2020-01-24

„Nadfiolet” Ewa Schilling


Wydawca: Seqoja

Data wydania: 24 stycznia 2020

Liczba stron: 176

Oprawa: twarda

Cena det.: 40 zł

Tytuł recenzji: Wolność w sobie

Ewa Schilling powraca po latach w zaskakującym stylu! Sama autorka nazywa tę książkę dysydentką. Powieść powstała przed dwunastoma laty, a brzmi wyjątkowo groźnie i bardzo, bardzo współcześnie. To nie tylko mroczna fantazja o tym, co za chwilę może spotkać nasz kraj. To także pełna publicystycznego nerwu i interesujących postaci historia pokazująca, że zbyt łatwo decydujemy się na bierność, jeśli opresja nie dotyczy nas samych. W tym znaczeniu to rzecz o tym, czym jest ludzka empatia, którą tak łatwo kwestionuje system zniewolenia wokół. „Nadfiolet” jest ostrzeżeniem przez szalonymi zakusami kleru, dynamiczną powieścią o gotowości na sprzeciw, ale przede wszystkim książką o tym, że wolności musimy poszukać w sobie, by rozprawić się z niewolą otoczenia. Postaciami są przede wszystkim kobiety, które zmagają się z życiową pustką i poczuciem bezsensu. Każda z innym bagażem doświadczeń, ale prawie żadna niegotowa na to, by w coraz bardziej opresyjnym kraju znaleźć przestrzeń do wyrażenia swoich – nie narzuconych przez Kościół – poglądów oraz wartości. Schilling pisze ze swadą i chwilami więcej w tej narracji publicystyki społecznej niż samej literatury, ale „Nadfiolet” to rzecz, która zapada w pamięć. Zwłaszcza kiedy myśli się o wszystkich przegranych ludziach, o jakich opowiada gdzieś w swym mrocznym tle.

Na wygraną, siłę i bunt będzie stawiać czarnoskóra kobieta, która pewnego poranka puka do mieszkania Hanny i oświadcza, że wynajmie u niej pokój. Postać o dziwacznych personaliach wzbudza w Hannie lęk. Jednak do lęku zdążyła się przyzwyczaić. Urodzona w ultrakatolickiej rodzinie, wiecznie w cieniu doskonałego brata, uczyła się bać o wszystko, przede wszystkim o siebie. Ale pielęgnowany latami lęk Hanny to także lęk przed czymś. Samostanowieniem. Przed coraz bardziej zawężającym się horyzontem, który ukształtowała katolicka Polska nieuchronnie zmierzająca do najmroczniejszej formy dyktatury habitów i sutann. Hanna oswaja szybko nieznajomą, a ta uczy ją nazywać własne potrzeby. Skłania bohaterkę do tego, by wreszcie określić, co dla niej samej ważne. Każe też w innym świetle spojrzeć na ośmioletnią córkę – uświadomić sobie, że jej pojawienie się było początkiem czegoś innego niż kształt świata, jaki narzucali rodzice i grzmiący o karach ksiądz. Rezolutna ośmiolatka uosabia to, co Hanna zawsze bała się wyrazić. Jest jej lepszą częścią – gotową zdobyć się na asertywność i niezależne decyzje. Co wydarzy się z Hanną, która pozorowała życie jak małżeństwo czy przyporządkowanie do jedynej słusznej ideologii swojego państwa?

Polska w „Nadfiolecie” wygląda groteskowo i groźnie, ale myślę, że jednak mimo wszystko więcej jest mrocznych konturów niż fraz wskazujących na to, iż mamy tutaj do czynienia z czarnym poczuciem humoru. Wszyscy Polacy mają mieć świadomość, że siła tkwi w katolicyzmie. Na miejscu Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie stanęła gigantyczna katedra imienia Jana Pawła II. Kraj świętuje powstanie jego milionowego pomnika. Obowiązuje tu całkowity zakaz aborcji, a wszelkie zgromadzenia wyrażające bunt wobec ograniczeń wolności są krwawo tłumione. Hanna jest pielęgniarką na oddziale położniczym i to ona jak nikt inny widzi, co dzieje się z kobietami w kraju, który każe im rodzić za wszelką cenę. Ale atmosfera grozy podsycana jest przede wszystkim tym, jak funkcjonują na co dzień ludzie. Kler ustala zasady i brutalnie je egzekwuje. Ten system opiera się na inwigilacji i donosach. Polacy zaskakująco łatwo dali sobie wmówić, co jest dobre i właściwe dla ich kraju. Zatracili instynkt samozachowawczy, zdolność do buntu.

O tym, jak rodzi się jego potrzeba, i o samym egzystencjalnym statusie buntu „Nadfiolet” opowie z różnych perspektyw. Gdyby Schilling bardziej uwiarygodniła psychologicznie swoje postacie, wyszłaby z tego doskonała panoramiczna powieść realistyczna. Autorka idzie jednak w innym kierunku. Punktuje i mocno zarysowuje to, co w bohaterach najbardziej charakterystyczne. Nie stara się portretować i penetrować tak zwanego środka, stawia na krańcowe postawy i idące za nimi napięcia. Jest w tym bardzo konsekwentna, dlatego tę powieść czyta się tak dobrze. Oswojona już konwencja nie zmienia się, choć zmieniają się ludzie postawieni często w sytuacjach wyborów granicznych. Interesujące jest również portretowanie przez Ewę Schilling ludzi usiłujących wydobyć się spod presji otoczenia lub środowiska, w jakie wrośli. Będziemy mieli zatem odważne opowieści o księdzu, który ma dość bycia tym, kim jest, oraz o pani mającej już świadomość tego, że nic w jej życiu się nie zmieni, ale niekoniecznie starszej i niekoniecznie zasklepionej pośród stereotypowych sądów o świecie, na których tak zależy aparatowi władzy. Bo Polak jest tu łatwowierny, lecz przede wszystkim zaskakująco podatny na sugestie. Pośród wytycznych, jak należy żyć, autorka „Nadfioletu” pokazuje drogi odnajdywania sensu życia przez samych siebie, bez wskazówek i sugestii jakiejkolwiek propagandy.

Jedna z bohaterek twierdzi: „Wymazywanie pamięci to nie jest prosta sprawa”. A jednak powieść wskazuje, że w wielu przypadkach dość łatwo jest wymusić zapominanie albo przychodzi ono jako reakcja obronna przed konfrontacją z własnymi potrzebami. Bohaterowie pamiętają nadzwyczaj wiele, są to zwykle ciągi traum lub stygmatów albo wspomnienia, w których widzą siebie w sposób niepełny – zostają przydzieleni do pewnych sytuacji, wbici w określone konteksty, stają się częścią całości bez poczucia bycia tą częścią. Dlatego są sfrustrowani, ale przede wszystkim nieszczęśliwi. Kilka zbiegów okoliczności pokaże im, że życie daje jednak możliwości, nie jest pochodną tez i postulatów, którymi karmi ich państwo zmierzające do całkowitej izolacji na arenie europejskiej.

Schilling sugeruje, że obowiązkiem każdego z nas jest zdefiniowanie przestrzeni osobistej wolności, a za tym musi iść podążanie ku niej, choćby za cenę krwawego buntu. Kiedy wydaje się, że „Nadfiolet” w zbyt oczywisty sposób dzieli świat przedstawiony, okaże się, że pisarka nie buduje prostych czarno-białych dychotomii. Wchodzi głęboko zarówno w sferę przeżyć swych postaci, jak i w to, czym jest przerażająca wizja świata stworzonego niczym jakaś kostyczna dekoracja – a jednak wyjątkowo realna, zachłannie zagarniająca ludzi pełnych bierności. Myślę, że to jedna z tych odważnych powieści, które chcą otworzyć oczy wszystkim nieuznającym ingerencji państwa w jego życie, jeśli nie jest to ingerencja odczuwalna bezpośrednio. Ale to również opowieść o tym, czym może być kobieca czułość, jak wielka jest kobieca wrażliwość i kiedy przychodzi czas na to, by jedno i drugie zastąpić asertywnym działaniem. Książka warta przeczytania i przemyślenia.

Brak komentarzy: