2020-09-11

„Witajcie w Ameryce” Linda Boström Knausgård


Wydawca: Pauza

Data wydania: 9 września 2020

Liczba stron: 112

Przekład: Dominika Górecka

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Perspektywa wyobcowania

W przeciwieństwie do epickiego rozpasania swojego męża Linda Boström Knausgård jest lakoniczna. Bardzo lakoniczna. Czytałem to jak szkic powieści. Brawurowy, prowokacyjny i w tej prowokacji nieco zjadający własny ogon. Myślę tutaj o jednej ze scen, której nie chcę opisywać, a która jest nie tyle ciekawą prowokacją, ile przekazem po prostu szkodliwym społecznie. Całość natomiast iskrzy i prezentuje wszystko, co w szwedzkiej prozie psychologicznej bardzo cenne: dwuznaczności i niepokój portretowane w taki sposób, że odbiegają od dosłownego przekazu prozy, a także groza konfrontacji z samym sobą. Tylko że tutaj autorka zdecydowanie poszła o krok za daleko. Hamletyzujący momentami monolog starej maleńkiej nijak nie broni swojej wiarygodności. Od kilkunastu lat pracuję na co dzień z jedenastoletnimi dziećmi. Żadne z nich, choćby najbardziej wyjątkowe, nie może prezentować sobą tak wielkiej wrażliwości i sprawności językowej. A jeśli nawet można uznać je za wiarygodne, żadne jedenastoletnie dziecko nie ma tak bystrych, bezkompromisowych spostrzeżeń. Forma przeważyła nad treścią. Knausgård usiłuje – i w pełni to rozumiem – zobrazować pewien pejzaż emocjonalny, sugerując moment brutalnego przejścia z dzieciństwa w dojrzałość, ale wszystko uważam za spalone. Dlatego najlepiej zapomnieć, że narratorką jest dziewczynka, a być może uda się z tej krótkiej powieści wziąć dla siebie to, co w niej niezwykłe.

To przede wszystkim opowieść o wyborze milczenia. O wszelkich tego konsekwencjach. O tym, jak osobni możemy być w milczeniu, ale również o tym, jak zmienia ono sposób percepcji świata odsuwającego się od kogoś, kto nie komunikuje swoich potrzeb, pragnień, oczekiwań czy lęków. Ellen utkwiła właśnie w takim egzystencjalnym przedpokoju. Zakwestionowała wszystko, czym była jako dziecko przewidywalne i rozpoznawalne dzięki mowie. Stała się specyficzną istotą, wobec której bezradni są ludzie uznający świadome uczestnictwo w relacjach społecznych jako takie, które warunkuje komunikacja werbalna. Ellen nie chce, nie potrzebuje już komunikacji. Chce być nie tyle osobna, ile przede wszystkim inaczej, silniej skonfrontowana ze światem własnych przeżyć. Milczenie to jednocześnie jej reakcja obronna i oręż do walki ze światem. Tymczasem szwedzka pisarka oprowadza nas po przejmująco trudnym do zniesienia najbliższym świecie swojej bohaterki. „Witajcie w Ameryce” to bowiem oryginalna i wnikliwa wiwisekcja rodziny po rozpadzie. Relacji, które ukształtowały się przemocowo. A przede wszystkim od każdego rodzaju przemocy chce uciekać w świat własnych doznań milcząca jedenastoletnia dziewczynka.

Knausgård dość metodycznie i bez emocjonalnego zaangażowania dokonuje oglądu szwedzkiej rodziny, w której doszło do rozłamu, zabrakło poczucia bezpieczeństwa, siła obojga rodziców stała się siłą – czasem destrukcyjną – jednego z nich. W centrum obserwacji narratorki jest jej matka. Podziwiana, inna, niepokojąca. Silna emocjonalnie, zawłaszczająca, narzucająca od początku kierunek rodzinie, jej kształt i determinująca życiowe decyzje. Matka, która najlepiej czuje się na scenie. Przewodniczka dla dwójki dzieci, z których każde w inny sposób radzi sobie z tym, że podporządkowanie znaczy tutaj zgodę na zmianę postrzegania przyszłości. W tej wizji nie ma już ojca. Nie ma go dosłownie, fizycznie. Śmierć mężczyzny odbija się znacznie na emocjach córki, ale ciekawsi są ci, którym autorka nie udziela tutaj głosu. Żona prowokująca częściowo upadek męża i syn nieznoszący teatralizacji, jaka wdziera się w życie tej, dla której życiowy partner stał się obcy. Może słaby, a może po prostu niekompatybilny z oczekiwaniami i planami dalszego życia.

„Witajcie w Ameryce” to bardzo ciekawy obraz tego, w jaki sposób dziecko konfrontuje się ze słabością rodzica. Tu dosłownie z jego nałogiem, upadkiem i śmiercią, o którą jedenastoletnia Ellen prosi. Problem zaczyna się w momencie analizy języka tej książki. Bo jako opowieść inicjacyjna z interesująco nakreśloną symboliką milczenia mogłaby się obronić. Prawdopodobnie z inną, na pewno starszą bohaterką. Ale myślę, że zarówno językowo, jak i fabularnie ta miniatura literacka ma charakter spektaklu teatralnego, który przypomina również codzienne życie matki Ellen. Linda Boström Knausgård opowiada o opresyjnych relacjach w taki sposób, żeby punktować traumy. Nie definiować, lecz jedynie wskazywać. Bo kiedy młodziutka narratorka zaczyna wierzyć, że dzięki milczeniu uzyskuje intensywniejszy kontakt z samą sobą, coraz bardziej widoczne jest to, jak traciła lub właśnie traci kontakt z najbliższymi osobami. Jak jej rodzina staje się sceną z marionetkami. Albo miejscem, w którym rozgrywają się mroczne monodramy. Miejscem, w którym umarło poczucie wspólnoty, a zrodziły się relacje oparte na niejednoznacznościach.

Ellen wrasta w poczucie winy. Jednocześnie chce zdobyć pewność, że wina nie będzie dla niej ciężarem nie do uniesienia. Dlatego postanawia zamknąć się w sobie. Jednak w tym wszystkim paradoksalnie otwiera się przed czytelnikiem. Bezpieczna czuje się przede wszystkim w nocy. Może dlatego, że noc nadaje otoczeniu pewien rys bezbronności. Wówczas milczenie doskonale komponuje się z mrokiem. Ale siła unikania słów przez bohaterkę jest także – w szerszym znaczeniu – fantazją o tym, co warunkuje nasze powodzenie, przekonanie o spełnionym życiu i poczucie, że się to życie wygrało. Bo w „Witajcie w Ameryce” tak naprawdę wszyscy są przegrani. Nawet silna, choć tak niepokojąca matka. Metafora rodzinnego światła jest prowokacyjna i to jedna z tych prowokacji, które bardzo ciekawie tu się prezentują. Nic jednak nie poradzę na to, że od początku do końca nie wierzę w prawdopodobieństwo i realizm, w związku z tym narracja Lindy Boström Knausgård raz w mniejszym, raz w większym stopniu jawi mi się jako niezbyt udany eksperyment estetyczno-formalny.

Siłą tej książki jest paradoksalnie moc jej odpychania. W tym świecie nikt nie chciałby się znaleźć i wielu chętnie uwolniłoby z niego Ellen. Ale to jej droga, jej opowieść, jej wybór i jej przestrzenie mroku, tego egzystencjalnego przede wszystkim. „Witajcie w Ameryce” to nie tylko książka ponura. Jej fatalizm tkwi w sposobie, w jaki dzięki milczeniu dziewczynka opowiada dorosły świat. Jest tu jednak zbyt dużo patetycznych i niewiarygodnych akapitów, aby przekonać się do tego, że niezwykłość Knausgård tkwi w lakoniczności i nietuzinkowości. Mimo że zapamiętam tę narrację na dłużej, nie jestem w stanie jej uwierzyć. Być może przez to nie widzę w niej tego, co ujęło autorów peanów na cześć tej powieści.

Brak komentarzy: