Trudno powiedzieć, czy wydana przed trzema laty dramatyczna opowieść, w której miesza się wesołość i smutek, pretenduje do miana dokonania literackiego. Dramat Demirskiego sytuuje się gdzieś pomiędzy socjologicznym szkicem a reportażem opartym na dialogach, które ożyć mogą jedynie wygłaszane, na pewno zaś nie podczas cichej lektury – tutaj drapieżność przekazu tego dzieła po prostu nie istnieje. Dokonanie prężnie działającego dramaturga jest próbą opisania na nowo legendy „Solidarności” i gloryfikacją jej założyciela, który urasta w tekście do rangi narodowego Mesjasza. I tak naprawdę nie wiem, czy uśmiechać się, czy też smucić po przeczytaniu „Wałęsy”. W moim odczuciu dramat ten napisany został naprędce, tak samo szybko wydany, a potem błyskawicznie wystawiony na scenie. Tekst bardzo emocjonalny i pełen pasji. Mam jednak wrażenie, że nie do końca przemyślany i nieumiejętnie podkreślający wagę historycznych zdarzeń, które dla autora są pokoleniowym przełomem, za jakim tęskni, bo nie dane mu było naprawdę go przeżyć.
Konstrukcja poszczególnych scen przypomina lingwistyczną wieżę Babel. Cały utwór bowiem opiera się na dialogach i próbach porozumienia się, wypracowania konsensusów, dojścia do kompromisów za pomocą słów. Chociaż dominują u Demirskiego rozmowy i napięcie dramatyczne położone jest na grę poszczególnych słów oraz zdań, tekst ten wydaje się niemy. Powstał z tego, co autor podsłuchał, zanotował, nagrał i zapisał, ale jest jedną wielką kakofonią, bo wszystkie słowa rozsypały się na kartach tego dramatu tak, jak rozpadają się coraz to nowe próby porozumienia między anonimowymi bohaterami, oznaczonymi cyframi bądź literami. Nie postacie są w tym tekście oczywiście najważniejsze, lecz słowa, za którymi kryć się ma niepewność co do losów nowej Polski, buntującej się wobec opresyjnego systemu władzy. Odnoszę jednak wrażenie, że sam autor schował się za słowami i nie do końca uwierzył w to, że ich współbrzmienie ma nieść jakąś sensowną treść.
Otrzymujemy dość specyficzne połączenie tragikomedii z patetycznym dramatem narodowym, w jakim główną rolę odegra „historycznie przypadkowy” człowiek, któremu udało się zmienić bieg historii. Przyjrzymy się Polsce od momentu formowania się pierwszych struktur „Solidarności” do końca lat osiemdziesiątych, kiedy obrady Okrągłego Stołu pozwalały uwierzyć, że Polacy nareszcie będą szczęśliwi. Otrzymamy także gorzkie „bonusy” rozrachunkowe w postaci scenek rodzajowych pokazujących życie pewnej rodziny w realiach Polski po transformacji ustrojowej. Demirski dokonuje tego specyficznego przeglądu historycznego dość wybiórczo, sygnalizuje jedynie problemy ukryte pod historycznymi etykietami „strajków 1980 roku”, „karnawału Solidarności” czy „stanu wojennego”. Przebiega między zdarzeniami, lokuje w nich swoich anonimowych dyskutantów i pozostawia wszystko bez autorskiego komentarza. Robi to tak szybko, że na komentarz nie daje szans nawet czytającemu.
Tym, który od początku do końca uczestniczy w opisanych zdarzeniach i tym, którego rolę w przemianach dziejowych autor wciąż podkreśla jest jedyny wyrazisty bohater dramatu, wielbiony przez Demirskiego Lech Wałęsa. Wokół niego koncentrują się rozmowy (o zdarzeniach raczej trudno jest mówić, zostają zasygnalizowane tylko w tle), on od początku przedstawiany jest w jednoznacznie pozytywnym świetle, on także będzie wyrazicielem jedynych konkretnych myśli, postulatów i pragnień, jakie zostaną przedstawione w utworze. To także ów W jako jedyny w dramacie irytować będzie patosem swoich wypowiedzi i snutych wizji. Demirski portretuje postać z krwi i kości, ale w tekście ta postać staje się nieco papierowa, nieprzekonująca. I tak jak słowa wzajemnie uderzają o siebie w każdej dynamicznej scenie rozmowy, tak tytułowy W ze swoimi wypowiedziami rozpada się na atomy, nie trzymając w ryzach całego tekstu, o co autorowi jednak na pewno chodziło.
„Wałęsa” to także przykład wyrazistego i nowoczesnego dramatu na miarę początku XXI wieku. Mamy w nim bowiem pomysły miksowania wystąpień Jerzego Urbana, latynoską muzykę w tle wydarzeń stanu wojennego oraz elementy trailera filmowego ubarwiające opis lat osiemdziesiątych. Mamy sporo lingwistycznego hałasu, bardzo dużo dynamiki i… brak pomysłu na to, czemu to wszystko ma służyć. Dlatego też w moim odczuciu tekst Demirskiego, choć autentyczny i powstały w szczerym porywie powiedzenia kilku prawd o człowieku dla autora ważnym, jest chaotycznym zlepkiem pomysłów, które domagałyby się rozwinięcia.
Korporacja Ha!art, 2005
Konstrukcja poszczególnych scen przypomina lingwistyczną wieżę Babel. Cały utwór bowiem opiera się na dialogach i próbach porozumienia się, wypracowania konsensusów, dojścia do kompromisów za pomocą słów. Chociaż dominują u Demirskiego rozmowy i napięcie dramatyczne położone jest na grę poszczególnych słów oraz zdań, tekst ten wydaje się niemy. Powstał z tego, co autor podsłuchał, zanotował, nagrał i zapisał, ale jest jedną wielką kakofonią, bo wszystkie słowa rozsypały się na kartach tego dramatu tak, jak rozpadają się coraz to nowe próby porozumienia między anonimowymi bohaterami, oznaczonymi cyframi bądź literami. Nie postacie są w tym tekście oczywiście najważniejsze, lecz słowa, za którymi kryć się ma niepewność co do losów nowej Polski, buntującej się wobec opresyjnego systemu władzy. Odnoszę jednak wrażenie, że sam autor schował się za słowami i nie do końca uwierzył w to, że ich współbrzmienie ma nieść jakąś sensowną treść.
Otrzymujemy dość specyficzne połączenie tragikomedii z patetycznym dramatem narodowym, w jakim główną rolę odegra „historycznie przypadkowy” człowiek, któremu udało się zmienić bieg historii. Przyjrzymy się Polsce od momentu formowania się pierwszych struktur „Solidarności” do końca lat osiemdziesiątych, kiedy obrady Okrągłego Stołu pozwalały uwierzyć, że Polacy nareszcie będą szczęśliwi. Otrzymamy także gorzkie „bonusy” rozrachunkowe w postaci scenek rodzajowych pokazujących życie pewnej rodziny w realiach Polski po transformacji ustrojowej. Demirski dokonuje tego specyficznego przeglądu historycznego dość wybiórczo, sygnalizuje jedynie problemy ukryte pod historycznymi etykietami „strajków 1980 roku”, „karnawału Solidarności” czy „stanu wojennego”. Przebiega między zdarzeniami, lokuje w nich swoich anonimowych dyskutantów i pozostawia wszystko bez autorskiego komentarza. Robi to tak szybko, że na komentarz nie daje szans nawet czytającemu.
Tym, który od początku do końca uczestniczy w opisanych zdarzeniach i tym, którego rolę w przemianach dziejowych autor wciąż podkreśla jest jedyny wyrazisty bohater dramatu, wielbiony przez Demirskiego Lech Wałęsa. Wokół niego koncentrują się rozmowy (o zdarzeniach raczej trudno jest mówić, zostają zasygnalizowane tylko w tle), on od początku przedstawiany jest w jednoznacznie pozytywnym świetle, on także będzie wyrazicielem jedynych konkretnych myśli, postulatów i pragnień, jakie zostaną przedstawione w utworze. To także ów W jako jedyny w dramacie irytować będzie patosem swoich wypowiedzi i snutych wizji. Demirski portretuje postać z krwi i kości, ale w tekście ta postać staje się nieco papierowa, nieprzekonująca. I tak jak słowa wzajemnie uderzają o siebie w każdej dynamicznej scenie rozmowy, tak tytułowy W ze swoimi wypowiedziami rozpada się na atomy, nie trzymając w ryzach całego tekstu, o co autorowi jednak na pewno chodziło.
„Wałęsa” to także przykład wyrazistego i nowoczesnego dramatu na miarę początku XXI wieku. Mamy w nim bowiem pomysły miksowania wystąpień Jerzego Urbana, latynoską muzykę w tle wydarzeń stanu wojennego oraz elementy trailera filmowego ubarwiające opis lat osiemdziesiątych. Mamy sporo lingwistycznego hałasu, bardzo dużo dynamiki i… brak pomysłu na to, czemu to wszystko ma służyć. Dlatego też w moim odczuciu tekst Demirskiego, choć autentyczny i powstały w szczerym porywie powiedzenia kilku prawd o człowieku dla autora ważnym, jest chaotycznym zlepkiem pomysłów, które domagałyby się rozwinięcia.
Korporacja Ha!art, 2005
2 komentarze:
A to mnie zaskoczyłeś tą książką. hahaaha ;)) Nie uwierzyłabym, że ktoś chce swoim bohaterem zrobić L. Wałęsę, ale widzę, że jednak. Ktoś wpadł na zupełnie - moim zdaniem - szalony pomysł. Ciekawe czy były prezydent przeczyta tą książkę? ;))
Wałęsa na pewno poznał ten dramacik. Obejrzał przedstawienie na jego podstawie.
Prześlij komentarz