2021-08-17

„Matnia” Przemysław Piotrowski

 

Wydawca: Czarna Owca

Data wydania: 11 sierpnia 2021

Liczba stron: 416

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Samotność i determinacja

Przemysław Piotrowski bardzo odważnie eksperymentuje. O ile „Krew z krwi” nie była jeszcze powieścią wymagającą aż tak wielkiej zmiany podejścia w pisaniu oraz wrażliwości narracyjnej, o tyle „Matnia” jest już zupełnie nową i zaskakującą jakością. Wszystkie trzy moje powieści były kobiecymi narracjami, ale prawdopodobnie nie odważyłbym się pisać w imieniu kobiety ciężarnej. A Piotrowski zrobił to naprawdę przekonująco, wracając do tematu swojej poprzedniej powieści, a mianowicie do sugerowania, że więź z dzieckiem – choćby jeszcze nienarodzonym – potrafi być ekstremalnie silna i za tą siłą stoi atawistyczna i jeszcze silniejsza konieczność chronienia dziecka przed złem. Tu po raz kolejny dojdzie do takiego zestawienia, a raczej zderzenia, choć autor zupełnie inaczej zaplanuje fabułę. To nie dzieci, które nosi pod sercem główna bohaterka, będą świadkami przemocy, nie one też jej doświadczą. Kiedy całość przesłania książki ujawni się nam w wyobraźni, zrozumiemy, jak bolesna i bezkompromisowa jest ta opowieść o tych, którzy nie potrafią się bronić. I że fikcja literacka niesie tu ze sobą bardzo wiele mrocznych kwestii. Niektóre będą nie do udźwignięcia. Jakkolwiek nowatorsko Piotrowski tworzy kolejne powieści, wciąż udowadnia, że nie oddala się od największych koszmarów, jakie ludzie mogą sobie wyobrazić. I – co bardziej przerażające – przeżyć.

Bardzo podoba mi się konstrukcja głównej bohaterki. Zuzanna Krupa nie jest postacią, z którą czytelnicy się zidentyfikują. Co więcej, być może znajdzie się wielu takich, którzy nie obdarzą jej ani sympatią, ani zaufaniem. Pozorna naiwność Zuzy idzie w parze z tymi cechami jej osobowości, które zostaną ujawnione później. A jeżeli ktoś zwątpiłby w psychologiczną wiarygodność bohaterki, mogę zapewnić jako osoba, która doświadczyła pobytu w domu dziecka, że jej pragnienie przynależności do drugiego człowieka i stworzenia prawdziwego domu mogą stać ponad zdrowym rozsądkiem i zwyczajną przyziemną kalkulacją tego, w jaki sposób żyć, by nie być zależnym od drugiej osoby. Zuza wikła się w skomplikowane zależności i jedyne, co rysuje się tu wyraźnie i bardzo sugestywnie, to przyjaźń z drugą kobietą – doświadczoną w taki sam sposób, rozumiejącą Zuzannę bez słów. Dlatego „Matnia” to moim zdaniem feminizująca opowieść o kobiecej solidarności. O takim rodzaju więzi, który nigdy nie zostanie narażony na próby, bo sam wydobył się z próby, doświadczenia granicznego, największego koszmaru każdego człowieka – świadomości tego, że porzuca nas najbliższa osoba i trzeba, po prostu trzeba sobie z tym radzić.

Bohaterka Piotrowskiego chce być matką, jakiej nigdy nie miała. Zrobi wszystko, by dwie dziewczynki rozwijające się w jej łonie były szczęśliwe oraz spełnione. Nie może uwierzyć szczęściu, kiedy na jej drodze staje przystojny i szarmancki mężczyzna akceptujący Zuzę wraz z jej ciążą. To miłość, w którą kobieta chce za wszelką cenę uwierzyć. Miłość wydająca się mirażem, bo wszystko – łącznie z decyzją o zamieszkaniu w wiejskim domku – toczy się zbyt szybko, jednak umiejętność pisarska Piotrowskiego pozwala na to, by ujrzeć ten rodzaj desperacji, jakim jest immanentna dla każdego potrzeba bycia najważniejszym, w bardzo czytelny sposób. Niektóre przejaskrawienia są tu dobrane znakomicie. Naiwność Zuzy wybija się pozornie na pierwszy plan, jednak najbardziej interesujące jest śledzenie jej relacji z Markiem. To jego deklaracje stają się tu najważniejsze. Zatrzymują uwagę kilka razy, są słowami wytrychami. Bo doskonale rozumiemy, że coś z tym związkiem jest bardzo nie tak. Ale nie ta relacja okaże się tu najważniejsza.

„Matnia” to intrygująca powieść, w której wyznanie „jestem sama” nabierze kilku wyrazistych znaczeń. Od początku budowana atmosfera osaczenia przez bycie samą ze sobą staje się sugestywna dzięki bardzo prostym środkom formalnym, które Przemysław Piotrowski umiejętnie wykorzystuje. Pomijając dom na odludziu, które tak naprawdę tym odludziem nie jest, dużo ciekawiej prezentuje się choćby okno. Okno jako źródło nie tylko lęku, egzystencjalnego niepokoju w szerokim wymiarze. Okno, które hipnotyzuje i przeraża. Bo przecież „Matnia” jest o mrocznym voyeuryzmie. O ludziach, którzy podglądają z oddali. Ludziach, którzy wszystko wiedzą i na coś czekają.

Opozycja Zuzanny i społeczności wsi, w której się znajdzie, jest klasyczną opozycją protagonisty z niepokojącym go otoczeniem. Można zarzucić autorowi, że polską wieś widzi przez pryzmat rozmaitych patologii, że są to ludzie brzydcy, obcesowi i prymitywni, ale ten przejaskrawiony wizerunek czemuś tutaj służy. Bohaterka tej powieści będzie mierzyć się nie tyle z obecnością społeczności trzymającej ją na chłodny dystans, ile przede wszystkim z obecnością kiełkującego w niej lęku. Strachu doprowadzającego do paniki. Bo wyobraźnia Zuzy podsycana kryminałami i thrillerami pracuje na najwyższych obrotach. Multiplikuje obrazy tego, co najgorsze, jednak nie skupia się na tym, co naprawdę jest wokół niej. Piotrowski prezentuje kobietę pozostawioną ze swoimi trudnymi emocjami, dodatkowo obarczoną niepewnością tego, co przyniesie przyszłość, i rzeczywiście naiwnie projektującą tę przyszłość jako coś wymarzonego, spełnienie wszelkich oczekiwań.

Kolejna ciekawa kwestia to doskonale dobrany tytuł. Zwłaszcza gdy zrozumiemy, że nie odnosi się tylko do sytuacji głównej bohaterki. Klaustrofobiczny nastrój działa w kilku znaczeniach i na kilku poziomach. Pomimo idyllicznych opisów zmian przyrody, która sama w sobie jest chyba najbliższą przyjaciółką bohaterki, Piotrowski wykorzystuje umiejętność impresjonistycznego czarowania czytelnika, by wydobyć z pozornego piękna i pozornej sielanki grozę, której się początkowo nie czuje, nie dostrzega. Dlatego „Matnia” to powieść dla cierpliwego czytelnika, bo od samego początku przez pewien czas nie dzieje się w zasadzie nic niezwykłego. A jednocześnie stale wchodzimy w jakąś mentalną przestrzeń, gdzie narodzi się potrzeba walki o samostanowienie, ale zanim ona przyjdzie – pojawi się mnóstwo wątpliwości i takiego rodzaju niepokoju, jaki można tu umiejętnie rozpisać na kilka rozdziałów. A Piotrowski robi to bardzo dobrze. Dlatego ta powieść – inna od jego poprzednich – również podejmie z czytelnikami swoistą grę i będzie w stanie emocjonalnie zaszantażować. A potem pozwoli już tylko poddać się fantazjom prowadzącym ku finałowi napisanemu przez dobrze nam już znaną rękę tego autora.

Co jeszcze wyróżnia „Matnię”? Przede wszystkim sposób, w jaki opowiada o tym, co robią z nami nieprzepracowane traumy i jakimi potworami się stajemy w imię realnego zysku. Będzie tu zderzona kobieca subtelność z równie kobiecą determinacją. A także ciekawie portretowana relacja, której siłę autor oprze na czymś mocno nas zaskakującym. Wspomniałem o tym, że to powieść feminizująca. Wydaje mi się, że to, co w niej najciekawsze, to trudna dla samego Piotrowskiego perspektywa opowiadania świata, z którą poradził sobie całkiem dobrze, dając nam kolejny dowód na to, że sam jako pisarz ma naprawdę dużo do zaoferowania.

Brak komentarzy: