2008-05-12

"Ahatanhel" Natalka Śniadanko

Ze Śniadanko się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie! Parafrazując Gogola, można określić drugą wydaną w Polsce powieść ukraińskiej pisarki jako krzywe zwierciadło, w którym przejrzą się wszystkie narodowe kompleksy Ukraińców. Zwierciadło boleśnie odbijające zakłamaną rzeczywistość, która mieni się w palecie ironicznych barw Śniadanko, pusząc niczym paw i dumnie krocząc po ścieżce ksenofobicznych i naznaczonych poczuciem zakompleksienia dziejów. Autorka wydaje się w swej powieści zaprzeczać stwierdzeniu jednego z bohaterów: „Głębokie przekonanie, że Ukraińcy są najzdrowszą psychicznie nacją na świecie, to, jak się zdaje, jedyne co do czego jesteśmy z ojcem zgodni”. Okazuje się, że Śniadanko zabawi się w literackiego psychoanalityka własnego narodu i na kartach tej brawurowej i pełnej ukrytych mistyfikacji książki obnaży skrywane oblicze Ukrainy zawstydzonej i usiłującej europejskie kompleksy na siłę zatuszować.

Już na wstępie poznamy niezwykłą galerię postaci, jakich losy opowiadać będzie wielowątkowy „Ahatanhel”. Dramaturgiczna introdukcja ujawnia specyficzne dla Śniadanko poczucie humoru i stanowi dowód na to, że ta książka będzie gorzka goryczą śmiechu i ludycznej euforii. Pośród mniej lub bardziej zawikłanych nazwisk najważniejszą rolę odgrywać będzie Lichosława Galiczanko, wykształcona w fachu stolarza – teoretyka dzielna dziennikarka działu rozrywkowego w pewnej gazecie, której nazwa nawiązuje do czterech priorytetów brzmiących dumnie „Kultura, Obiektywizm, Ludowość, Tradycja”. Bawiąc się konwencją reporterskiego pastiszu, Śniadanko nada nowych znaczeń tym czterem pojęciom i przetnie ostrą brzytwą drwiny zależności, jakie pomiędzy nimi będą panować. W codziennej pracy Lichosławy ważny będzie bowiem społeczny odbiór jej poczynań, nawet jeżeli ogranicza się do skrupulatnego wypełniania rubryk z nazwami programów telewizyjnych. Galiczanko nie jest li tylko twórczynią rozrywkowego dodatku. Wespół z frapującym gronem współpracowników ujawnia niuanse społeczne i nadaje tok myśleniu o sobie i o świecie mieszkańcom prowincjonalnego miasteczka koło Lwowa.

No właśnie – Tygrysowice. Miejsce, w którym ogniskuje się wszystko to, co ważne dla Ukrainy współczesnej i to, co spełniało istotną rolę w kształtowaniu świadomości społecznej Ukrainy lat minionych. „Tygrysowiczanie uważają, że ich miasto nie jest żadną prowincją, ale prawdziwą stolicą Ukrainy; przecież poziom świadomości narodowej jest tu już tradycyjnie najwyższy w porównaniu do reszty okręgów”. Tak, mili państwo, nie jesteśmy w jakimś tam zwykłym miasteczku, tak jak nie obserwujemy pracy jakiejś tam redakcji gazety i nie przeżywamy dylematów jakiejś tam reporterki. To wszystko jest wielkie, ponadczasowe, kulturotwórcze i opiniotwórcze. A co to takiego? Pulpa. Masa. Chaos. Atomy w całości i całość w atomach. Płakać czy śmiać się z Tygrysowic? Jedna wykładnia interpretacyjna wydaje się oczywista – tak jak miasteczko znajduje się w bliżej nieokreślonych związkach z poczuciem wyobcowania i gorszości, tak też Ukraina potulnie chowa głowę w ramiona i nieśmiało spogląda w dal, ku lepszej (?) i mądrzej skonstruowanej Europie. Nieprzypadkowo bowiem wątek kryminalny w powieści łączyć będzie Tygrysowice z Holandią oraz Niemcami. Na tym narodowościowym i mentalnym pomoście zachwieje się niejedna persona z otoczenia Lichosławy.

Sama bohaterka mieszka w koszmarnym lokum, w którym z kranów płynie brudna woda (tylko po godzinie osiemnastej ciepła), centralne ogrzewanie wyłączane jest czasem w zimie z zupełnie nieznanych powodów, a sąsiedzi wyraźnie dają o sobie znać przez lichą ściankę działową. I to nie tyle ukraińska bylejakość, co bylejakość w ogóle, a popadająca w depresję wynikającą ze zbliżania się do trzydziestki Galiczanko stanie się wyraźną jej egzemplifikacją. Trudno jest bowiem zrozumieć, a tym bardziej polubić bohaterkę. W stan większej konsternacji wprowadzi czytelników natomiast tytułowy... szczur, którego pojawienie się zacznie łamać fabułę i nadawać jej nowych znaczeń.

Krzykliwe tytuły kolejnych rozdziałów opowieści przypominają swą formą nagłówki prasowe, które przemówić muszą do świadomości masowego odbiorcy. „Ahatanhel” nie jest dla masowego odbiorcy. Ta książka subtelnie łączy w sobie zjadliwą ironię, wisielczy humor i autentyczną troskę o losy własnej ojczyzny. To także opowieść, w której feministyczna nuta wątku obyczajowego nakaże spojrzeć na autorkę z nieco innej perspektywy. „Ahatanhel” z całą pewnością jest swoistą grą, jaką Śniadanko serwuje zarówno swym dziwacznym bohaterom, jak i czytelnikom. Tak więc polecam ten Ukraińców portret własny doprawiony szczyptą medialnego skandalu obyczajowo – społecznego.

Wydawnictwo Czarne, 2008

Brak komentarzy: