2020-03-11

„Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli” Piotr Bratkowski


Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 26 lutego 2020

Liczba stron: 272

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Pamięć i wyobraźnia

W czasie popularności narracji o więzach rodzinnych warto przeczytać dobrą powieść autobiograficzną, która pokazuje, że te więzi to nie tylko przeżyte emocje, trudne sytuacje i wypowiedziane lub niewypowiedziane pretensje, ale także fantazja czyniąca fakty rozmytymi wizjami i dodatkowo wikłająca trudne relacje. Bo bycie rodziną zawsze jest trudne, a książka Piotra Bratkowskiego jest świetna, gdyż nie ma w niej autorskiego egocentryzmu, nie ma także potrzeby wydobywania z czasu przeszłego jakichkolwiek zdarzeń i postaci po to tylko, by było to literacko atrakcyjne. „Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli” to przemyślana, spójna, lecz jednocześnie zaskakująca opowieść o własnej tożsamości. O tym, jak wiele fascynacji, dostrzeżonych paradoksów, prób opisu intensywności życia, ale przede wszystkim pokory wobec nieżyjących członków rodziny może się ujawnić wówczas, gdy część historii zostanie połączona z działaniem wyobraźni. Piotr Bratkowski pisze: „Niech wyobraźnia hula”. Ta książka jest świadectwem tego, co możemy powiedzieć o samym sobie przez pryzmat swoich relacji z bliskimi w taki sposób, że wszystkie uniwersalne doświadczenia nazwać na nowo. Uczynić zagadkowymi. Skrócić dystans między tym, jak należy mówić o zmarłych, a tym, jak chce się o nich opowiadać, gdy wciąż są żywi w pamięci.

Nieprzypadkowo opowieść rozpoczyna się od symbolicznej sceny zmartwychwstania ojca autora. Widać, że jest to postać najważniejsza, ale Piotr Bratkowski nie koncentruje się na metodycznych opisach trudnych, właściwie bardzo toksycznych relacji z ojcem. Wyciąga z pamięci te fragmenty przeszłości, które naznaczają na zawsze, jednak dodaje do tego także nieokiełznany nurt wyobrażania sobie, dumania nad zagadkami ojca. Nad tym, co w relacji z nim było przede wszystkim nieoczywiste. Ta śmierć przyszła nagle. Ojciec całe życie utyskiwał na zdrowie, był chory na wszystko, w końcu zachorował na śmierć właśnie. Bratkowski wie, jak połączyć nietuzinkowy dowcip, czarny humor i głęboko egzystencjalny ton opowieści o prywatnej żałobie. Doskonale widać to w tym, jak opowiada o pierwszym ze zmarłych z domu na Żoliborzu. A potem pojawią się inni. Ci, którzy w różny sposób odeszli. Nowotwór, wypadek. Czasem jakaś łagodniejsza okoliczność, ale to cały czas śmierć. Ta książka opowiada nie tylko o tym, jak żyć w jej cieniu, lecz także jak zrozumieć jej bezkompromisowość. Jak w sposób naturalny opowiedzieć smutek braku, ale jednocześnie zasygnalizować, że śmierć bliskich zawsze pozostawia bardzo wiele znaków zapytania.

„Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli” to książka pełna nieoczywistego humoru, a jednocześnie bardzo poważna. Śmiertelnie poważna, rzec można. Otrzymujemy nietuzinkową historię inteligenckiej rodziny – Bratkowski interpretuje fakty, ale również mnoży hipotezy. Pyta o bliskich, zaprzecza sam sobie, kreśli ich sylwetki bardzo punktowo, stawia czasem niepokojące pytania retoryczne, ale robi to w taki sposób, że każda myśl wydaje się odkryciem. I myślę, że powagi jest tu dużo więcej, nawet trochę tuszowanej bezradności i niepewności samego siebie. Bo w zasadzie los autora jest składową zbiegów okoliczności – czasem dobrych, czasem złych. Ale największe zawirowania historii są obrazowane chyba przez losy dziadka i mamy Bratkowskiego. Ludzi, którzy musieli się zmierzyć z niejednym wyzwaniem, lecz zawsze pozostawiali silni, przedsiębiorczy, nietuzinkowi. Ale jest też postać babci mierzącej się z problemami z pamięcią, z własną tożsamością. Okazuje się, że ta opowieść to połączenie tego, co w zmarłych bliskich godne było podziwu, z tym, co niepokoiło i niepokoi, bo wyzwala różne fantazje – niektóre mroczne, niektóre bolesne. Wciąż na nowo z każdego kolejnego zdania wyłania się obraz autorskiej walki między tym, co dosadnie zapamiętane, a tym, co pamięć robi z trudnymi do zaakceptowania albo zrozumienia obrazami.

Ta książka jest także świadectwem odwagi osobistej. Bratkowski śmiało i bezkompromisowo rozlicza się z władzą, dzisiejszą Polską, swoją (nie)przynależnością narodową i z poczuciem tkwienia w coraz większym absurdzie. Takim, którego być może nie zrozumieliby ludzie mieszkający z nim kiedyś i dzielący przestrzeń państwa skomplikowanego inaczej, mimo wszystko możliwego do zrozumienia. Dzisiaj pozostaje gorycz, ale poza nią jest coś jeszcze. Publicystyczne fragmenty tej książki pokazują nam, że autor to nie tylko baczny obserwator rzeczywistości. To czuły i wrażliwy na niuanse kronikarz rodzinnych absurdów, trudnych relacji i ktoś, kto zaczyna rozumieć dużo więcej właśnie poprzez śmierć ludzi, którzy nie dawali się zrozumieć.

To historia o wielokrotnej żałobie i zwielokrotnionej ciekawości, pragnieniu zrozumienia, kim się jest, poprzez to, że zrozumie się działania swoich najbliższych. Ludzi doświadczanych przez los, ale także bardzo charyzmatycznych jednostek, które wciąż na nowo walczyły ze zbyt prosto wytyczonymi granicami tak zwanego normalnego życia. Ale to nie tylko opowieść o tych, których kroków nie słychać już w żoliborskim domu. To pełna specyficznej wrażliwości opowieść o tym, jak pamiętana jest Warszawa. Miasto, które dało się poznać z każdej strony, różnie walczyło o uwagę, stale było miejscem tych zdarzeń najważniejszych, choć przecież doświadczenia egzystencjalne autor zdobywał także w innych miastach. Warszawa staje się tu jakby dodatkową towarzyszką w nostalgii, której trudno przebić się przez chwilami obezwładniającą żałobę. To też miejsce, gdzie działy się rzeczy tragiczne, trudne, niezrozumiałe i absurdalne. Miejsce, w które Piotr Bratkowski dzięki historii swoich przodków wrósł wyjątkowo mocno.

„Mieszkam w domu, w którym wszyscy umarli” to niezwykłe połączenie żywotności tego, co minione, z selekcją bodźców i wrażeń kształtujących dojrzałą tożsamość autora. Piotr Bratkowski nie unika trudnych dla niego samego tematów. Nadużywanie alkoholu, nietrwałe związki z kobietami. Poszukiwanie drogi spełnienia i stałe poczucie, że ktoś tę drogę jakoś wytyczył, choć niekoniecznie chce się po niej kroczyć. Ale ta książka to przede wszystkim bardzo dynamiczny opis tego, jak różnorodne jest życie, w którym doświadczyło się skrajnych form relacji z ludźmi, nie tylko mieszkającymi wspólnie pod jednym dachem, ale tam też wyznaczającymi swoje intymne rewiry. Bratkowski rozważa to, co – jak się zdaje – nie mogło być nigdy powiedziane ani nawet pomyślane za życia bliskich mu ludzi. To nie tylko proza konfesyjna, która ma porządkować i pomagać w odnalezieniu wewnętrznej równowagi. To głównie historia o tym, że każdy fakt może stać się początkiem niezwykłej fantazji. I w każdej takiej fantazji kryje się faktyczna ciekawość, chęć, by uporządkować to, co niejasne, a także nazwać to, co nienazwane. Autor zachowuje niezwykle cenną harmonię opowiadania o tych jakże burzliwych kwestiach, w których mnożą się znaki zapytania, niedopowiedzenia, bolesne sprawy, niezamknięte drzwi. Całość wypada bardzo naturalnie i przykuwa uwagę, bo mądrze ujawnia, kim jesteśmy w naszych przodkach i kim oni stają się dla nas po latach, zwłaszcza już nieobecni, silnie zakorzenieni jedynie w pamięci.

Anegdota w połączeniu z bolesnym wspomnieniem. Komizm słowny lub sytuacyjny stojący tuż obok tragicznej bezkompromisowości. Śmierć, poza którą nic już nie ma, i słowa, dzięki którym można niejedno ożywić. To opowieść o tym, że nigdy nie jesteśmy gotowi pogodzić się z utratami ludzi, którzy nas ukształtowali, ale także o tym, że najmocniej kształtować nas mogą właśnie te utraty. Książka pomagająca w odpowiedzi na pytanie o to, kim jesteśmy ze swoimi wspomnieniami. Kim możemy się stać, jeśli wspomnienia uzupełnimy wyobraźnią.

Brak komentarzy: