Mamy tutaj niejako dwie opowieści. Pierwsza – jak dowiadujemy się już na wstępie – „jest dla hien szukających cuchnącego ludzkiego mięsa”. Co nam tutaj cuchnie? Rozkład ciała zmagającej się z rakiem demonicznej rodzicielki, która zdradza swojego męża, oszukuje drugiego partnera, w swej chorej miłości próbuje uchylić nieba synom, a tak naprawdę funduje im swoiste piekło na ziemi. To piekło nieprzystosowania i piekło niezrozumienia. Piekło bycia wciąż cieniem femme fatale, która dokonuje coraz silniejszych spustoszeń najpierw w psychice Adama, a potem Wojtka. Nie wnikając już w to, ile tak naprawdę jest wątków autobiograficznych o tej dramatycznej opowieści rodzinnej, można jednak wywnioskować, iż dla niezależnej i bezkompromisowej Danuty życie jest nieustanną walką o przetrwanie, w której trzeba radzić sobie tylko swoimi, wypróbowanymi sposobami. Dla Danuty nie ma rzeczy niemożliwych, jest rozbrajająco szczera, ale jej toksyczność względem partnerów i własnych dzieci odbiera w pewien sposób podmiotowość tej postaci. Okaże się bowiem, iż nakreślona w pierwszej części postać matki będzie jedynie fantazmatem, na którym Kaczanowski wybuduje drugą, oniryczno – deliryczną opowieść o erotomankach – kontestatorkach, które wplątują się w sieć chorych zależności z mężczyznami i które tych mężczyzn niemiłosiernie wykorzystują. Żeby było oryginalniej, Marta i Patrycja wraz ze zmianami form ich imion na anglojęzyczne, staną do boju obok tajemniczego kosmonauty, a kluczem do rozwiązania tej ziemsko – kosmicznej zagadki obyczajowej będzie słowo „suka”.
Druga opowieść przeznaczona jest „dla szaleńców zainteresowanych jedynie mięsem literatury”. Zakładamy więc, iż pierwsza historia była jedynie preludium do głębszej treści, jaką nieść mają semantyczne znaczenia, z których utkana jest historia druga. I tak naprawdę w szczelinie między nimi pogrzebany zostaje jakikolwiek koncept. Młode, pełne witalnej chuci i dotkliwie oschłe wobec mężczyzn bohaterki znajdą się w związku z postacią rodzicielki autora, sportretowaną wcześniej, ale związek ten będzie tak fragmentaryczny i tak kompozycyjnie niewiarygodny, że podczas lektury wzdycha się po prostu i czeka na jakiekolwiek rozwiązanie, pozwalające ostatecznie połączyć w wyobraźni te dwie części albo też postawić między nimi mur i opowiedzieć się za tym, na które mięso Kaczanowskiego mamy większą ochotę.
Autor wykorzystuje napięcia sytuacyjne, aby jego książka wciąż kipiała. Być może powstała z kipiącej awersji, być może jest swojego rodzaju rozliczeniem z dzieciństwem i tą, która odebrała owemu dzieciństwu szczęście. „Awersja” bazuje na urywkach, kompozycyjnie składa się z dramatycznych sytuacji i z wrzących od skrywanych emocji dialogów. Sypie się tak książka jednak bardzo – ma się wrażenie, iż dana scena, konkretny dialog czy kolejna ocierająca się o pornografię scena intymnego zbliżenia rozpadają się już same w sobie, przed ostatnią kropką. To książka, która próbuje wydać się ważną, a staje się zwyczajnie śmieszną. Książka, która jest śmietnikiem tropów i rozbuchanym obyczajowo kolażem. Posklejana ze szczątków pamięci, wymaga takiej samej terapii jak stan emocjonalny autora, który – mam takie wrażenie – napisał „Awersję” w wysokiej gorączce.
Chaotyczne bredzenie Kaczanowskiego wywołało we mnie taką awersję, że prawdopodobnie nie sięgnę już po jego wcześniejszą, debiutancką książkę. Nie sięgnę także raczej po nic, co autor w przyszłości wyda. Taka to moc awersji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz