2019-08-29

„Zimowla” Dominika Słowik


Wydawca: Znak

Data wydania: 4 września 2019

Liczba stron: 624

Oprawa: miękka

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Miejsce i pamięć

Dominika Słowik w swojej drugiej książce unosi presję świetnego debiutu i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że opowiada dalej tę samą historię, zamieniając blokowisko z powieści „Atlas: Doppelganger” na galicyjskie miasteczko bez historii, za to przepełnione legendami, mitami oraz plotkami. Opowiadająca historię zmierzy się także ze spuścizną – w debiucie była to pozostałość po dziadku, w „Zimowli” jest coś, co narratorka otrzymuje w spadku po charyzmatycznej babce. Druga książka Słowik jest zdecydowanie bardziej frapująca. Może dzięki temu, że jest długa i można z „Zimowlą” spędzić kilka dni, oswoić się z Cukrówką, jej dziwnymi mieszkańcami, wtopić się w ten lokalny koloryt, w którym to, co niezwykłe, łączy się w piękną historię z tym, co buduje prozę życia. To istotne, że w dobie krótkich powieści o niczym pojawiają się także takie jak ta – niespieszna, tajemnicza, zajmująca uwagę wielowątkowością i dbałością o to, by każdego z licznych bohaterów potraktować podmiotowo. „Zimowla” – co dobitnie sugeruje ostatnie zdanie – jest historią o pamiętaniu i ponownie, jak w debiucie, Dominika Słowik kreśli nam ciekawe granice między tym, o czym pamięć fantazjuje, a tym, co zamyka w twardych ramach prawdziwego doświadczenia.

Tytuł jest pojęciem znanym pszczelarzom, a w fabule funkcjonuje jako przestrzeń zamknięcia, niegotowości, a jednocześnie oczekiwania na coś niezwykłego. Liczne wtręty o charakterze antycypacji coraz silniej przykuwają uwagę do historii. Chce się z niej wydobyć nie tylko specyficzny realizm magiczny, ale także narrację o przynależności do danego miejsca, miłości do niego i uważności w obserwacji tego, jak się wokół sprawy mają. Dominika Słowik kontynuuje swój „Atlas: Doppelganger” w takim znaczeniu, że opowiada o ludzkiej tożsamości rodzącej się z bliskich relacji oraz współistnienia w danej społeczności, z której bohaterka nie wydobywa się jak inne postacie zmuszone do tego, aby wybrać inną drogę życiową, przekroczyć granice poznanego oraz oswojonego, ruszyć w drogę z Cukrówki i pozostawić w niej enigmatyczne wspomnienia o sobie.

Wiele jest historii i żadna nie wydaje się w tej książce najważniejsza, a jednak można wyodrębnić jakiś trzon konstrukcyjny, uznać za głównego bohatera społeczność, ale docenić także wyobraźnię opowiadania o tym, czego nie da się ująć w słowach, o czymś przekraczającym granicę opisu, ale wciąż mieszczącym się w granicach jednostkowego poznania. Cukrówka to takie trochę imago mundi – stamtąd wydobywają się zapamiętane kadry oraz niepokojące wspomnienia tego, co być może nie miało miejsca albo zaistniało zupełnie inaczej, w zaskakujących po latach kształtach. Historia Słowik przypomina dwie polskie powieści – naznaczone aurą niezwykłości relacje narratorki z Miszą i Hansem przywołują trochę niepokój „Haszyszopenek” Jarosława Maślanka, a społeczność oczekująca na cud, imaginująca go sobie i poddająca się jego wpływom kieruje ku „Kultowi” Łukasza Orbitowskiego. Ten drugi stworzył jednak nieco nużącą gawędę. Konstrukcja „Zimowli” jest inna – pozornie statyczna, jednak wydobywa z każdego kolejnego rozdziału jakiś zaskakujący element. Nie chce się temu wszystkiemu wierzyć, ale wciąż z uwagą czyta, bo pojawiające się szkatułkowo opowieści nie tylko sytuują historię na pograniczu magii i realizmu, ale świetnie łączą grozę, poczucie humoru oraz egzystencjalną czułość do opowiadania o tym, czym jest życie.

Wspomniana babka narratorki pożegnała Cukrówkę na specyficznych warunkach. Kiedyś ważna i szanowana, zdecydowała się na emigrację, choć ojciec twierdził, że wyemigrowała w zaświaty. Niezależna komunistka zrealizowała swą miłość do dalekiego kraju, pozostawiając w Cukrówce niepokojące świadectwa tego, jak żyła i funkcjonowała. Pozostawia też spuściznę. Coś więcej niż pamięć po ojcu i matce. Ten pierwszy jest portretowany z wyjątkową czułością, wciąż pielęgnuje w sobie apokaliptyczny strach, ale mimo zachowawczości stara się wyjść życiu naprzeciw i nie bać się śmierci. Matka – historyczka uwięziona w muzeum – jest dużo bardziej niejednoznaczna, uwikłana w zbudowaną tajemnicę, jakąś kryminalną historię, coś dla córki niepojętego. Rodzina jest u Słowik źródłem zaskakująco różnych niedopowiedzeń. Coś się dzieje poza świadomością dorastającej dziewczynki. Coś wciąż na nowo niepokoi kobietę wchodzącą w dorosłość z bagażem doświadczeń swoich rodziców. W tym znaczeniu „Zimowla” opowiada o tym, że nasz los i nasza świadomość zaczyna się pośród tajemnic, lęków, marzeń i oczekiwań naszych rodziców. Nie zawsze umiejętnie wyprawiają nas w świat. Nie zawsze też są gotowi na pełną konfrontację z tym światem.

Ale poza życiem jest tu także śmierć. Przychodząca nagle, zaskakująca i niepokojąca, lecz także pełna upokorzeń. W Cukrówce ludzie umierają i giną. Każda śmierć dyktuje swoje prawa. Czy długowieczny dyrektor pożegnał się z życiem na własnych warunkach? Czy ojcowska obsesja śmierci jest uzasadniona? Kto zabił dziennikarza wyłowionego z wody? Jaki koniec czeka skrępowaną i robiącą pod siebie staruszkę, której jedynym szczęściem jest palenie papierosów? „Zimowla” zestawia różne oblicza śmierci z rozmaitymi formami gonitwy ku życiu. Wszyscy bohaterowie mają w sobie pewien niespokojny witalizm, dlatego też wszyscy się zmieniają. Albo można o nich opowiedzieć jako o takich, którzy podlegają przemianie. Słowik intrygująco kreśli sylwetki postaci. Trudno uznać, która najbardziej przyciąga uwagę. Koleżanka ze szkoły, lunatyczka i naga śpiewaczka, której odmienności Cukrówka nie wybaczy? Tajemniczy Pszczelarz w szlafroku, który funkcjonuje gdzieś do wewnątrz, mając za najbliższe przyjaciółki pszczoły i kryjący zagadki szczególnie frapujące młodych ich odkrywców? Może miejscowy ksiądz, którego działania zaskakują i wciąż na nowo każą pytać o to, co naprawdę skrywa w swojej świadomości i kościele? „Zimowla” pozwala się do swoich bohaterów przywiązać, ale wciąż na nowo kwestionuje przekonanie, że się ich poznało. Stąd też klimat niepokoju i zaskoczenia w każdym kolejnym rozdziale powieści napisanej – co podkreślam – w bardzo sennym rytmie, chwilami nazbyt sennym, a czasami celowo w taki sposób kreowanym.

Jest też święty obraz, potem zdemaskowany, źródło zaskakujących zdarzeń i przede wszystkim obiekt wpływający na sposób myślenia o otaczającej rzeczywistości. Narratorka uważnie obserwuje, co się z nim dzieje i jak wpływa on na Cukrówkę. Usiłuje w tych wieloznacznych opowieściach uporządkować to, czego jest pewna, i zestawić z tym, co być może niewłaściwie zapamiętała. Bo pamięć jest zwodnicza, a jednocześnie zasługuje na to, by opisać ją w tak oryginalny sposób jak w „Zimowli”. Chciałoby się czytać dalej. A jednak autorka wskazuje – może bardziej sugeruje – że jej opowieść ma zaznaczony początek i koniec. Wszystko między jednym a drugim to czułe świadectwa obserwacji świata, który kocha się wielką miłością, a jednocześnie nie rozumie i wciąż na nowo stawia pytania o to, czym jest. Dlatego Słowik jest przekonująca – proponuje oswojoną przestrzeń, w której niepewność potęgują dziwne zdarzenia, ale jednocześnie podkreśla wielkie przywiązanie do tej przestrzeni. Jej narratorka jest wiarygodna i pełna empatii. A cała historia to opowieść o tym, jak niekonwencjonalne mogą być inicjacje i jak bardzo zapadają w pamięć rzeczy pierwsze niepokojąco obleczone w aurę czegoś, czego nie da się do końca wytłumaczyć.

Brak komentarzy: