2022-01-17

„Dzień prawdy” Chuck Palahniuk

 

Wydawca: Niebieska Studnia

Data wydania: 28 stycznia 2022

Liczba stron: 368

Przekład: Fryderyk Makowski

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Rewolucje

Ktoś mi kiedyś powiedział, że z Chucka Palahniuka to się wyrasta. Najwidoczniej nie wyrosłem… i nie zamierzam tego zrobić. Mam wrażenie, że autor robi dla Stanów Zjednoczonych to, co Michel Houellebecq dla Europy – umiejętnie straszy za pomocą ponurych hiperbolizacji. Różnica między Palahniukiem a Houellebekiem polega jednak na tym, że ten pierwszy ma poczucie humoru. Dlatego jego nowa powieść, na którą w USA czekano kilka lat, będzie – zapewne słusznie – porównywana z kultowym „Fight Clubem”. Zrobi to zresztą sam autor. Jakkolwiek przerażający jest „Dzień prawdy”, nie opuszcza Palahniuka ta charakterystyczna dezynwoltura, kiedy pisarz wskazuje – po raz kolejny trafnie – że ludzkość, a konkretnie Amerykanie, jest jednocześnie okrutnie groźna i niebywale komiczna. Tak, nie przeszkadza mi tu ten amerykocentryzm tak charakterystyczny dla wszystkich powieściach tego twórcy. Mam wrażenie, że gdy opowiada on o Stanach Zjednoczonych, otrzymujemy prawie zawsze niebywale czułą diagnozę tego, kim jesteśmy jako społeczeństwa i kultury oraz jako jednostki tak uparcie walczące zarówno o władzę, jak i o wolność. A przecież one obie tragikomicznie się wykluczają. I o tym – jak zawsze z charakterystycznym pazurem – napisze autor, który nigdy mi się nie nudzi. Nigdy z niego nie wyrosnę, bo lubię dostać prawdą w twarz. Albo po oczach. Ta powieść będzie wzbudzać wiele emocji. Także wściekłość, gdy wyda nam się, że ugrzęźliśmy tu w jakimś chaosie. Zapewniam, że to kontrolowany chaos i naprawdę dobra książka.

Chuck Palahniuk przyłożył już wszystkiemu, co amerykańskie – od „Niewidzialnych potworów” przez „Ranta” po „Snuff”. Celowo odnoszę się do tytułów, które nie zdobyły rozgłosu jak ten jeden wiadomy. Tym razem nie zawęża perspektywy, bo pokazuje całą Amerykę w gniewie i ogniu. Jedno i drugie będzie tutaj miało kilka oblicz. Przełoży się to na mocno zawikłaną fabułę, w której mnogość bohaterów może stworzyć wrażenie rzeczywistości bardzo skomplikowanej i absurdalnej. A jednak klamrowa kompozycja udowadnia, że wszystko jest w „Dniu prawdy” na właściwym miejscu – jakkolwiek byłoby hiperbolizowane i jak wiele pure nonsensu jest tu w co najmniej kilku historiach. Najważniejsza koncentruje się wokół kolejnego amerykańskiego planu wywołania wojny, który tym razem nie wypali. A raczej będzie bombą z opóźnionym zapłonem uderzającą w odpalających.

Pewien senator jest odpowiedzialny za to, aby swoim podpisem wysłać miliony młodych mężczyzn na daleki front wojenny. Stanom Zjednoczonym od dłuższego czasu ciąży to, że tych męskich młodzików jest tak dużo. Wraz z niepokojami wywoływanymi przez ich gęstniejący testosteron, a także przekonaniem, że każdemu należy się odrobina władzy. Wspomniany senator jest pewny, że będzie wieść długie i dostatnie życie. Jest decyzyjny i niezłomny. Absolutnie bezpieczny w swojej bańce, w której nie ma miejsca na to, co za oknem. Tymczasem za tym oknem ktoś zaczyna kopać dół. Coraz głębszy, coraz szerszy. Coś zaczyna wisieć w powietrzu, ale nasz pewny siebie posiadacz władzy zorientuje się w istocie tego czegoś za późno.

Sporo mężczyzn, nie tylko ci młodzi, zaczyna czytać. Wszyscy jedną księgę. Cytowane z niej zapisy dorównujące orwellowskiej nowomowie staną się drogowskazami wojny domowej. Rzeczywistość trzeszczy w posadach, a nierówności społeczne są już nie do uniesienia przez sam organizm społeczeństwa. Zbliża się wybuch. Kwestionowane jest wszystko, co gwarantuje ład i stabilizację. Ojciec poniżanego ucznia zacznie podpalać szkoły. Akademickie autorytety staną się zwierzyną łowną. „Czas na piękne słowa się skończył” – mówi sfrustrowany student, morderca swego profesora, antropologa kulturowego. A jednak antycypacją rzezi, jaka rozegra się w Stanach Zjednoczonych błyskawicznie podzielonych na zupełnie inne części administracyjne, będą właśnie słowa księgi. Odpowiednio dobrane, spójnie połączone w sugestywne frazy, odwołujące się do wszelkich niesprawiedliwości, lecz przede wszystkim do tego, że część społeczeństwa żyje we frustracji ku uciesze beneficjentów nierównego traktowania ludzi. Rozpocznie się rewolucja, której kształtu nie pojmą ci najbardziej w nią zaangażowani. Dlaczego? Bo polega na okrutnych atawizmach. Na odniesieniach do tego, że wciąż należy nam się wolność, której nie rozumiemy i nie umiemy stworzyć, a także władza, którą iluzorycznie pojmujemy w karykaturalny i katastroficzny sposób.

Księga przewartościowuje także inne pojęcia. Kochać to okazywać miłosierdzie gorszym od siebie. Nienawiść może być jak najbardziej akceptowalnym społecznie wyrazem walki o przestrzeń prywatnej wolności. Tymczasem paradoksalne jest to, że w tej powieści ludzie zmuszeni do zdefiniowania przestrzeni własnej wolności będą musieli radykalnie podzielić się na społeczności ze względu na rasę czy preferencje seksualne (Palahniuk odpuszcza tu na przykład religię, ale będzie w bardzo mroczny sposób fantazjował o moralności). I bardzo szybko zorientują się, że poczucie wygranej w tej rewolcie jest iluzoryczne. A może cała ta rzeczywistość jest taka i wszystko będzie jedynie szaloną fikcją, która mogłaby się ziścić, lecz na szczęście się nie wydarzy?

„Dzień prawdy” to jedna z najintensywniejszych powieści Palahniuka i trzeba przyznać rację wszystkim, którzy znajdą w niej różnego rodzaju gry z tym, co było już kliszą i powtórzeniem – głównie w zakresie budowy świata przedstawionego. Myślę, że autor jest tu odtwórczy celowo. Że pewne rozwiązania fabularne specjalnie upraszcza do roli strawnego, bo odczytanego już wielokrotnie wzorca. Tymczasem jest to inteligentna rozprawa z amerykańską kulturą i zgorzkniałymi dogmatami na zawsze stawiającymi życie społeczne w charakterystycznych zderzeniach z kulturowymi wzorcami. Tropy są rozmaite, nie zawsze tak samo trafne, ale docenić należy tę autotematyczną grę ze sposobem budowania fabuły o ludzkim gniewie. W opozycji do Steinbecka i samego siebie (sic!) Palahniuk opowie o bezradności buntowania się wobec ustalonych porządków i zasad, sugerując jednocześnie, że wciąż jak ślepcy wracamy do tego, co już sami sobie określiliśmy i ustaliliśmy.

Podobają mi się tutaj wizerunki kobiet. Pojawiające się gdzieś na marginesie opowieści ociekającej szowinizmem i punktującej, jak silnie zakorzeniony jest w amerykańskiej kulturze patriarchat. Ale to kobiety stają się tutaj najbardziej inteligentnymi wojowniczkami. Gdy są bohaterkami rozwojowymi pozornie w tle ważnych mężczyzn, lecz przede wszystkim wtedy, kiedy Palahniuk ujawnia, że mocną kreską zarysowuje niekoniecznie tych bohaterów, którzy zwracają tu najwięcej czytelniczej uwagi. W tej perwersyjnej opowieści o tym, jak mężczyźni chcą zarządzać kształtem rzeczywistości, pojawia się wyraźny feministyczny głos sprzeciwu pełnego świadomości tego, wobec czego należy postawić się w kontrze. To zresztą Shasta postrzegana przez męski świat tylko przez pryzmat walorów swego ciała sugeruje jednemu z bohaterów, żeby zaczął ufać samemu sobie. W absurdalnym, groźnym i krwawym świecie Palahniuka mężczyźni, których inni mężczyźni chcą się pozbyć, nie zbudują nowego świata na zaufaniu, bo nie są w stanie wejść w prawdziwy kontakt ze swoimi emocjami i oczekiwaniami. Dlatego cała zarysowana tu rzeczywistość jest trochę jak domek z kart, który za chwilę runie. Jednak w jakiś sposób powstała i na jakichś krwawych fundamentach zaczęła głosić tytułową nową prawdę.

To bardzo dynamiczna i inteligentna powieść, która przyciąga do siebie także tym, że jest absolutnie nieprzewidywalna na każdej ze stron. Mimo tego i wbrew temu, że będzie operować powtórzeniami i kopiami apokaliptycznych wizji społecznych, które Europie bez znakomitego nerwu serwuje od czasu do czasu ponury Houellebecq. „Dzień prawdy” to zaprezentowana w trochę komiksowej powieści historia tego, że ludzkość jest bardzo przewidywalna, niezwykle groźna, ale przede wszystkim wciąż na nowo groteskowo komiczna. Uważajcie na to, co zostaje nazwane katastrofą. Nie ufajcie temu, że za nią nie ukryje się kolejna. Frapujący pisarski powrót Palahniuka po latach.

Brak komentarzy: