Wydawca: Wydawnictwo MOVA
Data wydania: 18 stycznia 2023
Liczba stron: 312
Przekład: Marek M. Zadura
Oprawa: twarda
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Piekło życia
O Hołodomorze w Ukrainie możemy przeczytać w wielu źródłach i kiedy dotrzemy do najbardziej nawet przerażających materiałów oraz zdjęć, i tak nie będziemy gotowi na to, co pokazuje nam w swojej książce Tania Pjankowa. „Wiek czerwonych mrówek” to książka porażająca i przerażająca w kilku wymiarach. W tym oczywistym odnosi się naturalnie do okresu, w którym umierano masowo i w upokorzeniu, a wyrok śmierci był odroczony, jednak wcześniej czy później dosięgał każdego – i właśnie o jego bezlitosności jest ta opowieść. Lecz Pjankowa koncentruje się również na emocjach swoich bohaterów. Uwypukla je i przedstawia pięknym – jak można wnioskować ze znakomitego tłumaczenia – językiem, co stanowi spory dysonans poznawczy, kiedy przyglądamy się temu, jak rodzi się i utrwala na przykład nienawiść. Ma ona wiele odcieni: pozwala zwyczajnie przetrwać, tworząc wizerunek antagonistów do zwalczenia, ale jest również – w przypadku jednej z bohaterek – siłą napędową dumy i tym, co pozwala do końca trzymać głowę wysoko. „Wiek czerwonych mrówek” opowie o świecie, w którym jedni całkowicie zatracili swoje człowieczeństwo, a inni chcą o nie kompulsywnie walczyć. To poetycki raport z krainy umierania. Język, jakim posługuje się Pjankowa, zupełnie nie przystaje do opowiadanej nim rzeczywistości. To nie mogą być przemyślenia ludzi, dla których priorytetem jest wzięcie czegoś do ust, danie żołądkowi choćby chwilowej ulgi. A jednak pisarka jest w tym, jak portretuje ludzi gnębionych głodem, nie tylko przekonująca. Ona tworzy tak różnorodne wizerunki rozpaczy i cierpienia, że ta powieść jest doskonała przez to, jak za pomocą języka pokazuje rozmaitość odcieni głodu.
Przyglądamy się losom trojga ludzi, których pozornie dzieli wszystko, ale bardzo szybko połączy jedno, choć Pjankowa nie zmierza do żadnych uproszczeń i proszę się nie spodziewać tego, że główni bohaterowie doświadczą tego samego, a na końcu umrą z głodu. Nie. Te trzy opowieści splotą się ze sobą w zupełnie nieoczekiwany sposób. To będą trzy głosy opowiadające tę samą historię: poszukiwania i zrozumienia swojej tożsamości w sytuacji granicznej. Każde z poszukujących pozostanie przeraźliwie samotne, a ich wspólne nieszczęście będzie takie samo, nawet jeśli wzbudzi w czytających zupełnie inne emocje. Bo to świat pełen nieszczęśliwego życia. Przestrzeń masowego umierania: tego fizycznego, ale również umierania nadziei, wiary w transcendentną siłę mogącą cokolwiek zmienić, ufności wobec siebie i swoich możliwości. Ale przede wszystkim umierania jako przerażającego procesu rozciągniętego w czasie. Nieprzypadkowo jedna z bohaterek wysnuwa taką refleksję: „Nie boimy się umrzeć, boimy się przeżyć”. Tu głód pokona instynkt macierzyński, ikony staną się podłogą chlewu, a ziemia nie wyda żadnych plonów, jakby chciała podkreślić okrucieństwo losu tych, którzy po niej chodzą.
Dusia jest jeszcze nastolatką. Mieszka z matką i bratem w chałupie, którą będą stopniowo rozbierać na opał, choć kiedyś mieszkali w ładnym domu, w ich nowym, przerażającym świecie sprzedanym za osiem bochenków chleba. Dusia widzi, jak odchodzi jej babka, przygląda się najbliższym, w których ciałach i twarzach widać coraz mniej życia, i czeka tylko swojego końca. W międzyczasie zostanie skonfrontowana z ludzkim okrucieństwem, które chwilami przewyższa okrucieństwo antropomorfizowanego przez nią głodu. Swyryd ma się dobrze, bo ma pracę i ma co jeść. Jest tym, który lokalnie wspiera władzę decydującą o życiu wszystkich, którzy do tej pory mieli śmiałość żyć z tego, co posiadają i produkują. Swyryd ma kilka obsesji, ale największą jest niespełniona miłość. Odwiedza wiejską kochankę, której może dać seks i jedzenie, ale miłości dać nie może, jego miłość buzuje, determinuje myślenie, rozsadza jego serce, lecz jednocześnie czyni go coraz bardziej okrutnym. Tymczasem Sola żyje w swoim bezpiecznym i oddalonym od codzienności świecie. Kompulsywnie wrzuca do żołądka wszystko, co może. Jest otyła. Samotna i rozczarowana życiem u boku męża, który dzięki służbie państwowej może dać jej wszystko – poza tym, co Sola utraciła wraz ze swoją córką, codziennie wspominaną małą dziewczynką. Pjankowa pokazuje swoich bohaterów skoncentrowanych na różnych problemach i doświadczających różnych dylematów. Każde z nich przejdzie w tej powieści jakiś rodzaj przemiany. Wszyscy doświadczają bezlitosności czasu, w którym ludzie zamienili się w ekspansywne i krwiożercze mrówki.
Swyryd stara się banalizować zło, które współtworzy, sankcjonując porządek społeczny – a jest jego bezwolną częścią, wchodzi w skład precyzyjnie niszczącego i odbierającego wszystko, powoli dławiącego się systemu. W świecie, w którym przychodzi racjonalizować albo absurdalnie tłumaczyć dramat ludobójstwa, lepiej zapomnieć o moralności, bo w obliczu nadchodzącego wyniszczającego głodu może ona jedynie zbliżyć do bardziej bolesnej śmierci. Dlatego to właśnie w głowie Swyryda pojawi się przemyślenie: „Nie można w takich trudnych czasach mierzyć świata duszą”. Tania Pjankowa bardzo dużo będzie tu fantazjować o ludzkiej duszy, o atawizmach związanych z przetrwaniem, które dzień po dniu, miesiąc po miesiącu usiłują tę duszę zdeprecjonować, zniszczyć, uwięzić w okrutnej matni oczekiwania na fizyczny koniec.
Nie da się czytać tej powieści bez robienia przerw na wzięcie głębokiego oddechu. Rzecz nie tylko w tym, że niektóre sceny są tak intensywne i przerażające, iż nie sposób po nich czytać tej książki dalej, trzeba ochłonąć. Chodzi mi bardziej o to, jak autorka obrazuje, co się dzieje z ludzką świadomością, kiedy każda wartość moralna zostaje podważona, a logiczny wizerunek rzeczywistości rozpada się na chaotyczne kawałki, wtedy zaś nie można zrozumieć ani świata, ani cierpienia jako elementu konstrukcji tego świata. Dusia i Sola to kobiety bardzo mocno osadzone w swoich przekonaniach o własnej sile sprawczej. Dusia mocno wierzy w to, że uda jej się wraz z najbliższymi przeżyć koszmar, który staje się coraz bardziej przerażający. Sola jest przekonana o mocy swojego cierpienia i bardzo długo nie jest w stanie wyjść poza sferę depresyjnych stanów, podczas których zapada się w sobie. Tak jak zapadają się z głodu policzki Dusi i jej najbliższych.
„Wiek czerwonych mrówek”
oddziałuje na nas silnie również dlatego, że bardzo plastycznie opisuje świat,
w którym nikt już nie ma siły na komentowanie, autorefleksje, wyciąganie
wniosków czy podejmowanie jakichkolwiek konstruktywnych działań. To niemy
świat, w którym czeka się na śmierć. Świat, gdzie tragedię trzeba zobaczyć
oczyma wyobraźni, bo nikt o niej nie powie wprost. Nikt
już nie chce o niczym mówić, bo nie ma na to siły. Jesteśmy na ukraińskiej
prowincji, gdzie szepcze się do siebie resztkami sił, przemierza przestrzeń
niezauważalnie i gdzie obiektem do zjedzenia stanie się w pewnym momencie
absolutnie wszystko, bo głód w tej książce nie zabija tak po prostu. Najlepszym
określeniem byłoby pożeranie. Tak jak poglądy i mentalność pożera autorytarna
władza. To także poruszająca książka o tym, że władza może być potworem, ale człowiek
zawsze może się wobec tego potwora opowiedzieć, wybrać drogę życia. Tymczasem
od początku do końca towarzyszymy wszystkim tym nieszczęśliwym ludziom w ich
drodze, która nic nie obiecuje, jedynie przeraża. Nie radzę jeść podczas
lektury. Cokolwiek weźmiemy do ust, stanie nam w gardle. Powieść Pjankowej jest
po prostu nie do zapomnienia. Mimo że to dopiero styczeń, jestem przekonany, iż
będzie to jedna z bardziej wstrząsających narracji tego roku.
---
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mova
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz