2010-05-21

"Żona Adama" Monika Rakusa

„Istnieją tragedie pełni i tragedie braku”. Monika Rakusa w swojej nowej książce ukaże takie dwa dramaty, odkrywając różne strony tej samej kobiecości. Chociaż będzie to opowieść o dwóch kobietach, już sam tytuł sugeruje, że mamy w niej do czynienia z dwoma obliczami tej samej istoty – kobiety, będącej żoną dominującą i żoną uległą. Intrygująca, i wnikliwie przedstawiona historia Rity i Anny, pierwszej i drugiej małżonki tragicznie ginącego już na pierwszej stronie powieści Adama, jest jednocześnie głosem w feministycznym dyskursie o roli płci i jej uwarunkowaniach oraz o tym, kim tak naprawdę staje się kobieta w relacjach z mężczyzną. Bohaterki Rakusy przyjmują postawy buntu i uległości. Jedna to kobieta spełniona, druga - jakby wybrakowana. Jedna silna, mocna i niezależna, druga podległa, cicha, zakompleksiona. A między nimi narratorka niewszechwiedząca, która obserwuje i relacjonuje, przyglądając się im obu z boku (ale i czytając często ich myśli). Tak o kobiecości jeszcze nie pisano, bo „Żona Adama” jest nie tylko ciekawą powieścią psychologiczną. Nie brak jej przede wszystkim autoironii i dystansu wobec opisywanych problemów. Przedstawiając dwa oblicza kobiety zarysowane na kartach tej książki, zasygnalizuję jedynie kilka powodów, dla których tę książkę powinno się znać. Zwłaszcza kiedy jest się mężczyzną i życiową partnerkę traktuje się przede wszystkim jako kogoś, dzięki komu chce się jedynie potwierdzać swą samczą wyższość.

Wyższość Adama, intelektualisty i egocentryka, którego przypadkowa śmierć pod kołami tramwaju o znaczącym numerze „0” zupełnie nie przystaje do życia - misji spełniania i zadowalania przede wszystkim samego siebie, to tylko wyższość pozorna. Ani jego pierwsza żona, Rita, ani jej następczyni, Anna w żaden sposób nie stają się od niego zależne, chociaż zwłaszcza w biografii tej drugiej pragnienie bycia zależną od mężczyzny jest bardzo wyraźne. Mężczyzna u Rakusy to właściwie jedynie punkt wyjścia do rozważań o tym, w jaki sposób można się mierzyć z życiem i jak trudno temu życiu stawiać opór. A to życie kobiety i kobieta są dla autorki najważniejsze. Nad wyraz czytelne odniesienia do biblijnej opowieści o dwóch żonach pierwszego mężczyzny można w zasadzie pominąć, bo poza mitologizacją kobiecości jest w „Żonie Adama” przede wszystkim niepokojąca diagnoza tego, jak trudno po prostu być kobietą.


Ricie trudno jest od samego początku. Zaburzona emocjonalnie matka nadaje jej imię Rity Hayworth, by córka już zawsze stanowiła dla mężczyzn nie lada wyzwanie. I Rita jest wyzywająca. Stara się za wszelką cenę udowodnić, iż męskość można ujarzmiać, męskością można manipulować i męskość można wykorzystać do własnych celów. Kiedy na jej drodze pojawia się Adam, Rita uświadamia sobie, że to pierwszy mężczyzna, którego nie chce ujarzmić i którego ujarzmić się nie da. Postanawia zatem zostać przez niego na zawsze zapamiętana, bo pragnienie zostawienia trwałego śladu w pamięci innych to jedno z podstawowych pragnień Rity. Wykształcona pani psycholog, panująca podczas seansów terapeutycznych nad życiem swych pacjentek, wyzwala dystans, bo nie pozwala w najmniejszym nawet stopniu zapanować nad sobą. To ona decyduje, ona wyznacza drogę, ona jest przewodniczką i ona rządzi. To wyzwolona feministka, ale przecież jej feminizm bardzo łatwo zdewaluować – w opinii jej teścia niewiele do tego potrzeba („Jakby kociaka dobrze posunąć, to tylko by feminizm główeczką parował. Dwa, trzy dobre ruchy i już po całym feminizmie dziewczynki”). Rita przez całe swoje życie uważa, iż nikt ani nic nie ma wpływu na rozwój jej osobowości. Fascynuje ją jednak transcendencja i z dziecięcą wręcz ciekawością poszukuje prawdziwych katolików. A prawdziwą katoliczką jest przecież Anna, zajmująca po Ricie miejsce w życiu Adama.


Anna to jeden chodzący kompleks, szara myszka pragnąca ukryć się przed światem pod czapką niebytką. Czy aby na pewno? Śmierć męża, paradoksalnie, przybliża ją do niego bardziej, albowiem tylko dzięki tej śmierci może z nim poczuć prawdziwą bliskość. Intymną bliskość, jakiej nie zaznała w żadnej dotychczasowej relacji. Anna wstydzi się swego pochodzenia i jej niechęć do rodzinnych korzeni odzwierciedla się w dorosłym życiu, w którym kobieta nie czuje się w żaden sposób zakorzeniona. To stale przestraszone i niepewne swej wartości dziecko, które przez lata zabiegało o względy ojca (relacje z nim dodatkowo komplikuje fakt, że jest ukrywającym swą tożsamość Żydem, a o problemie żydowskiego pochodzenia Rakusa interesująco pisała w swym bardzo osobistym debiucie „39,9”). Dziecko, któremu każe się być dorosłą kobietą, jakiej nie sposób zrozumieć bez zrozumienia zawikłanej przeszłości. Anna jest bierna, bo nikt nie nauczył jej walki o samą siebie. Przyjmuje postawę pasywną wobec życia, bo jakakolwiek aktywność jest dla niej nie do wyobrażenia. Cierpi w samotności i znosi swe cierpienie nad wyraz dzielnie. Trudno wyobrazić sobie, jak wiele może ją jednak połączyć z przebojową Ritą, a przecież te biografie z czasem zaczynają się wzajemnie uzupełniać.


Warto zwrócić uwagę na relacje bohaterek z innymi kobietami, uwarunkowane traumatycznymi relacjami z własnymi matkami. Istotne jest także nakreślenie poczucia odrzucenia i oszukania obu kobiet przez ich bliskie przyjaciółki. To dowód na to, że rozprawiając o kobiecości, Rakusa sytuuje swoje symboliczne postacie w pewnym społecznym kontekście. Dzięki temu „Żona Adama” nabiera nowego znaczenia i staje się książką o poszukiwaniach, nie jest zaś diagnozą tego, co to znaczy być kobietą.


Jeśli dodamy do tego znaczący motyw dziecka, którego Adam nie doczeka się w żadnym związku (jedna z żon nie chce, druga nie może dać mu potomka), otrzymamy książkę o życiu jakby zatrzymanym. Życiu, w którym wszystko już się wydarzyło i nie wydarzy się nic nowego. Albo wydarzy się dopiero wówczas, gdy dojdzie do finałowego spotkania obu żon…


Monika Rakusa to naprawdę nowa jakość pośród licznych pozycji tak zwanej kobiecej literatury współczesnej. Jej druga powieść udowadnia, że pisarka potrafi opowiadać o losie kobiety nie trywializując tego losu. Dodatkowo o kobiety wciąż pyta, nie odpowiada.


Wydawnictwo W.A.B., 2010

KUP KSIĄŻKĘ

7 komentarzy:

Kalina pisze...

Dzięki za recenzję,czasami w księgarni można przeoczyć.
Po 39,5 jestem jej fanką
i tylko nie rozumiem dlaczego to tak bez echa.
Nie była to wielka literatuta, ale ale dawno nie czytałam czegoś tak lekko i inteligentnie napisanego.

Unknown pisze...

a ja spowiję tę książkę zasłoną milczenia...

Jarosław Czechowicz pisze...

Kalino, faktycznie omówień niewiele... Nie wiem, dlaczego.

Marcinie, rozważania Rity są na początku męczące, ale jak się przez nie przedarłem, dotarłem do świata przeżyć Anny i wszystkie elementy układanki zaczęły się układać. Zmieniłem początkowe zdanie o tej książce.

Anonimowy pisze...

Schować się można co najwyżej pod czapką niewidką.

Anonimowy pisze...

Właśnie skończyłam tą książkę, która przypadkiem wpadła mi w ręce a należę do tych zdecydowanie nieczytających... Ostatnio jakąś książkę przeczytałam jakieś 10 lat temu, w tą po prostu pochłonęłam! Jest świetna! Pisana lekkim językiem, a jednocześnie poruszające ważne tematy... Dla mnie rewelacja!
Ps. Może nawet zacznę redularnie czytac... ;)
POLECAM!

marzena pisze...

Witam!Czytajmy polską literaturę,mnie niezmiennie zaskakują nasi twórcy."Żona Adama" Moniki Rakusa-coś cudownego,temati jezyk powieści daje nadzieję że nie zanudzę się w prostocie codzienności,że potrafie nadal czuć prawdziwe zycie i nie jestem z tym sama.Dziekuję i proszę o więcej .Tęsknie za ludżmi ,ktorzy potrafią mnie zaskoczyć wrażliwością i prawdą.Marzena

MariaMargaryna pisze...

Przeglądam Twojego bloga i zapisałam całą listę lektur, po które na pewno sięgnę dzięki Twoim recenzjom (och, przepraszam za bezceremonialne przejście na "Ty", jednakże internet burzy pewne mury kurtuazji), a Żona Adama to jeden z niewielu tytułów, które przeczytałam z Twojego wyboru, więc postanowiłam zabrać głos w sprawie tej przedziwnej dla mnie książki. Przede wszystkim - nie podzielam entuzjazmu - dla mnie jest to powieść absolutnie przeciętna. Już samo dobranie bohaterek - tak skrajnych, tak zupełnie różnych - jest dla mnie w pewnym sensie nie do przyjęcia. Łatwo, naprawdę bardzo łatwo grać na kontrastach, jaskrawie przeciwstawiać - mnie ten zabieg się niezbyt podobał. Poza tym - bardzo mi się ta powieść dłużyła i kompletnie nie mogłam się doczekać końca. Czytałam ją już dawno i na pewno nie poleciłabym jej dalej, ale Twój punt widzenia wydaje mi się interesujący.