Wydawca: Znak
Data wydania: 14 września 2021
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,99 zł
Tytuł recenzji: Przyzwolenie na smutek
Tak się składa, że na człowieka, którym obecnie jestem, wyrosłem ze smutku i melancholii. Nie dopadła mnie jednak bezradność, więc uważam, że miałem szczęście. Zaatakował mnie za to – jak nazywa to autor – „terror optymizmu”. Świat, w którym musiałem się wycofywać z tego, co mnie ukształtowało. Miejsce, gdzie nie czułem się z tym dobrze. Dlatego po pewnym czasie odpuściłem tak zwane społeczne życie. Wróciłem do emocji i przeżyć dla mnie podstawowych, immanentnych. Nie uczestniczę w życiu gromady, bo wolę z dala od niej doceniać to, że na przykład umiem się smucić. I nie pozwalam już światu na to, by kazał mi się uśmiechać wbrew mojej woli.
Nigdy w zasadzie nie pozwoliłem sobie na tak intymne refleksje przy analizie jakiejkolwiek książki, ale mam wrażenie, że jestem to winien Tomaszowi Stawiszyńskiemu. Choćby dlatego, że „Ucieczka od bezradności” to również bardzo osobista publikacja. Należy zaznaczyć już na wstępie, że to druga książka tego autora, którą możemy przeczytać w tym roku. Od zbioru felietonów budujących „Co robić przed końcem świata”, który mogliśmy przeczytać w styczniu, Stawiszyński przechodzi do prywatnego wyznania w formie eseju. Ani nie jest przez to bardziej hermetyczny w swoich rozważaniach, ani też nie kieruje drugiej książki zasadniczo do nowego czytelnika. O ile „Co robić przed końcem świata” odnosiła się do kształtu rzeczywistości programującej w nas i antycypującej szeroko pojętą apokalipsę, o tyle „Ucieczka od bezradności” jest o tym, co nasz świat usiłuje marginalizować, deprecjonować, w różny sposób ukrywać i dawać czytelny sygnał, że z pewnymi rodzajami emocji oraz przeżyć nie powinniśmy być blisko.
Po raz kolejny w tym roku Tomasz Stawiszyński uświadamia nam, że nie można właściwie zmienić kształtu rzeczywistości XXI wieku, ale generalnie można zmienić o niej myślenie. Tu kieruje naszą uwagę na to, co kultura wypiera coraz silniej i wydaje jej się, że coraz skuteczniej. Nie chodzi tylko o smutek, przygnębienie, całą gamę odcieni melancholii. Autor tej odważnej i bardzo mądrej książki sugeruje nam, że mamy pełne prawo kontaktu z naszą żałobą, depresją, frustracją rodzącą przemoc czy poczuciem braku kontroli nad sobą i swoim życiem. To również narracja o nieuniknionej konfrontacji ze śmiercią. O tym, że wszystko powyższe stanowi nieodłączny i równie ważny jak inne element naszego życia. Stawiszyński rozważa skomplikowany problem nieumiejętności spotkania się z tym, co w nas trudne, dyskomfortowe i bolesne. Obnaża techniki manipulacji naszą świadomością, w której rzeczy nie do zniesienia i bezkompromisowe zostają jakby na marginesie istnienia. I dlatego uważam, że autor to znakomity egzystencjalista naszych czasów. To nie jest książka o tym, jak ponurą istotą jest człowiek i jak silnie owładnięty cierpieniem nie potrafi sobie z nim poradzić. Bynajmniej! Tomasz Stawiszyński daje zielone światło takiemu rodzajowi egzystencjalnych przeżyć, które z różnych powodów nie pasują dziś do wzorców kształtowanych przez kultury, społeczeństwa, czasem też politykę.
Dlatego „Ucieczka od bezradności” to rzecz, którą dedykować można każdemu, kto boi się spotkać ze swoim smutkiem. Jednocześnie pełna trafnych spostrzeżeń i pozbawiona mentorskiego tonu opowieść o specyfice samych wątpliwości. Stawiszyński już w „Co robić przed końcem świata” ujawnił, w jaki sposób się temu światu przygląda, jakie ma narzędzia badawcze i przede wszystkim: co robi z wyciąganymi wnioskami. Stąd też ponownie otrzymujemy książkę pełną sugestii dyskretnych rad bez prognozowania zamiast nachalności przekazu charakterystycznego dla nowych narracji społeczno-kulturalnych usiłujących stworzyć nową mitologię doskonałego życia, w którym za wszelką cenę trzeba dążyć do doskonałości. Z dala od tego, co niewygodne i niepotrzebne. Na przykład starzenia się czy śmierci. Ilu z nas codziennie robi coś wbrew sobie tylko dlatego, że tak należy i tak robią wszyscy? Bo takie są wskazane wzorce, na których opiera się tak zwany porządek świata? Stawiszyński zwraca się do nas, abyśmy zatrzymali szaloną tendencję do odbierania sobie tego, co jest oczywistą częścią nas samych. Tak zwane pozytywne myślenie ma być gwarantem skutecznego zapomnienia o czymś, o czym nie da się zapomnieć, czy może jest narzędziem do okrutnego w gruncie rzeczy odbierania nam elementarnego prawa do kontaktu z każdą formą naszej słabości?
Podoba mi się sformułowanie, które zostaje tu rozwinięte na tyle szeroko, że nie sposób zreferować go bez psucia przyjemności lektury. Chodzi o „niepisany zakaz kwestionowania aktualnego kształtu świata”. Tomasz Stawiszyński wspomni i Junga, i Dostojewskiego, i komercyjne dokonania filmowe ze znanej platformy, ale sięgnie także do wspomnienia o przyjacielu – wszystko po to, by ujawnić, jak bardzo daliśmy sobie ten zakaz umiejscowić w świadomości. Ta książka opowiada o tym, że rozpaczliwie boimy się chaosu, który jest przecież naturalną częścią naszego życia. Istotne w zrozumieniu przekazu będzie również tytułowe słowo „ucieczka”. Nie tylko stojące w opozycji do konfrontacji. Stawiszyński opowiada bardzo wieloznacznie o eskapizmie. Można wręcz odnieść wrażenie, że jest to rzecz przede wszystkim o tym, jakie iluzje tworzymy, uciekając, a nie o tym, że wypieranie i zaprzeczanie tworzą jakąkolwiek spójną alternatywną rzeczywistość.
Nasza codzienna egzystencjalna bezradność jest składową bezradności innych. Całego świata, który w szalonym twiście odwrócił się od czegoś, co kiedyś było oczywistą częścią ludzkiej egzystencji. Ale to odwracanie nie spowodowało, że to, co przecież ważne i oczywiste, opuszcza nasze życie. „Ucieczka od bezradności” to bardzo stonowany, a jednocześnie pełen specyficznej stanowczości zbiór esejów, które chcą wzniecić bunt wobec kalekiej i jednowymiarowej konstrukcji życia w społeczeństwie i pośród praw niedających w gruncie rzeczy szansy na to, by naprawdę być człowiekiem.
Czy rzeczywiście można współczesnego człowieka tak wymodelować, by na przykład wyparł ze swojej świadomości oczywistość i wszechobecność śmierci? Czy cała myśl filozoficzna, do której odwołuje się autor, jest w stanie sformułować czytelne stanowisko, które zatrzyma szalony pęd ku eliminacji egzystencjalnego mroku i słabości? To nie jest książka, której zadaniem jest antycypowanie, Stawiszyński nie jest żadnym prorokiem, bardziej uważnym obserwatorem absurdów – tych zwyczajnych, prozaicznych i tych, które wypaczyły czytelne kiedyś myśli filozoficzne. A może chodzi tu o specyficzny rodzaj deformacji osobowości człowieka, która musi iść w parze z tym, jak siłą rzeczy został w minionych dekadach zdeformowany świat tak szybko przyspieszający rytm życia i tak ochoczo każący zapominać, że czeka nas nieunikniony koniec i to jest smutne? Jakkolwiek czytać Stawiszyńskiego, będzie to z pewnością książka, dzięki której naprawdę zatrzymamy się w miejscu i przyjrzymy bliżej samym sobie. Eseistyczna opowieść o tym, że ludzka bezradność bynajmniej nie jest oznaką słabości czy zagubienia. Stawiszyński nie będzie pocieszał, nie da alternatywnych rad, nie stworzy drogowskazu, którym moglibyśmy się kierować. Ale jest to filozof i autor niezwykle czuły na to, kim naprawdę jest człowiek i jak bardzo definiuje go to, że ma prawo do smutku i melancholii.
3 komentarze:
Dzięki za tą recenzje. Slucham regularnie podcastów Stawiszyńskiego i zastanawiałem się czy też nie sięgnąć po jego książki.
Mam tylko jedną uwage techniczną - czy nie mógłbyś ustawić większego rozmiaru czcionki w tekstach? Szczerze mówiąc to trudno się czyta tak drobny tekst mimo, że mam dużego maca i całkiem dobry wzrok :)
Dzięki za dobre słowa. Przemyślę kwestię czcionki, choć blogspot nie oferuje tutaj nic szczególnego.
@Jarosław Czechowicz
>Przemyślę kwestię czcionki, choć blogspot nie oferuje tutaj nic szczególnego.
„niepisany zakaz kwestionowania aktualnego kształtu świata”
Proszę uwierzyć, że blogspot nie nakłada żadnych ograniczeń co do kroju pisma, kwestia pogrzebania w kodzie :)
Prześlij komentarz