Wydawca: Marginesy
Data wydania: 15 stycznia 2020
Liczba stron: 528
Przekład: Jarosław Mikos
Oprawa: miękka
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Arktyczna epopeja
Książka Barry’ego Lopeza
wzbudziła sporo moich oczekiwań, lecz ostatecznie tylko niewiele spełniła, bo
są fragmenty naprawdę znakomite, jednak większość to, niestety, męczące
dłużyzny. Opowieść o Arktyce obejmuje rozważania na temat bardzo rozległego
terenu. Lopez eksploruje tę część Północy, która rozciąga się od Cieśniny
Beringa po Cieśninę Davisa. Ponieważ to wielki obszar, ta opowieść będzie
głównie o podróżach, przemieszczaniu się. Nie tylko w kontekście migracji
północnej fauny, również w znaczeniu filozofii życia dla człowieka zmuszonego w
trudnych warunkach do zmieniania miejsca pobytu czy zamieszkania. Przyznam
szczerze, że dużo ciekawszych rozważań o
byciu w drodze na Północy dostarczyła mi – jeśli sięgać po anglojęzyczną
literaturę na ten temat – Blair Braverman w swojej fascynującej książce „Witajcie na cholernej Arktyce”. Nie tylko dlatego, że autorka opowiada o północnej
Norwegii, a Lopez – poza Islandią – nie uwzględnia europejskiej sfery Arktyki w
swojej monumentalnej, ale jednak koncentrującej się na amerykańskim punkcie
widzenia opowieści. Chodzi o inny sposób opowiadania, inne koncentrowanie się
na detalach. Lopez stara się być bardzo liryczny, w partiach osobistych
zwierzeń wygląda to bardzo przyciągająco. Kiedy jednak złoży swoje osobiste
doświadczenia z materiałem faktograficznym, „Arktyczne marzenia” imponują
właściwie tylko swoją objętością. Dodatkowo to książka pochodząca z 1986 roku,
co z oczywistych względów nie pozwala przyjrzeć się aktualnym problemom Arktyki
i sposobom jej dzisiejszego postrzegania. Poza wszystkim – fatalnie wydana, z
licznymi literówkami.
Wspomniane dłużyzny obejmują
zwłaszcza dwa fragmenty książki. Pierwszy przypomina bardzo „Z kamerą wśród
zwierząt”, kiedy drobiazgowo autor opisuje życie takich zwierząt jak piżmowół,
niedźwiedź polarny czy narwal. Te bardzo obszerne fragmenty nadawałyby się na
audiobook czytany przez Krystynę Czubównę, ale niekoniecznie dobrze robią
książce, do której zagląda się, by poznać niezwykłość Północy. Podobnie jest z
miejscem, w którym Lopez postanawia drobiazgowo odtworzyć wielowiekową historię
ludzkich zbliżeń z Arktyką. Owszem, ciekawa jest perspektywa opowiadania, w
której tak naprawdę chodzi o zobrazowanie ludzkich oczekiwań i niedopasowań do
arktycznej natury, jednak ta część również jest zwyczajnie za długa. W innych
miejscach „Arktyczne marzenia” to rzecz, która na szczęście bywa ciekawa.
Podoba mi się zestawienie
arktycznej przestrzeni z pustynią, kiedy autor wciąż sygnalizuje, że życie i
funkcjonowanie w obu tych miejscach wymaga wzmożonego wysiłku, wiecznej
czujności. Północ jawi się jako przestrzeń, w której możemy doznać tego
specyficznego poczucia, że natura stawia nam wysokie wymagania. Bo być na
Arktyce tak naprawdę to nie tylko przyglądać się jej. Lopez wychodzi od tej
zwyczajnej formy fascynacji krajobrazem, jednak później zwraca uwagę na to, że
dla niego Arktyka to nie tylko pełne zachwytu spojrzenia na lodowaty świat i
zdumienia towarzyszące obserwacjom natury. Arktyka jest specyficzną filozofią.
Odnoszącą się przede wszystkim do przetrwania. Determinującą działania w
warunkach bardzo trudnych – na przykład podczas wiecznego mroku, który wraz z
zimnem nabiera bardzo groźnego znaczenia. Autor opowiada o zderzeniach z
Północą ludzi nieprzygotowanych na trudne warunki atmosferyczne, dla których
zawsze jest ona wyzwaniem i przegraną, ale w centrum jego uwagi znajduje się
również rdzenna ludność terenów arktycznych i subarktycznych. Używając terminu
„Eskimos” – dziś brzmiącego pejoratywnie w Kanadzie i Grenlandii, do których
odnosił się przed laty autor – obrazuje bezkompromisowość funkcjonowania
człowieka w trudnych warunkach, w której ważny jest też wielki szacunek dla
krajobrazu Północy. Znajdujący odzwierciedlenie także w języku, bo mały
fragment „Arktycznych marzeń” to bardzo ciekawe rozważania językoznawcze w
odniesieniu do tego, jak pojmują i analizują świat Inuici.
Autor stara się być bardzo
dokładny i niezwykle plastyczny w opisie tego, czego sam doświadcza. Chce
pokazać, że pozornie monotonna tundra jest przestrzenią rozmaitości. Z
napięciem i zachwytem śledzi dryfujące góry lodowe. Przygląda się zwierzętom,
którym poświęca – jak wspomniałem – aż za dużo uwagi. Chce przybliżyć świat, do
którego człowiek starał się docierać latami, ale brak mu było specyficznej
empatii dla tego regionu. Zrozumienia tego, że Północ to zawsze ograniczenia
oraz pokora. Lopez stara się zobrazować, dlaczego Arktyka dla człowieka
żyjącego w strefie umiarkowanej jest miejscem nieprzystępnym, zaskakującym i
stwarzającym problem. Te rozważania nie prowadzą jednak do jakichś odkrywczych
wniosków, choć widać, jak precyzyjnie oddawana jest inność, wyjątkowość
arktycznej rzeczywistości. Miejsca, w którym linearność i ustalony w innych
warunkach porządek są kwestionowane przez specyficzny sposób upływu czasu oraz
jego odczuwania. Barry Lopez poświęca też sporo uwagi temu, czym jest
odczuwanie czasu i miejsca w przestrzeni, której rytm wyznaczają chłód,
nieobecność słońca, ale przede wszystkim kilka rodzajów pustki. Jeśli te
rozważania zasadniczo nie zachwycają miłośnika Północy, który – jak ja – odważa
się uznać, że co nieco o niej wie, to test na zainteresowanie ta książka
przegrywa.
„Arktyczne marzenia” to także
książka dydaktycznie w pewnych fragmentach proekologiczna. Nie proponuje za
wiele rozwiązań, bardziej stawia pytania retoryczne. W tym pięknym peanie
pojawia się bowiem od czasu do czasu sugestia, że – co za niezwykła refleksja –
klimat i przestrzeń Północy nie są dla każdego. Dostosowania fauny i
flory do północnej codzienności idą w parze z dostosowaniami rdzennej ludności
tego rejonu. Arktyka pozwala trwać przy sobie tylko na określonych warunkach.
Lopez stara się pokazać, jak bardzo ludzka mentalność nie jest gotowa na to, by
ujrzeć ją naprawdę. Bo to nie tylko książka o tym, w jaki sposób zachwyca
północny krajobraz. To również pełna trudnych rozmyślań – brutalność,
łowiectwo, brak alternatyw, nieustanna walka o przetrwanie – opowieść, jak rodzi
się miłość do trudnego miejsca. Naprawdę podoba mi się to, że autor chce
pokazać, iż Arktyka nie jest jednolita, pulsuje życiem w różnym rytmie, jest
przestrzenią zaskakujących niezwykłości i kontrastów, wymaga także większej
uwagi i czujności, by można było ujrzeć jej oryginalność. Poza jednak
ujmującymi fragmentami, które wskazują, że Lopez pisze o czymś, co naprawdę
pokochał, ta długa i drobiazgowa wędrówka po północy kontynentu amerykańskiego
pozostawia jednak spory niedosyt. I jeszcze ta końcowa refleksja o tym, że
obcowanie z Północą uczy pokory, spokoju oraz duchowej harmonii. Kiedy
doświadczyło się tej oczywistej myśli, stąpając po północnej ziemi, chciałoby
się zajrzeć gdzieś głębiej, znaleźć źródło inspiracji do jakiegoś innego spojrzenia
na Północ i jej surowy majestat. „Arktyczne marzenia” to na pewno książka dla
czytelników zafascynowanych opisywanym regionem, ale głównie dla takich, którzy
empirycznie nie doświadczyli jego specyfiki. Dla mnie – solidne kompendium o
konkretnym obszarze Arktyki z imponującą bibliografią (Lopez sięga także do
poezji), ale stwarzające jednak wrażenie wykładu. Spore rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz