Wydawca: Pauza
Data wydania: 29 stycznia 2020
Liczba stron: 144
Przekład: Agata Ostrowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Wyobcowanie i bunt
Ariana Harwicz udowadnia to, o
czym jestem przekonany od dawna – z wielu powodów to kobieta zawsze jest
ciekawsza w literaturze od mężczyzny. I tutaj można się temu przyjrzeć, choć
nie będzie łatwo, autorka nie bierze jeńców. Bohaterka tej książki tak opowiada
siebie, że już na pierwszych kilkunastu stronach robi wszystko, abyśmy nie
poczuli do niej sympatii. W zamian za to pojawiają się ciekawość i sporo
zaskoczeń. „Zgiń, kochanie” to proza bardzo sensualna, niesamowicie intensywna
i wyjątkowo śmiała. Jest w niej wszystko to, co tkwi w kobiecie walczącej z
demonami – smutek wraz z dzikością oraz melancholia połączona z drapieżnym
rytmem zdań. Harwicz oddaje kompulsywność myślenia oraz emocji kobiety,
która czuje się uwięziona. Nie tylko – dosłownie – w domku na wsi, ale przede
wszystkim w rolach. Jest żoną, którą warto byłoby opuścić, i matką niemogącą
znaleźć w sobie uczuć dla syna. Jest rozedrganym wewnętrznie nieszczęściem, ale
jest też silna i bezkompromisowa. To jedna z tych krótkich powieści, o
których będzie się długo rozmyślać. Obrazuje anatomię kobiecej niemocy, ale
także zdeterminowanie, by określić siebie – jakkolwiek byłoby to niewygodne dla
otoczenia. Jakkolwiek problematyczne dla samego czytającego.
Bohaterka opowiada przez
emocje, ale chce sportretować również oblicza własnej seksualności. Niczym
dzikie zwierzę śledzi sąsiada, fantazjuje o nim, także o tym, by go zgwałcić.
Jej małżeński seks to rutyna, od której ucieka w śmiałe fantazje. Albo
przestrzeń obojętności oraz nieporozumienia, bo tym jest również dom, gdzie ona
i jej mąż toczą codziennie boje o samostanowienie i pozbycie się tej drugiej
osoby z najbliższego otoczenia. Ale siłą przyciągania w tym związku jest
dziecko. Niemowlak, którego przecież nie można szkalować, a jednak czytamy o
dosadnym sprzeciwie wobec tego, że trzeba go bezwarunkowo pokochać i się o
niego troszczyć. Mąż i syn uosabiają – w scenach wspólnych zabaw – męskość, z
jaką bohaterka sobie nie radzi, bo to dla niej dodatkowe źródło opresji. Kwestionowane
jest poczucie bezpieczeństwa, które ma stwarzać dom na odludziu, z dala od
cywilizacji i pozornie sielankowy. Nie ma w nim spokoju. Kobieta Harwicz
jest egzystencjalnym i dosłownym niepokojem. To ona zmusza męża do ciągłej
gotowości na nieprzewidziane sytuacje. To ona zdaje się dla niego i synka
opresyjna. Tymczasem wszystko nabiera coraz to nowych znaczeń, bo wchodząc w tę
narrację dalej i głębiej, widzimy, jak skomplikowany jest krajobraz emocjonalny
bohaterki i jej relacje z najbliższymi.
W tej książce skonfrontujemy
się z subiektywnymi wizjami, neurozami, przemyśleniami, ale także z tym, jak na
niepokój reaguje ciało kobiety. Z jednej strony „Zgiń, kochanie” przypomina
pewien wysublimowany rodzaj powieści pornograficznej. Z drugiej jednak – jest
śmiałym i prowokacyjnym ujęciem desperacji w świecie, który narzuca porządek
działania i myślenia, jeśli w grę wchodzą określone role społeczne. Ariana
Harwicz opowiada o tym, czym jest kobiece udręczenie samą sobą, ale
jednocześnie w bardzo bezkompromisowy sposób pokazuje, że wyobcowanie bohaterki
to pochodna jej wyborów oraz przekonań. Dlatego tak trudno obdarzyć sympatią
kobietę, która jednocześnie wzbudza czytelniczy niepokój i pewien rodzaj
fascynacji. Dowodem na to są jej asocjacje. Zdania w tej książce uginają się
od nietuzinkowych porównań, fraza jest drapieżna i nieprzewidywalna. Nie mamy
pojęcia, co wydobędzie się z kolejnego akapitu. Widzimy kobietę walczącą ze
sobą, ale jednocześnie kogoś o niezwykle silnej osobowości. Czy jest tu zatem
miejsce na autodestrukcję? Tak i nie. Otwiera się nowy sposób rozumienia i
odczuwania rzeczywistości. Bohaterka Harwicz swój świat boleśnie przeżywa, ale
też nazywa dosadnie to, co sprawiało i pewnie będzie sprawiać ból.
Naprawdę nietuzinkowa jest tu
wyobraźnia autorska. Spotkanie z tą książką to zderzenie z wrażliwością, która
ociera się o turpizm, ale jest w niej także wiele sensualnej delikatności.
Odbiera się stany emocjonalne bohaterki w różnorodny sposób. Ona sama definiuje
tylko część z tego, co chce nazwać. Jest zagadką dla czytelnika i jednocześnie
wydaje się bardzo pewna siebie. Chociaż cierpi z powodu różnych niepewności. Kobiece
cierpienie Harwicz to może być także niepokojące sugerowanie, że przestrzeni
wewnętrznej wolności nie ma. Że zawsze trzeba nagiąć się do ram i oczekiwań
stworzonych przez życie w relacji, macierzyństwo, określony status społeczny.
Tymczasem bohaterka jest emigrantką – dosłownie oraz w swoim związku. Poszukuje
wciąż na nowo drogi ku temu, co miałoby dać jej szczęście, ale swojego
szczęścia nie umie zdefiniować. Wie jedynie, że może okopać się przed światem na
pozycji wyższościowej. Chce unicestwień i dokonuje u siebie na wsi swoich
małych morderstw. Ich ofiarami padają owady, ale mogłoby być inaczej. Mogłoby
być bardziej śmiało i zdecydowanie, gdyby tylko pojawiło się zagrożenie,
którego bohaterka zewsząd wypatruje.
Tymczasem pozostaje niesmak
macierzyństwa, monotonia dziesięcioletniego już związku i śmiałe fantazje o
tym, co można byłoby zmienić, żeby umysł, ale także ciało bohaterki poczuły się
lepiej. Czy wszystko pozostanie jedynie w sferze wyobrażeń oraz oczekiwań? „Zgiń,
kochanie” ma świetny oksymoroniczny tytuł, który odnosi się do wszystkich
sprzeczności emocjonalnych, jakie tkwią w kobiecie ukazanej przez Arianę
Harwicz, ale sygnalizuje także zaskoczenia tym, jak bardzo sprzeczna
wewnętrznie może być ta książka, spowiedź kobiety w specyficznym kryzysie.
To rzecz bardzo plastyczna, niepokojąca i nie daje wytchnienia. Wszystkie
emocje są tu bardzo intensywne, nie schodzimy ani na moment do poziomu
wewnętrznego wyciszenia. Stąd też pewien klaustrofobiczny klimat powieści,
dzięki któremu Harwicz wciąż trzyma czytającego w szachu.
To książka o tożsamości oraz
namiętnościach. O tym, że wewnętrzna wojna ujawnia zaskakująco wiele frontów.
Jest to też bardzo dobre studium frustracji, z jakiej wydobywa się też napięcie
seksualne. Harwicz przykuwa uwagę od pierwszej do ostatniej strony. Udowadnia,
że opowiadając emocjami, można skonstruować książkę, która nie drażni, lecz
staje się dla czytelnika zagadką. Mroczną i jednocześnie kuszącą, bo „Zgiń,
kochanie” to także świetnie zorganizowany rytm zdań, w których kryje się każda
forma kobiecej niepewności siebie. Ale także wiele zdań mówiących o tym, jak
silna może być kobieta mimo wewnętrznego kryzysu. Najwięcej siły i determinacji
wymaga bowiem pokonanie klatki osobistego więzienia. Ta opowieść zobrazuje
kobietę, dla której więzieniem stało się wchodzenie w relacje z najbliższymi.
Dlatego Harwicz pokazuje samotność oraz wyobcowanie wyjątkowo sugestywnie. Bez
upiększeń i bardzo wyraziście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz