Klimce-Dobrzanieckiemu.
A może kluczem (sic!) do
komunikacji może być jeden zagubiony gdzieś dźwięk? Opowiadanie „Er” sugeruje
taką możliwość. Odbierać zatem można te opowiadania jako specyficzne próby
kontaktowania się autora ze światem. Klimko-Dobrzaniecki
zbiera tu osiem bardzo różnych tekstów i nie ma tej łatwości, która
towarzyszyła mu w poprzednich zbiorach opowiadań. „Rzeczy pierwsze” – znakomite!
– opowiadały o czymś fundamentalnym. „Pornogarmażerka” koncentrowała się wokół
austriackich doświadczeń autora. „Dżender domowy i inne historie” to próba
pewnej prowokacji i udowodnienia, że nic w gruncie rzeczy nie musi łączyć
opowiadań, jeśli są dobrze napisane i gwarantują pewność frajdy czytania.
Śmiechu przez łzy i poprzez zapominanie. Tak, większości z tych tekstów nie
będzie się długo pamiętać. Podoba mi się jednak to, że Klimko-Dobrzaniecki
inteligentnie punktuje, o czym się dzisiaj mówi i myśli, a potem zamienia to w
taki rodzaj prozy, przy którym trudno jest zachować powagę, a bywa nad wyraz
poważnie, nawet groźnie. Poza tym nie można przecież przejść obojętnie obok
tytułu „Pączuś Piłat od rana ma dobry hummus”, o którym to tekście celowo nie
wspominam. Autor doskonale wie, że poza niedosytem tych, którzy oczekują od
niego czegoś nowego, znajdzie się również zainteresowanie i uwaga wszystkich
rozumiejących, że opowiadanie czasem trudniej jest napisać niż powieść. Tu
dochodzi do kompromisu między czymś, co ma być epickie, lecz jest zarysem (jak „Podstypie”),
a świadomie stworzoną miniaturą, w której ukryte jest dużo więcej, niż wskazuje
na to tych kilkanaście zdań.
Jest
w tym zbiorze trochę wulgarności, trochę autorskiej autoironii, nieco mrocznej
groteski, ale także wyczulenie na drobiazg w życiu codziennym, który może to
życie wprowadzić na nowe, nieprzewidywalne tory. Hubert Klimko-Dobrzaniecki
świetnie sobie radzi z krótkimi formami. Pisząc, bawi się. Chyba mniej się
irytuje, przerzucając
frustracje w rzędy zapisanych linijek. Jakkolwiek podchodzi do
pisania krótszych tekstów, tworzy je w taki sposób, że i tak nikt nie może być
do końca pewny, co ukrył między zdaniami i czy rzeczywiście tak wiele miało tam
być ukryte. Dlatego dziękuję za sympatyczny wieczór przy lekturze. Bez
oczekiwań i bez poczucia niedosytu. Dostałem bardzo dobrze napisane opowiadania
i chyba samo to powinno cieszyć. A autor sam najlepiej wie, po co i komu to
napisał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz