2008-04-21

"Ta, którą nigdy nie byłam" Majgull Axelsson

Mary? Marie? A może albatros ukryty w kobiecym ciele, który próbuje wzbić się ponad swoje lęki gromadzone pod białymi skrzydłami, które bynajmniej nie są niewinne? O kim jest ta powieść? O tej, która opowiada o innej, czy o tej, która usiłuje siebie opowiedzieć? O tej, która oksymoronicznie zabiera głos w swoim milczeniu, czy o tej, której odebrana jest mowa, bo nie jest w stanie ująć w słowa tego, co chce powiedzieć? Kim jest bohaterka nowej powieści Axelsson? I czy możemy mówić tutaj o bohaterce? Czy ta, która nazywa siebie dwoma imionami i ta, której tożsamość ukrywa się gdzieś pomiędzy dwoma trudnymi do określenia bytami jest jednocześnie kobietą z krwi i kości? Czy nie mamy tutaj do czynienia z symboliczną fantazją, z pełnym urokliwego piękna moralitetem o zdobywaniu wiedzy o sobie samej? I czy naprawdę Axelsson napisała tę powieść po to, aby demistyfikować kobiece pragnienia i doznania oraz ujawniać silny ból istnienia? A może chodzi w tej wielowątkowej opowieści psychologiczno – obyczajowej o budowanie prawdy na rozstajach kłamstw i celowe wikłanie narracyjne ujawniające bardzo proste w gruncie rzeczy przesłanie? Czego by nie napisać o tej książce, na pewno trzeba przed nią przestrzec. Szwedzka pisarka eksploatuje emocjonalnie czytelnika na każdej stronie. Nie sposób tej powieści czytać bez zaangażowania. Nie sposób się od niej oderwać. Nie sposób nie poczuć bólu tej, która jest naprawdę i tej, która w swej fikcji podważa autentyczność pozornych oczywistości.

Niniejsza recenzja – tak jak cała książka – jest w gruncie rzeczy tekstem pytań, a nie odpowiedzi. Nie jestem w stanie bez obawy użyć któregokolwiek imienia głównej bohaterki, nie jestem także w stanie łączyć ich w całość, jak czynią to przyjaciele i rodzina MaryMarie. Trudno pisać o powieści, jaka wydaje się od początku schizofrenicznym strumieniem świadomości, a która jest tak naprawdę ustawicznym stawianiem pytań o to, o co pytać nie ma potrzeby. Axelsson tworzy postać żyjącą w lękach i frustracji. Kobietę, która ustawicznie czegoś się obawia i której obawy urastają momentami do paranoicznych stanów niepewności własnego jestestwa. Sama mówi o sobie w następujący sposób: „Zawsze się bałam. Bałam się być brzydka i bałam się być piękna. Bałam się za bardzo zbliżyć do drugiego człowieka i równie mocno obawiałam się odrzucenia. Bałam się drwin. Bałam się oskarżeń, że się mylę, i równie mocno obawiałam się uznania mnie za arogancką, kiedy miałam rację”. Życie z piętnem lęku staje się egzystencją na wskroś nierealną – tak samo, jak pozornie nierealne wydaje się oddzielenie Mary od Marie i zrekonstruowanie losów ich obu (jeżeli możemy w ogóle podejrzewać, że są jakieś obie). Jeszcze jedno zdanie z książki jest swoistym kluczem interpretacyjnym całości utworu. Bohaterka bowiem czyni takie zwierzenie: „Zawsze lubiłam przyglądać się mojemu światu z zewnątrz”. Możliwe więc, że wielowarstwowa struktura semantyczna i fabularna „Tej, którą nigdy nie byłam” rozpina się po mistrzowsku między tym, co wewnętrzne, a tym, co wokół. Mamy więc liczne i rozmaite „przyglądania się” w tej powieści. Przyglądamy się przede wszystkim ogarniętemu obsesjami i traumami współczesnemu człowiekowi.

Kluczowe znaczenie dla rozwoju zdarzeń rozpiętych na granicy rzeczywistości i zmyślenia jest małżeństwo MaryMarie ze Sverkerem, którego bliżej nieokreślona siła wypycha z okna jednego z zaściankowych państw wschodniej Europy i skazuje na dożywotnie kalectwo. Mamy tutaj do czynienia z małżeństwem fałszu, o którym bohaterka mówi: „Od samego początku myśleliśmy, że małżeństwo zostało ustanowione po to, by dać człowiekowi innego człowieka, przed którym będzie miał sekrety”. Chociaż trauma wzajemnego bycia razem, okrucieństwo kolejnych poronień i bolesność zdrad męża wydają się świadczyć o tym, że ten toksyczny związek jedynie wyniszcza i wypala, jest w nim jednak miejsce na miłość. Chorą i kaleką, ale jednak miłość. Czy to owa miłość nakaże wyciągnięcie wtyczki respiratora, zakończy życie Sverkera i zamknie MaryMarie w więzieniu na długie lata? A może miłość pozwoli być nadal przy oschłym i nieczułym kalece, którego jedyną pasją jest namiętne słuchanie wciąż tego samego utworu Procol Harum?

Ta książka utkana jest z możliwości, z możliwych rozwiązań, ze znaków zapytania i stanów emocjonalnych, o jakich trudno jest w ogóle napisać. W tej książce, poza egzystencjalną opowieścią o nieładzie duszy i niespójności tożsamości, znajdą się wypowiedzi i wypisy komentujące cały umowny ład. Inkrustowana możliwymi rozmowami, faxami, możliwymi listami, nagłówkami gazet i notami prasowymi, historia niemożliwa i zarazem prawdziwa do bólu tworzy godny zapamiętania pamiętnik kryzysu doświadczenia samego siebie.

Dygresyjność narracji tej powieści wzmacnia dodatkowo jej autentyczność. Mimo wszelkich możliwych niejasności i skomplikowanych znaków zapytania, Axelsson stworzy galerię przekonujących postaci młodej, nastawionej na sukces i deptanie bliźnich nowej Szwecji, której chłód jest tak silny, że chwilami ta opowieść może oszronić nasze dłonie…

Wydawnictwo W.A.B., 2008

6 komentarzy:

Monika Badowska pisze...

Czekam niecierpliwie, żeby przeczytać najnowszą książkę Axelsson. I ciekawa jestem swojej reakcji na nią, bo najbardziej zachwyciła mnie "Kwietniowa czarownica".
Pozdrawiam:)

Anonimowy pisze...

Fantastyczna recenzja, bardzo dosadnie opisujaca cos, co bardzo trudno uchwycic i wyrazic slowami, a co moim zdaniem jest obecne w kazdej powiesci tej wybitnej pisarki, a zwlaszcza w najnowszej- 'Ta ktoa nigdy nie bylam'! Gratuluje! :)

ja pisze...

Przeczytałam...pomimo,że nie przepadam,a właściwie unikam nawet,prozy kobiecej pisanej przez kobiet i dla kobiet,ta powieść sprawiła,że inaczej spojrzałam na swoje życie.
Portret psychologiczny głównej bohaterki jest tak skonstruowany,ze nie mogłam się oderwać,tak bardzo chciałam wniknąć głębiej i głębiej,żeby się dowiedzieć co tam siedzi w tej nieszczęśliwej,pogubionej osobie.

Pędzę po następną książkę tej Pani.

ja pisze...

Przeczytałam...na początku dość sceptycznie podchodziłam.Nie przepadam za kobiecą prozą.Za książkami pisanymi przez kobiety,dla kobiet i o kobietach.
Ta powieść jednak sprawiła,że na swoje życie,na siebie i na otaczający mnie świat zaczęłam patrzeć inaczej.
Portret psychologiczny głównej bohaterki jest tak świetnie zbudowany,tak pokrętny i tak przekonujący,ze nie mogłam się oderwać.
Czytając tak bardzo się przywiązałam do Mary i do Marie,ze nie wiedziałam po której stronie się opowiedzieć.Jedna i druga osobowość tak bardzo zagubiona i nieszczęśliwa...
Lecę po następną powieść tej fantastycznej autorki.

Anonimowy pisze...

bardzo cieszę się z tej książki - jak z resztą i z poprzednich Majgull Axelsson. To literatura z wyższej półki.

kandelat pisze...

W książce pojawia się słowo, które zdaje się być kluczem do drzwi tej wielowątkowej historii. Wypowiada je ojciec bohaterki, przestrzegając ją by nie rozdzielała się na dwie osoby, bo 'dziedziczy brzemię'. Może właśnie dlatego nie może mieć dzieci, dlatego mąż zostaje 'ukarany', dlatego siedzi więzieniu, dlatego chce być albatrosem i wreszcie odlecieć. A matka, która ją naznaczyła pewnie siedziała w polskim Oświęcimiu czy Majdanku. Nie ma wyjścia i jej losy muszą wygasnąć.