Wydawca: Niebieska Studnia
Data wydania: 6 maja 2013
Tytuł oryginalny: „Snuff”
Tłumacz: Elżbieta Gałązka – Salamon
Liczba stron: 219
Oprawa: miękka
Cena detaliczna: 34 zł
Tytuł recenzji: Bijąc rekord…
Czytam kolejną, siódmą już
czy ósmą książkę Chucka Palahniuka i nie nudzę się. Nie wszystkie powieści tego
autora to literackie perełki. Przeciwnie – można kilka spalić na stosie. Do
tego skłaniać może niektórych i kontrowersyjna okładka, i przede wszystkim
zawartość nowej książki wydanej po polsku. „Snuff” bowiem będzie o sprawach
waginalno – odbytniczych, o członkach i pochwach, o maczugach i muszelkach, o
pieprzeniu po prostu, drodzy państwo zniesmaczeni. Palahniuk sięga ze swym
ostrzem ironii i nietuzinkowym poczuciem humoru do pornobiznesu, który – tutaj
zredukowany do kiczu – pozwoli autorowi snuć dość znane już z jego pisarstwa refleksje i rozważania o
kondycji współczesnego społeczeństwa amerykańskiego, któremu daleko do kondycji
jako takiego myślącego stanu. „Snuff” nie jest tanią prowokacją, ale prowokuje
w sposób oczywisty. Inteligentny. Między plaśnięciami, cmoknięciami,
chędożeniem i dzikimi harcami pojawią się pytania nie tyle zawoalowane w
erotycznej przestrzeni, co przede wszystkim – jak na Palahniuka przystało –
cięte i tak sformułowane, że nie mamy do końca pewności, czy autor pyta
poważnie. A jeśli pyta serio, to czego wymaga. Poznajmy nową opowieść o
gwiazdach, gwiazdeczkach, outsiderach, idiotach i zagubionych, którzy nie
potrafią znaleźć drogi z powrotem do samych siebie.
Na początek dowcip, którym
pochwalił się jeden z bohaterów książki. „Żeby nakłonić laskę do zagrania w
świńskim filmie, wystarczy jej zaoferować milion dolarów. Żeby nakłonić do tego
samego faceta, wystarczy mu to zaproponować”. Laskę mamy jedną, a właściwie to
dość leciwą panią, która laskę chce udawać. Cassie Wright, pornogwiazda wprost
z prowincji gdzieś w Montanie, postanawia odświeżyć pamięć o sobie i po
dwudziestu latach od czasu świetności i mocnej rozciągliwości swej pochwy decyduje się na krok, dzięki któremu zapamiętają ją na zawsze. Cassie zamierza
pobić rekord, dając się przelecieć sześciuset mężczyznom. A oni faktycznie
pędzą w gotowości i wierzą, że będzie to ich spektakularny występ z męskością
uwzniośloną przez kamery podczas dzikiej kopulacji. Mamy tu męskość uprzedmiotowioną.
Kandydaci do pomocy, dzięki którym podstarzała Cassie Wright zapisze się w
historii kinematografii porno, nie mają imion i tożsamości, lecz numery.
Ponumerowani niczym byczki rozpłodowe, czekają w niepewności na swoją kolej,
albowiem wzywanie ich w kolejności co najmniej przypadkowej i do końca
niewyjaśnionej, wzmaga napięcie i wywołuje marzenia o tym, co zobaczą, gdy
otworzą się dla nich drzwi do planu filmowego i nogi Cassie Wright.
Wśród nich czeka trzech
specyficznych Gostków. Numer 72 – młodziutki i nieśmiały chłopak, nastolatek
jeszcze, dzierżący w drżącej dłoni bukiet kwiatów, które sukcesywnie tracą
płatki tak, jak młodzian z czasem traci ochotę na udział w tej dzikiej zabawie.
Numer 137 wydaje się być bardziej pewny siebie. Ma ze sobą pluszowego pieska,
na którym mienią się autografy od sławnych ludzi. Cassie ma być kolejną, która
złoży na Toto swój podpis. Numer 137 wydaje się bawić całą konwencją, śmieszy
go czekanie i bawi oglądanie wyświetlanych filmów sprzed dwudziestu lat, w
którym Cassie Wright bezsprzecznie króluje w łóżkach i wszędzie tam, gdzie
można się seksualnie zabawić. Najwięcej wspólnego wydaje się mieć z nią samiec
numer 600. Maszynką goli resztki zarostu na dotkniętym już przez czas ciele,
które wciąż udaje jędrne. Kiedy wydaje się, że ci trzej panowie spotykają się
zupełnie przypadkiem, dotrze do nas, jak wiele będą mieli wspólnego z tą, którą
mają posiąść…
Poznając historie życia
czekających kandydatów, poznajemy jednocześnie samą Cassie, a przynajmniej to,
co może być o niej wiadomo. Wiadomo niewiele poza tym, że kiedyś zrobiła sobie
roczną przerwę w karierze, urodziła dziecko i oddała do adopcji. Wiadomo także,
a właściwie się to przeczuwa, że nadmiar seksualnych wrażeń może zabić dzielnie
walczącą o nowy rekord branży porno Cassie. Śmierć pod ciałami spermolejów i
koniobijców żądnych sławy może dla nich być trampoliną do sukcesu; na czyichś
gruzach oczywiście. Śmiałkowie zatem dzielnie wchodzą, wywoływani po trzech
przez naganiaczkę Sheilę, a tymczasem sportretowana trójka czeka, snując
opowieści o tym, czego w życiu doświadczyli, a czego im brakuje. Oczywiście
tego drugiego jest dużo więcej i dzięki temu powstaje nam polifoniczna
przypowieść o losach „looserów”, którzy gdzieś tam popełnili błąd, ale trudno
im ustalić, co nim było w istocie i dlaczego teraz czekają w mroku jakiejś
obskurnej poczekalni na to, by pofolgować sobie przez parę minut z wątpliwej
jakości gwiazdą filmów pornograficznych sprzed lat.
Palahniuk stwierdza
wyraziście: „Porno to branża, w którą wchodzisz, kiedy porzucisz wszelką inną
nadzieję”. Ma się wrażenie, że znajdujący się w jakimś koszmarnym kręgu
dantejskiego piekła mężczyźni z tożsamością numeru, tkwią w poczekalni śmierci
i że śmierć może przyjść do nich tak niespodzianie, jak to się dzieje w kiepskich filmach w stylu „snuff”. Tymczasem piekło mają na ziemi i są nimi
sami dla siebie. Demoniczna jest też sama Cassie i jej motywacje; całe życie Wright
to droga piekielna, w której nie liczy się już nic poza tym, by dobrze zarobić,
choć ciało odmawia posłuszeństwa i wdzięków nie roztacza. Adorujący ją
młodzieńcy tuż przed stosunkiem nienawidzą siebie nawzajem, nieufni wobec tego,
co ich czeka. Przekroczenie granicy, w której oślepiające światło otwiera drogę
do studia nagrania, jest przejściem, za którym czai się tajemnica, wybawienie
albo… całkowita pustka. Cassie - niczym
współczesna Valeria Messalina, niezmordowana erotomanka u boku męża Klaudiusza
– chce zdobyć szczyt, poniżając sześciuset mężczyzn i udowadniając sobie, że
czynem tym przekroczy granice samej siebie. Z drugiej strony jej czyn jest
swoistym aktem pokuty, ale co go wywołało i co Wright chce odkupić, będąc
miętoszona przez setki obcych mężczyzn?
Cienka jest granica między
seksem a śmiercią, cienka granica między dramatem a śmiesznością. Coś, do czego
– różnymi środkami – Palahniuk zdążył nas w swej twórczości przyzwyczaić.
„Snuff” jest jakością o tyle nową, że trywializuje kwestie poważne i podnosi do
rangi wiecznych problemy co najmniej śmieszne lub wydumane. Konsekwentnie jednak,
od pierwszej do ostatniej kropki, drwi autor z tego, z czego wyśmiewa się od
lat. Pornobiznes to oczywiście chwyt mający zmylić uwagę. Zanim pomyślicie, że
tym razem Palahniuk postanowił tylko zaszokować i zniesmaczyć, przeczytajcie
„Snuffa”. Do ostatniej kropki. Do ostatniego orgazmu. Do końca, gdzie zagubicie
się podczas pytania o to, jak naprawdę rozpoczynała się ta historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz