2020-04-22

„Zatruty ogród” Alex Marwood


Wydawca: Albatros

Data wydania: 15 kwietnia 2020

Liczba stron: 384

Przekład: Anna Dobrzańska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Apokalipsa

Myślę, że Alex Marwood straciła czujność. Może w tej powieści, po raz drugi po „Najmroczniejszym sekrecie”, gubi ją pewność siebie. Bo to, że brytyjska pisarka ma doskonale opanowany warsztat pisania thrillerów, jest czymś niezaprzeczalnym. W „Zatrutym ogrodzie” widać tę lekkość budowania świata przedstawionego pomiędzy retrospekcją a oddziałującą na wyobraźnię i dynamiczną teraźniejszością. W moich spotkaniach czytelniczych z Marwood rysuje się remis 2:2. Po doskonałych „Dziewczynach, które zabiły Chloe” i intrygującym „Zabójcy z sąsiedztwa” pojawia się kolejna – po wspomnianej w drugim zdaniu – po prostu słaba powieść tej pisarki. To, co było wyznacznikiem jej niepowtarzalnego stylu, czyli umiejętność mylenia tropów i ciągłego zaskakiwania czytelnika, wygasło już w „Najmroczniejszym sekrecie”, a w najnowszej powieści – zręcznie oczywiście napisanej i skonstruowanej – pojawia się już, niestety, zwyczajna nuda. Nie wiem, czy to jest kwestia tego, jak autorce pisze się sprawniej: czy o historiach zmyślonych, czy inspirowanych faktami. Tutaj prolog jest oszałamiający, kiedy Marwood nawiązuje do śmierci stu pięćdziesięciu osób na odludnej farmie, ale poza spektakularnym wstępem nie dzieje się nic, co – jak za dawnych czasów – pozwalałoby krwi w żyłach przyspieszyć, a tętnu stać się bardziej dynamicznym.

Fabuła osnuta na tragedii członków walijskiej sekty będzie się koncentrować – a jakże! – na problemie strachu przez samostanowieniem i rozpaczliwych próbach przynależności do jakiejś wspólnoty. Mechanizm działania sekt jest praktycznie wszędzie taki sam. A nawet jeśli nie, to Alex Marwood nie chce nam na to otworzyć oczu, albowiem jej historia, ta koncentrująca się na wydarzeniach sprzed spektakularnej tragedii, opiera się na truizmach i oczywistościach. W obrazowaniu tego, wokół kogo tworzy się wspólnota, jaką ma strukturę, jak funkcjonuje na co dzień, po portretowanie wewnątrzwspólnotowych konfliktów i nakreślaniu w bardzo szkolny sposób tła walki o bycie liderem. Najbardziej interesujące jest to, dlaczego wszyscy zmarli. Zwłaszcza że we wstępie dostajemy intrygujący opis ciał denatów, po którym możemy wnioskować, że czołgali się przed śmiercią, próbując z czymś walczyć. Wspólnota oczekująca na Apokalipsę kończy swoje istnienie w sposób dramatyczny. Coś chyba poszło nie tak, skoro jej mieszkańcy nie mają na twarzach wyrazu ukojenia i spełnienia po właściwie zakończonym życiu w komunie.

Oczywiście dowiemy się, co poszło nie tak, a nawet przyjrzymy temu, w jaki sposób świadomość wspólnoty została zmanipulowana, ale wszystko toczy się dość przewidywalnym torem. Początkowa zagadka – ocalenie ciężarnej kobiety i dwójki dzieci – bardzo szybko blednie, a Marwood stara się przedstawić funkcjonowanie ocalałej trójki w świecie, którego przecież nie znają. Tu oczywiście pisarka rozegra przed nami opowieść o tym, czym jest manipulacja i według jakich zasadach budujemy rzeczywistość na przekonaniach i fantazjach, a nie racjonalnej ocenie faktów. Będziemy się przyglądać temu, jak odnajdują się w świecie rzekomej martwoty ci, którzy mają w sobie wiele sił witalnych, by powalczyć o powrót do zrujnowanego przez śmierć świata, gdzie można było oswajać się z rychłym końcem wedle ustalonych przez innych zasad. Dziś ta opowieść o wyczekiwanej przez wspólnotę Apokalipsie wybrzmiewa oczywiście bardziej sugestywnie. Zwłaszcza że Romy, główna bohaterka, w nowym świecie poza swoją farmą obawia się między innymi wybuchu pandemii. „Zatruty ogród” to jednak przede wszystkim powieść o tym, czym jest iluzoryczność przekonań, ale także – na czym opiera się ich siła. Marwood chciała pofantazjować na temat tego, jak na naszą świadomość działają sugestie charyzmatycznych osób, jednak wszystko wyszło jej w dość przewidywalnym, a nawet męcząco dydaktycznym stylu.

Myśl tę wiążę z koncertowym wręcz zrujnowaniem potencjału jednej z bohaterek. To Sarah, siostra zmarłej na farmie, kobieta decydująca się zaopiekować jej dziećmi. Małymi katastrofistami, którzy nie przyglądają się normalnej rzeczywistości z zaciekawieniem. Są przekonani, że znaleźli się w niej na chwilę. Że wrócą do świata, w którym bezpieczna komuna pozwalała wyczekiwać niebezpiecznych czasów. Sarah stanie się ofiarą manipulacji i gdyby jej postać była sugestywna oraz przede wszystkim wiarygodna psychologicznie, można byłoby się „Zatrutego ogrodu” mocno przestraszyć. Nic takiego jednak nie następuje, bo Sarah to postać papierowa. Nie ma tu w zasadzie żadnego przykuwającego uwagę bohatera. Jest czujna i gotowa do walki Romy pielęgnująca swój nóż, ale przyznam szczerze, że dużo lepiej dziewczyna z nożem wypada choćby w „Życiu Sus” Bengtssona. Duńska bohaterka jest inteligentna i nieprzewidywalna, jej brytyjska odpowiedniczka na początku tylko trochę przeraża. Potem wtapia się w tło fabuły, choć dokonuje rzeczy, które powinny tę fabułę zagęszczać.

A problemem tej powieści jest właśnie to, że wszystko jest w niej rozmyte. Także sfera odniesień do katastrofizmu, któremu jedni tak łatwo ulegają, a inni potrafią uznawać za absurd spaczonego umysłu. Czytanie Marwood w czasach rzeczywistej pandemii dodawałoby tej książce uroku, jednak jej oczekujący końca bohaterowie są mało przekonujący, a sam nihilizm ich działań oraz przekonań zupełnie nie został tutaj wyeksponowany. „Zatruty ogród” to jedna z tych powieści z potencjałem, które w ostateczności chylą się ku jakiemuś mało interesującemu wykładowi – tu dotyczącemu przede wszystkim tego, co dzieje się z umysłem ludzkim poddanym inteligentnym manipulacjom.

To ostatecznie też książka o przemocy, bardzo ciekawie tę przemoc sytuująca. Mogłaby być traktatem o tym, czy sytuacje dające nam poczucie bezpieczeństwa nie są paradoksalnie zrodzone z przemocy. Mogłaby opowiadać, w jakich warunkach przemoc daje sobie niezwykłą siłę przetrwania i kiedy staje się gwarantem określonego ładu. Ogólnie ukazać przemoc jako narzędzie kształtowania tożsamości zbiorowej. Tę kwestię Alex Marwood też jakoś zaniedbała. Problemem tej powieści jest jej duża przewidywalność. To trochę tak, jakby autorka zbyt pewnie poczuła się z tym, że radzi sobie ze schematem thrillera i za każdym razem formalnie napisze go nieźle. Tu zabrakło psychologizacji. Zabrakło pomysłu na to, jak przykuwać dalej uwagę czytelnika do zdarzeń rozgrywających się po spektakularnym prologu. Przykre są takie doświadczenia czytelnicze, kiedy obserwuje się coraz mocniejszy spadek formy świetnej prozaiczki. Na tę książkę czekałem z dużymi emocjami. Kolejnych raczej wyczekiwać nie będę. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że Alex Marwood napisała już swoje dwie najlepsze powieści.

1 komentarz:

Adrian Moczyński pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.