Wydawca: Wydawnictwo
Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wydania: 11 kwietnia 2018
Liczba stron: 142
Przekład: Urszula Poprawska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 31,50 zł
Tytuł recenzji: Budowanie pośród utrat
Debiutancka powieść Meral
Kureyshi – choć nie wiem, czy nie słuszniej byłoby tę książkę nazwać poetycką
etiudą – to znakomity dowód na to, że biografia twórcy może zrodzić wielką
literaturę. Wystarczy być uważnym i czułym. Dużo pamiętać. Czasem zbyt dużo. A
czasami wyjątkowo dokładnie, by złożyć opowieść o dorastaniu i utratach w tak
ujmującą całość, jaką są „Słonie w ogrodzie”. Kureyshi pisze o tożsamości dziecka, dziewczynki przeradzającej się w
kobietę, ale przede wszystkim o tożsamości imigrantki, która musi zmierzyć się
z dwoma odejściami – ukochanego ojca będącego zawsze punktem odniesienia do
wszystkiego oraz pierwszej ojczyzny, Kosowa ze wspomnień, snów i wyobrażeń.
Ta powieść to nie tylko wzruszająca historia pożegnania prawdopodobnie z
najważniejszym człowiekiem na świecie, ale także żegnania się z oswojoną
przestrzenią kraju, który wciąż na nowo we wspomnieniach odzywa się za pomocą
śpiewów, modlitw oraz słów zmieniających dziś znaczenie.
Baba odszedł bardzo
wcześnie. Nie było mu dane cieszyć się życiem nawet przez półwiecze. Opowieść
rozpoczyna wspomnienie pogrzebu i żałoby. Ojciec funkcjonuje jako pocieszyciel,
tłumacz, przewodnik i mędrzec spajający rodzinę, ale także jako pewien symbol –
człowiek, którego działania uporządkowały świat dziewczynie dorastającej ze
świadomością, że syta i szczęśliwa Szwajcaria
niekoniecznie chce się swymi dobrami podzielić. Niekoniecznie chce uznać
rodzinę Baby za własną. Kulturalnie, lecz stanowczo odmawiając, igrając z
emocjami i oczekiwaniami. A jednak w rodzinie migrantów, która kilkanaście
lat żyła w sercu Europy w trudnym do zwerbalizowania zawieszeniu, Baba zawsze
potrafił sprawić, że tęskniąca za nim dzisiaj córka widziała świat w
uporządkowanych konturach. Wiele tu przejmujących scen świadczących o tym, że
porządek się rozpadł wraz ze śmiercią ojca, ale najbardziej chyba zapada w
pamięć wspomnienie, gdy autorka opowiada o tym, jak starała się zrównać oddech
z oddechem obserwowanego Baby.
Jedno z jego niewielu
spełnionych marzeń na emigracji to posiadanie czerwonego mercedesa. Poza tym –
lata niepewności, ciężkiej pracy, uczciwego starania się o prawo pobytu w
najpiękniejszym z krajów świata. Kiedy Baba całował ziemię Zurychu, nie
spodziewał się, jak wiele trudności postawi przed jego rodziną miejsce, które
wspólnie wybrali do lepszego życia. Tymczasem autorka wciąż na nowo powraca do
swojego Prizren. Zdaje sobie sprawę z tego, że szwajcarskie życie stało się
alternatywnym, ale ona wciąż tkwi w tureckiej mniejszości muzułmańskiej, gdzie
ukształtowała swą wrażliwość i rozumiała, czym jest bliskość z ludźmi. Kolejna
wyjątkowo sugestywna scena to wspomnienie, w którym dorosła już kobieta wchodzi
do dawnej sali lekcyjnej i na tablicy pisze swoje imię, które potem zamazuje
ręką. To doskonałe zobrazowanie tego, co przez lata działo się z jej
tożsamością. Zatarciu uległo to, co kiedyś było przecież czymś najważniejszym.
Rzeczy pierwsze, pierwsze doznania i myśli dziś przefiltrowane są przez pryzmat
gorzkich doświadczeń imigranckiego wyobcowania. A ono jest potęgowane przez
fakt, że nie mam już Baby. Nie ma też pewności,
że rodzina zawsze była tym, co chroniło przed każdą niepewnością.
W
ramionach Baby można było się naprawdę schronić, w jego obecności pożegnać
samotność. Dziś narratorka musi zmierzyć się z utraconym ojcem i pożegnać
Prizren w takim kształcie, w jakim je zapamiętała. Meral Kureyshi opowiada też o
lingwistycznym aspekcie swojego wyobcowania. O językach Szwajcarii, w które
musiała wrosnąć, i o słowach oraz frazach z ojczyzny – zapisanych w pamięci na
zawsze jak życiowe drogowskazy. Ta książka tak pięknie pozbawiona chronologii
opowiada o tych zdarzeniach, w których autorka musiała określić, kim jest, do
kogo przynależy i z kim chce tworzyć bliskie więzi. Baba był zawsze
najważniejszy. Pozostawiona w żałobie matka ukrywa się pośród smug
papierosowego dymu i jej dramat jest pewnym niemym tłem tego, co przeżywa
opuszczona córka. Kobieta zmuszona do nakreślenia nowego azymutu życiowego.
Zawikłana we wspomnienia, które dopiero po latach nabierają wyraźnego kształtu.
„Słonie
w ogrodzie” to powieść przesycona smutkiem, ale nie ma go w nadmiarze; Kureyshi
znakomicie zachowuje równowagę między tym, co sentymentalne, a tym, co po
prostu konieczne do opisania. Wybiórczość życiowych
zdarzeń i asocjacje budujące specyficzny rytm książki są wyrazem z jednej
strony bezradności i zagubienia, z drugiej jednak – coraz silniejszej
samoświadomości, poczucia stanowienia o własnym losie, samodzielnego pisania
opowieści o życiu. Wydobywa się z tej narracji osamotnione dziecko nazbyt
szybko, ale i bardzo intensywnie przechodzące wszystkie konieczne do
osiągnięcia dorosłości inicjacje. Meral Kureyshi pisze o swoich emocjach bardzo
subtelnie. Czasem zamyka to pisanie w poetyckie zagadki, gdy na przykład
opowiada o nieznośnym ciężarze na końcu włosów. Wchodzimy w ten świat z
wyjątkową delikatnością i jesteśmy prowadzeni bardzo subtelnie przez
doświadczenia tragiczne, bolesne, uprzedmiotawiające narratorkę i pozwalające
jej jednocześnie zbudować silne poczucie zgody na to, kim się stała.
To
zatem opowieść inicjacyjna, ujmujące epitafium, ale przede wszystkim czytelna w
odbiorze pod każdą europejską szerokością geograficzną historia o trudnym statusie
rodziny imigranckiej. Ludzi starających się przez lata zjednać sobie tych,
pośród których wybrali dla siebie lepsze życie. To życie wcale takie nie jest.
Wiele oblicz wyobcowania i dramatyczna niepewność nakreślone są w szeregu
krótkich narracji opowiadających historie bolesne, wstydliwe, czasami
upokarzające. A jednak jest w Meral Kureyshi siła. Pewnie wiąże się też z
upartością odziedziczoną po Babie. Ta książka wrasta mocno w to, co minęło, ale
jest jednocześnie opowieścią o świadomym życiu w innym społeczeństwie. Ono w
końcu akceptuje i szanuje, a kontroler nie sprawdza biletu, bo ufa, tylko
patrząc. Autorka opowiada o konsekwencji wyboru tej inności oraz o walce o to,
co własne, dobre i dające szczęście – w takim znaczeniu funkcjonuje trafnie do
tych opowieści dobrany tytuł. Kureyshi zachwyca nienarzucającym interpretacji
stylem, w którym odnaleźć można fragmenty dotychczasowego życia składane w
całość. Bo nadszedł na to czas. Wówczas, gdy nie ma już kogoś, kto w tej
układance kiedyś pomagał. Naprawdę piękna książka.
PATRONAT MEDIALNY
2 komentarze:
Kurczę... Szkoda wielka, że nie uda mi się przeczytać tej książki przed maturką ;)
WUJ wydaje same dobre rzeczy,sam dla nich recenzowałem w swoim czasie, pozdrawiam !
Prześlij komentarz