Kpiono ze mnie, że po wydaniu debiutanckiej książki Pauliny Bukowskiej nazywam ją „Witkacym w spódnicy”. Kiedy teraz myślę o moim zachwycie nad „Niezidentyfikowanym obiektem halucynogennym” i gdy czytam pierwsze zdania drugiej powieści Bukowskiej, uważam, iż zapędzając się nieco przed laty, mimo wszystko zwróciłem uwagę na autorkę ciekawą i obiecującą. „Córeczka” udowadnia, iż Paulina Bukowska dopracowała warsztat i jest dobrze rokującą pisarką młodego pokolenia, a jeżeli brakuje jej medialnego przebicia np. Marty Syrwid postaram się zrobić wszystko, żeby teraz – jeśli nie przed trzema laty – zwrócono na nią uwagę.
Bukowska podejmuje temat skomplikowany i trudny, a mianowicie problem toksycznych relacji, jakie łączą matkę z córką. Kto zna świetną „Zmarzlinę” Tomasza Białkowskiego, ten wie, jak we współczesnej literaturze polskiej syn przeżywa nienawiść do swej matki. Tym razem mamy córkę. Córkę, która określa swoją rodzicielkę w następujący sposób: „To nie jest moja matka! To jest moja wielka tragedia, to jest moja wina, to etap mojego życia płodowego, genetyczny początek, to tylko rozciągnięta macica, która chowała mnie dziewięć miesięcy, by jak najszybciej wypluć i zostawić”. Dodatkowym problemem jest fakt, iż córka sama też jest matką, że dane jej jest cieszyć się (?) macierzyństwem zbyt krótko i że narasta w niej awersja do kobiet w ciąży. Myślę, iż takie nakreślenie ogólnej problematyki „Córeczki” jest wystarczające. Chciałbym się jednak zająć kilkoma szczegółami z tej książki, które nie dają mi spokoju.
Przede wszystkim postać Aliny. Kolejnej po bohaterce "Głupca” Ewy Schilling neurotycznej Aliny, która tym razem nie jest zakochaną w swej uczennicy polonistką, lecz pracownicą agencji reklamowej, gdzie w pocie czoła pracuje nad rozwojem ogólnoludzkiej głupoty, przygotowując kolejne otępiające zmysły projekty medialne. Alina Bukowskiej wydaje się być kobietą dojrzałą, jednak stale akcentuje fakt, iż jej życie jest raczej tylko pewną odmianą dojrzałości. Usamodzielniła się, wyszła za mąż, urodziła dziecko, znalazła dobrą pracę, ma nawet kochanka i pielęgnowane przez lata silne emocje względem matki i siostry, które są paradoksalnie jej siłą napędową. Alina radzi sobie. Teoretycznie. Tak naprawdę tym, co ją niszczy jest ona sama oraz emocje, jakie próbuje z siebie wydobyć, pisząc coś na kształt literackiego rachunku sumienia, bo czymś takim jest „Córeczka”.
Bohaterka Bukowskiej jest sama dla siebie i sama wewnątrz siebie. Nikt i nic nie mają dostępu do niej samej. Zablokowała go szczelnie. Wentylem bezpieczeństwa stały się coraz mocniejsze uczucia wobec siostry i matki. Łatwiej wszystko zrzucać na te uczucia. Jedna i druga są przez Alinę odtrącane. Obie są jednak najbliżej niej. W tym paradoksie zawarta jest skomplikowana struktura kobiety, której Bukowska nie pozwala poznać. Poznać może się bowiem Alina tylko sama, ale na to nie jest niestety gotowa.
To opowieść końca. Rozdziałami są trzy ostatnie litery alfabetu, potem ze sobą połączone. Bukowska chce postawić ostatnią kropkę, ale my nie dostrzegamy początku i nie jesteśmy w stanie pojąć, że to koniec. Koniec Aliny? Matczyne cierpienia nie mają tu końca i mam na myśli cierpienia tej, która urodziła Alinę jak i jej samej, matki wyrodnej, matki pozwalającej swemu dziecku umrzeć. „Córeczka” to taka przewrotna opowieść o duchowym zmartwychwstaniu, które nie chce nadejść. O prywatnej Apokalipsie i o wiecznym piekle, z którego nie sposób się wydostać tak, jak nie można uwolnić się od znienawidzonej matki.
