Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 22 listopada 2017
Liczba stron: 408
Przekład: Robert Sudół
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Irlandia na kolanach
Gdyby nie czarny humor i ostrze
błyskotliwej ironii, nie dałoby się świata
przedstawionego Lisy McInerney znieść i
choć to świetna książka, można byłoby ją odłożyć na półkę, nie kończąc lektury.
„Herezje chwalebne” opowiadają o ludziach, o których nikt nie chce opowiadać.
Powieść portretuje południowoirlandzkie Cork z jego szarością niewynikającą
tylko z aury. Mamy wrażenie poruszania się po ulicach miasta, które może tylko
zdusić, zniszczyć, zniewolić i okazać różne formy stygmatyzowania. A w nim
ludzie, którym się nie udało. Ci, co nie mają dokąd uciec przed beznadziejnym
splotem okoliczności i przed samymi sobą. McInerney
przytłacza, ale i elektryzuje. Potrafi podjąć się inteligentnej gry
literackiej, by zestawić ze sobą sacrum
i profanum, kazać przejrzeć się
katolickiej Irlandii w krzywym zwierciadle, pokazać tę Irlandię na kolanach –
niekoniecznie w mistycznym uniesieniu, raczej w szeroko pojętym upodleniu.
Tak, to książka odważna. Nie tylko dlatego, że w dość bezpardonowy sposób –
słowami swoich bohaterów – atakuje irlandzki Kościół katolicki i hipokryzję
jego wyznawców. Autorka portretuje ludzi, którzy w żadnym wymiarze nie mają
szans na zbawienie. Takich, którzy będą powielać błędy swoich przodków, bo są
to rodzice i dzieci żyjący wbrew oczekiwaniom tych drugich. „Herezje chwalebne”
to bardzo dynamiczna powieść o ludziach stojących w miejscu. Usiłujących
zachować resztkę godności, ale nieustannie przytłoczonych życiem bez
perspektyw. Świetna rzecz, bo portretująca mało sympatycznych bohaterów z dużą
dozą empatii i współczucia. Chciałoby się, by takich współczesnych książek
doczekali się ludzie z marginesu społecznego w innych krajach.
Ryan ma ojca, którego uważa
za życiowego frajera. Tony wie, że nim jest, i stara się to zatuszować. Czasem
Ryan musi poznać, czym jest siła jego pięści, by nie myślał za dużo nad
słabością charakteru. Tara to sąsiadka Tony’ego i Ryana, która wykazuje się
wyjątkową formą wścibstwa i dążeniem do tego, by mimo dobrych intencji czynić
zamieszanie i wywoływać frustracje. W nich pogrążona jest Maureen, która
pewnego dnia staje się morderczynią. Zastanawia się, czy splot przykrych
okoliczności życiowych zamordował też miłość jej syna. Jimmy jest dla Maureen
szorstki i srogi, bo inny być nie potrafi. Przestępczy świat, w którym się
obraca, wymaga nieustępliwości i siły charakteru. Tej brakuje Georgie – jej
życie nie dało żadnej alternatywy poza narkotykami i prostytucją. Jednak musi
odnaleźć się w nowej roli, a przede wszystkim poszukuje tak samo jak ona
naznaczonego życiowymi traumami ukochanego, który znikł bez śladu. To główni
bohaterowie powieści, którzy za Maureen mogliby powtórzyć dramatyczne pytanie: „Jak
zbudować życie z popiołów?”.
Istotne są relacje rodzinne
w tej powieści. To tak zwane rodziny toksyczne, którym chętnie przykleja się
łatkę patologicznych. Tak, ocenianie innych wychodzi Irlandczykom doskonale, a
bohaterowie „Herezji chwalebnych” wciąż są oceniani jak najgorzej. Ojciec, którego jedynym osiągnięciem
jest sześciokrotne ojcostwo. Matka ulicznego bandyty, której odebrano prawo do
tego, by mogła się nim zaopiekować i pokazać mu jakąś lepszą wersję świata. Uformowane w półcieniach i beznadziei Cork
staje się miejscem, w którym nie można zaznać duchowego oczyszczenia, bo los
wciąż jest przeciwko tym, co starają się z nim dzielnie walczyć. Te walki Lisa
McInerney mocno uwypukla, koncentrując się przede wszystkim na Ryanie, którego
ważność podkreśla dodatkowo pierwszoosobowa narracja chłopaka.
Opowieść obejmuje pięć lat,
podczas których bohaterowie usiłują zmienić coś w swoim życiu, ale jakakolwiek
zmiana na lepsze przerasta ich możliwości. Wydają się stworzeni do tego, czym
są i co sobą reprezentują. Potrafią tylko błądzić. Poddawać się negatywnym
emocjom, zwątpieniu i złości, podkreślać brzydotę świata swym wulgarnym
językiem. Niemożliwe jest dla nich wyjście poza pewne uwarunkowania i
konteksty. A jednak budują między sobą pewne trwałe relacje. Autorka ukazuje prawdziwą czułość pod
okrutną niekiedy szorstkością – zwłaszcza w relacjach Tony’ego i Ryana.
Umiejętnie jednak splata losy wszystkich bohaterów po to, by pokazać bardzo
wyraźnie, że życie codzienne chce im odebrać prawo do czułości i jej
okazywania. Wszelkie napięcia, kłótnie, portretowane życie emocjonalne – to
wszystko dynamizuje fabułę, ukazując jednocześnie niewyrażalną rozpacz tych,
którzy nie są skłonni przyznać się do swych słabości. Irlandia przyporządkowała
ich ze słabościami: do konkretnej dzielnicy, konkretnych domów. Empatię mogą
odczuwać jedynie względem siebie, ale tak naprawdę wciąż stanowią dla siebie
problemy, nie ma tu żadnej jedności poszkodowanych przez los.
Tytuł czytelnie odnosi się
do stanów umysłów ludzi z powieści Lisy McInerney. Tych, którzy już dawno
zwątpili w to, że katolicka Irlandia okaże im wsparcie, bo przecież prawdziwy
chrześcijanin powinien wesprzeć słabszego. Rozprawa z Kościołem ma tu kilka
oblicz i jest wyjątkowo ironiczna. Co robi szkaplerz w domu uciech? Komu Biblia
służy za podkładkę do zrobienia życiodajnej białej ścieżki? Kto i dlaczego chce
spalić świątynię? Komu religijność rodziców kojarzy się jedynie z kołtuństwem i
hipokryzją? McInerney jest odważna wobec
swoich rodaków i jednocześnie mocno bezkompromisowa. Nie stara się tłumaczyć
motywów postępowania swoich bohaterów, ale dość konsekwentnie sygnalizuje pewną
opozycyjność wierzących względem tych, którzy nie mają już ani siły, ani
nadziei, by w cokolwiek uwierzyć.
A jednak „Herezje chwalebne”
nie są książką przesyconą defetyzmem. Autorka obrazuje skomplikowany proces
stygmatyzowania społecznego i tę sferę ludzkich trudności, z którą nikt nie
jest w stanie poradzić sobie samodzielnie. Bohaterowie są zatomizowani, a
jednocześnie przekonani, iż życie zaoferowało im naprawdę niewiele. Będą
walczyć o resztki godności, ale muszą także walczyć o przetrwanie. Brutalnie i
bez kompromisów. Tak Lisa McInerney rozprawia się nie tylko z Irlandią, ale
przede wszystkim z potrzebą wydawania opinii o drugim człowieku bez chęci
zrozumienia go. W tym znaczeniu pochyla się nad tymi, dla których nigdy nie ma
się empatii, bo idą koleinami życia na własne życzenie. Czy rzeczywiście są to
odstręczający minimaliści nieliczący się z niczym więcej poza zaspokojeniem
najprostszych potrzeb życiowych? Zaskakujące
będzie to, z jak dużą dozą sympatii i zrozumienia wydostaniemy się z mrocznych
przedmieść Cork w otwartym zakończeniu sugerującym, że McInerney nie
powiedziała w tej historii ostatniego słowa. Bardzo przykuwająca uwagę
książka o tych ludziach, którzy na co dzień nie przykuwają niczyjej uwagi.
Brawa dla literatury wydobywającej z prozy życia jej różnorodny koloryt. Nawet
szarość ma w tej powieści zaskakująco wiele odcieni. I rumieńce wstydu samej
Irlandii, dla której ta narracja może być wyjątkowo niewygodna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz