Wydawca: Wydawnictwo Nowe
Data wydania: 19 października 2022
Liczba stron: 272
Przekład: Dorota Malina
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Egzystencjalna droga
To jedna z bardziej niepokojących książek, jakie przeczytałem w tym roku. Przedstawiane w niej relacje są z jednej strony bardzo intensywne i pozornie ewoluują w przewidywalnym kierunku. Z drugiej jednak – Sylvain Prudhomme potrafi doskonale budować napięcie, portretując ludzi spotykających się na ustalonych zasadach i w konkretnym miejscu. Jednakże wszyscy oni definiowani są poprzez przemieszczanie się, mniej lub bardziej sprecyzowane w swoim celu podróże. „Na rozdrożach” to egzystencjalny traktat o poszukiwaniu wolności rozpisany na trzy wyjątkowo dramatyczne role. Ale ten najważniejszy i najbardziej enigmatyczny bohater jest tu swoistą ideą oraz filozofią. Definiuje go nie imię, lecz to, czemu się poświęca. Ku czemu dąży. Co przez pewien czas w nim wygasło, ale wraca ze zdwojoną siłą, kiedy skonfrontuje się z przeszłością – tak jak drugi mężczyzna przekonany o tym, że jest już na takim etapie życia, na którym żadna metamorfoza już mu nie grozi. Ta powieść w bardzo ekscentrycznej fabule ukazuje ludzką potrzebę poszukiwania czegoś wyjątkowego w relacji z drugim człowiekiem. Prudhomme sugeruje, że najbardziej jesteśmy dla siebie odsłonięci wtedy, kiedy spotykamy się przypadkowo. Łączą nas wspólna droga, wspólny cel, ale dzielą niewypowiedziane i nienazwane doświadczenia życiowe. Myślę, że francuski prozaik chce nie tylko opowiedzieć o człowieku w dość oczywistej metaforze życiowej drogi, lecz także zaskoczyć nas niebanalnymi i nieprzewidywalnymi refleksjami o tym, co nas więzi, a co uwalnia. W dużej mierze od samych siebie.
Jest tu wiele zagadek i sporo ciemnych plam. Wędrujemy przez świat przedstawiony, o którym opowiada nam literat w średnim wieku decydujący się na wyjazd na francuską prowincję. Żegnając Paryż, dosłowne i symboliczne centrum, zamierza „zniszczyć i odbudować swoje życie”. Jest jednocześnie bohaterem bardzo wyraźnie wyeksponowanym, jednakże szybko przekonujemy się, że nie jest on istotą, za którą się podaje. Nie jest człowiekiem, który w tym konkretnym wieku został już ukształtowany, nie będzie zatem według niego możliwa żadna przemiana, żadna rewolucja, żadne wychodzenie z utartych kolein egzystencjalnej rutyny. Wszystko rozpada się i zawiesza w momencie, w którym Sacha skonfrontuje się z człowiekiem, z którym rozstał się przed laty, a który nagle znowu staje się mu bliski. A może jest jego największym życiowym wyzwaniem? Może zrozumienie swego dawnego przyjaciela spowoduje, że w nim samym rozpocznie się fascynująca droga rozumienia własnych potrzeb i oczekiwań wobec życia?
Prudhomme w bardzo oryginalny sposób rozsadza tutaj definicyjne ramy rodziny jako ostoi stabilizacji, pewności siebie w relacjach. Bo przecież to będzie książka o relacjach: co je kreuje, spaja, co powoduje ich destrukcję, a co czyni więź z drugim człowiekiem wyjątkowym wyzwaniem. Mamy zatem pełne harmonii małżeństwo żyjące na wyjątkowo spokojnej prowincji. Wszystko układa się zgodnie z rutyną. Ona tłumaczy włoską literaturę, jego pochłania praca fizyczna, ich rezolutny syn doświadcza pierwszych inicjacji życiowych u boku rodziców, którzy otaczają go miłością. A potem pojawia się ktoś, kto zachwieje fundamentami tak zwanej rodzinnej sielanki. Ktoś, kto niepostrzeżenie stanie się zawłaszczającym obcą mu przestrzeń intruzem. Ktoś, kto zrozumie, że przekraczanie pewnych granic to jednocześnie uwalnianie się od samego siebie. Czy rodzina sportretowana przez Prudhomme’a się rozpadnie? Czy rzeczywiście – jakkolwiek dwuznacznie jest to opowiedziane – ingerencja z zewnątrz okaże się destrukcyjna dla ładu stworzonego przez lata przewidywalności i oczywistych w każdym wymiarze relacji między najbliższymi sobie ludźmi?
„Na rozdrożach” to pasjonująca opowieść o mapie. Mapie mentalnej związku małżeńskiego, mapie reminiscencji świadczących o przyjaźni, ale i mapie Francji z nową legendą. Napisaną tu przez kogoś, dla kogo przemierzanie przestrzeni to wkraczanie w rewir takiej intensywności doświadczania obecności drugiego człowieka, która nie jest tu w żaden sposób racjonalnie wytłumaczona, ale dzięki swojej zagadkowości tworzy wspomniane przeze mnie na wstępie napięcie. Momentami jest ono nie do wytrzymania. Zwłaszcza gdy emocje kierują się ku zachowaniom niewskazanym, niestosownym i kontrowersyjnym. A tymczasem Sylvain Prudhomme pisze o wyjątkowych formach zbliżenia między ludźmi. Jest to fragmentami powieść o tym, jak bardzo pożądamy bliskości cielesnej, w której albo odnajdujemy swoje ukryte pragnienia, albo otwieramy się na doznania zmieniające nas w innych ludzi. Kto i z jakiego powodu doświadczy tu największej przemiany? I czy mapa będzie w tej powieści odsłaniać, czy też zaciemniać przekonanie o słuszności obieranych kierunków?
Kluczowy jest tu motyw zniknięcia. Takiego, które niesie ze sobą konsekwencje w świecie definiowanym przez to zniknięcie i dzięki niemu. Główny bohater powieści kieruje się niejasnymi dla nas motywacjami, by zdecydowanie zamknąć jeden etap życia, a rozpocząć drugi, do którego niespodzianie wkracza niepokojąca przyszłość. Drugi z bohaterów też jest gotów odrzucić model funkcjonowania społecznego, w którym przez jakiś czas się odnajdywał. Spotkanie bliskich sobie ludzi po latach doprowadzi do paradoksalnego oddalenia się od siebie. Nie będą już razem robić tego, co było ich wspólną pasją, a próba powtórzenia tamtych chwil – ponowne, choć osobne podróżowanie autostopem – nie będzie żadnym elementem integrującym. Tu rozegrają się bowiem dwa dramaty wywołane zaskakującą bliskością po latach: rozpad i ewolucja. A w tym wszystkim cała masa nienazwanych przez francuskiego prozaika, lecz bardzo czytelnie sygnalizowanych emocji. Bo „Na rozdrożach” to powieść przede wszystkim o tym, co i jak przeżywamy, znajdując się w symbolicznej drodze. Przemieszczając się, lecz jednocześnie odnajdując to, co stabilne, w wyznaczonym nam albo przez nas ruchu. Będą tu miały miejsce trzy zasadnicze konfrontacje ze sobą. On i ona żyjący latami w dobrym związku oraz ten trzeci, który wejdzie do ich domu, a potem pozostanie częścią ich życia. Albo wydarzy się coś jeszcze bardziej zaskakującego. Zaskakuje przede wszystkim pomysł na opisanie człowieka poszukującego wewnętrznego wyzwolenia. O sytuacjach, które z jednej strony są intensywnymi relacjami, z drugiej jednak – przypadkowymi spotkaniami o zupełnie nieprzewidzianych konsekwencjach. Wszystko w półmroku atmosfery jakiejś dziwnej przemiany lub zamiany, która dzieje się na naszych oczach, lecz nie jesteśmy w stanie jej zgłębić.
Cytowany tutaj włoski pisarz –
polskiemu czytelnikowi raczej nieznany, bo jego twórczości nie przełożono na nasz język –
zostawia nas z niepokojem tezy, że przemijanie życia doskonale mogą pokazać
tylko jednostkowe historie, losy ludzi skoncentrowanych na sobie, ale będących
jednocześnie częścią tego, co się zmienia. Prudhomme zaskakuje nie tylko
opowieścią o tym, jak nieprzewidywalną istotą może być człowiek. Najbardziej
sugestywny jest w opowiadaniu tego, z jaką częścią człowieczeństwa żegnamy się,
gdy utkwimy w stagnacji. To również interesująca fantazja o tym, jacy się
stajemy w zupełnie nieprzewidzianym dla nas spotkaniu z kimś, z kim jedziemy w
jednym samochodzie i usiłujemy stworzyć jakąś wspólną płaszczyznę porozumienia
lub jej zaprzeczyć – wciąż w wielkiej ciekawości tego drugiego. „Na rozdrożach”
to także opowieść o egzystencjalnym cieniu. Zasłaniającym nam czasem samych
siebie, jeśli przyzwyczaimy się do jego obecności w stagnacji i zapominaniu o
tym, kim chcieliśmy kiedyś być. Intrygująca powieść, którą można zinterpretować
na co najmniej kilka sposobów. Trochę prowokacyjna, ale w dużej mierze trafna w
portretowaniu tego, jak rzadko tak naprawdę spotykamy się ze swoimi najbardziej
skrytymi pragnieniami oraz marzeniami.
1 komentarz:
Chyba przeczytałam jakąś inną książkę :)
Czyli to dobra literatura.
Prześlij komentarz