2008-09-26

"Czekając na barbarzyńców" John Maxwell Coetzee

Imiesłowowa konstrukcja tytułu tej parabolicznej opowieści o dążeniu człowieka do zrozumienia istoty własnej egzystencji i praw rządzących światem, w jakim dane mu jest żyć, doskonale odzwierciedla proces poznawczy, któremu podda się czytelnik już od pierwszych stron. Powieść Coetzeego trzyma bowiem stale w specyficznym napięciu. Czekanie odbywa się na wielu płaszczyznach. W sensie dosłownym tajemnicze Imperium oczekuje ataku dzikich ludzi z zewnątrz, którzy zamierzają zburzyć ustalony porządek praw i obyczajów rządzących państwem. Oczekujemy także, aby główny bohater – sędzia, potem banita, a następnie zagubiony w swoich społecznych i życiowych rolach starzec – zrozumiał, kim tak naprawdę jest i osiągnął pełnię swojej dojrzałości, definiując samego siebie. W powieści jednak czeka się przede wszystkim na określenie znaczenia zarówno działań stróżów porządku Imperium, jak i barbarzyńców, których postępowanie wydaje się być bardzo zachowawcze. Czekanie wzmaga niepokój, czekanie zmusza do zadawania sobie kolejnych pytań o to, jaka historia tak naprawdę przedstawiona jest w tej książce. Czekając, rozmyślamy. Czytając, wchodzimy w przestrzeń niejednoznacznych gestów, czynów, myśli i słów. Coetzee do końca trzyma w napięciu związanym z czekaniem. Chciałem napisać o tym, jakie myśli mogą zrodzić się w tej napiętej atmosferze.

Przede wszystkim jest to opowieść o wychodzeniu z życiowej roli i odkrywaniu na nowo sensu słów „prawda” i „sprawiedliwość”. Narrator jest sędzią, który od lat wykonuje swoje administracyjne obowiązki. Dostrzega jednak, że służy złej idei i staje się narzędziem w rękach oprawców, bo nimi są przede wszystkim przedstawiciele władzy Imperium, którzy niewolą ludność z terenów podbijanych przez rosnące w swej wielkości państwo. „Doszedłem do wniosku, że jestem przeciw cywilizacji tam, gdzie pociąga ona za sobą rozkład pozytywnych cech barbarzyńców i robi z nich niewolników; na tej konkluzji oparłem swój sposób prowadzenia administracji”. Z chwilą, kiedy dociera do niego prawdziwy sens tej myśli, pozostanie mu jedynie manifestowanie buntu wobec poczynań władzy. Gruntowanie wielkości Imperium odbywa się poprzez przemoc, a uosobieniem istoty tych działań jest ukrywający swój wzrok za ciemnymi szkłami okularów pułkownik Joll, który ma swoje własne sposoby na odkrywanie prawdy, jaką kryją w sobie barbarzyńscy jeńcy: „Najpierw słyszę kłamstwa, rozumie pan – tak to wygląda – najpierw kłamstwa, następnie stosuję presję, potem większa porcja kłamstw, więc większa presja, potem przerwa i znów zwiększenie presji, wtedy prawda. Tak właśnie wydobywa się prawdę”. Sędzia nie będzie miał wyboru – za cenę utraty swej dotychczasowej pozycji, zamanifestuje niezgodę na przemoc, jaka ma miejsce wokół niego i niezgodę na taki sposób dochodzenia do prawdy. Dotychczas biernie wykonujący szereg żmudnych czynności administracyjnych, obudzi się z letargu, w jakim tkwił pośród sądowych przepisów i wyrażając bunt, sprzeciwi się jednocześnie państwu i sobie samemu takiemu, jaki był kiedyś. Zapłaci za swój sprzeciw cenę bardzo wysoką, zostanie bowiem odrzucony przez społeczeństwo, któremu poczucie życia w prawdzie i sprawiedliwości sam dotychczasowymi działaniami zapewniał.

„Czekając na barbarzyńców” to także egzystencjalna opowieść o trudzie pogodzenia się z upływem czasu i nadaniu nowego znaczenia temu upływowi. Sędzia w pełni uświadamia sobie to, jak bolesna jest jego starość w konfrontacji z lekkością i witalnością młodej kobiety, z którą wejdzie w dość specyficzny związek. Poddana okrutnym przesłuchaniom, okaleczona fizycznie i psychicznie niewolnica Imperium stanie się z czasem osobą, która zniewoli swoim wdziękiem sędziego i doprowadzi do karkołomnej eskapady, mającej na celu zwrócenie jej wolności. Patrząc na pełną życia, choć tak brutalnie przez to życie potraktowaną niewolnicę, sędzia dostrzega, jak niewiele sił drzemie w jego starczym ciele. Okazuje się, że przypominająca pielgrzymowanie podróż do dalekiego miejsca, z którego pochodzi kobieta i oddanie jej wolności da jednocześnie początek odradzaniu się duchowemu bohatera i konfrontacji z upływającym czasem, który uczynił zeń przede wszystkim duchowego starca.

To także książka o pragnieniu wolności, o wieloaspektowym jej definiowaniu, o odczuwaniu strachu przed pełną odpowiedzialnością za swoje czyny i o pustce, jaka ma miejsce w duszy tego, który tej odpowiedzialności nie jest w stanie zrozumieć. Książka, w której pojawią się liczne pytania dotyczące sprawowania władzy i liczne jej definicje. Jest to bowiem opowieść o tym, w jaki sposób sami budujemy w naszej świadomości własne Imperium i o tym, kiedy jego podstawy zaczynają się chwiać. Coetzee znakomicie pokazuje moment, w którym każdy z nas jest gotów wyrzec się samego siebie po to, by… zbudować swoje „ja” na nowo, w konfrontacji z barbarzyńskim wpływem siły zewnętrznej. Moment czekania, pełen napięcia. Takiego, jakie budują kolejne rozdziały tej powieści.

Wydawnictwo Znak, 2007

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zastanawia mnie ten tytuł: "Czekając na barbarzyńców". Czy może jest to odniesienie do wiersza Konstandinosa Kawafisa pod tym samym tytułem? U Kawafisa Bizantyjczycy czekają na barbarzyńców, którzy byliby "jakimś rozwiązaniem". (Tłumaczenie Zygmunta Kubiaka, nie wątpię, że najlepsze).
Od paru lat zachwyca mnie Coetzie, a ostatnio Kawafis.