Językowo Bukowska prezentuje się w „Córeczce” inaczej niż w swym debiucie. Owszem, przesycona symboliką i nazbyt może kwiecista narracja przypominają o tym, jak autorka żonglowała słowami w „Niezidentyfikowanym obiekcie halucynogennym”. Myślę, że dramatem Aliny może być to, iż nie jest ona w stanie słowami wyrazić ogromu swojego cierpienia. I bynajmniej nie matka jest tego cierpienia przyczyną. Próbę odpowiedzi na pytanie, co nią jest, zostawiam uważnemu czytelnikowi.
Wydawnictwo Znak, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Bukowska podejmuje temat skomplikowany i trudny, a mianowicie problem toksycznych relacji, jakie łączą matkę z córką. Kto zna świetną „Zmarzlinę” Tomasza Białkowskiego, ten wie, jak we współczesnej literaturze polskiej syn przeżywa nienawiść do swej matki. Tym razem mamy córkę. Córkę, która określa swoją rodzicielkę w następujący sposób: „To nie jest moja matka! To jest moja wielka tragedia, to jest moja wina, to etap mojego życia płodowego, genetyczny początek, to tylko rozciągnięta macica, która chowała mnie dziewięć miesięcy, by jak najszybciej wypluć i zostawić”. Dodatkowym problemem jest fakt, iż córka sama też jest matką, że dane jej jest cieszyć się (?) macierzyństwem zbyt krótko i że narasta w niej awersja do kobiet w ciąży. Myślę, iż takie nakreślenie ogólnej problematyki „Córeczki” jest wystarczające. Chciałbym się jednak zająć kilkoma szczegółami z tej książki, które nie dają mi spokoju.
Przede wszystkim postać Aliny. Kolejnej po bohaterce "Głupca” Ewy Schilling neurotycznej Aliny, która tym razem nie jest zakochaną w swej uczennicy polonistką, lecz pracownicą agencji reklamowej, gdzie w pocie czoła pracuje nad rozwojem ogólnoludzkiej głupoty, przygotowując kolejne otępiające zmysły projekty medialne. Alina Bukowskiej wydaje się być kobietą dojrzałą, jednak stale akcentuje fakt, iż jej życie jest raczej tylko pewną odmianą dojrzałości. Usamodzielniła się, wyszła za mąż, urodziła dziecko, znalazła dobrą pracę, ma nawet kochanka i pielęgnowane przez lata silne emocje względem matki i siostry, które są paradoksalnie jej siłą napędową. Alina radzi sobie. Teoretycznie. Tak naprawdę tym, co ją niszczy jest ona sama oraz emocje, jakie próbuje z siebie wydobyć, pisząc coś na kształt literackiego rachunku sumienia, bo czymś takim jest „Córeczka”.
Bohaterka Bukowskiej jest sama dla siebie i sama wewnątrz siebie. Nikt i nic nie mają dostępu do niej samej. Zablokowała go szczelnie. Wentylem bezpieczeństwa stały się coraz mocniejsze uczucia wobec siostry i matki. Łatwiej wszystko zrzucać na te uczucia. Jedna i druga są przez Alinę odtrącane. Obie są jednak najbliżej niej. W tym paradoksie zawarta jest skomplikowana struktura kobiety, której Bukowska nie pozwala poznać. Poznać może się bowiem Alina tylko sama, ale na to nie jest niestety gotowa.
To opowieść końca. Rozdziałami są trzy ostatnie litery alfabetu, potem ze sobą połączone. Bukowska chce postawić ostatnią kropkę, ale my nie dostrzegamy początku i nie jesteśmy w stanie pojąć, że to koniec. Koniec Aliny? Matczyne cierpienia nie mają tu końca i mam na myśli cierpienia tej, która urodziła Alinę jak i jej samej, matki wyrodnej, matki pozwalającej swemu dziecku umrzeć. „Córeczka” to taka przewrotna opowieść o duchowym zmartwychwstaniu, które nie chce nadejść. O prywatnej Apokalipsie i o wiecznym piekle, z którego nie sposób się wydostać tak, jak nie można uwolnić się od znienawidzonej matki.
Językowo Bukowska prezentuje się w „Córeczce” inaczej niż w swym debiucie. Owszem, przesycona symboliką i nazbyt może kwiecista narracja przypominają o tym, jak autorka żonglowała słowami w „Niezidentyfikowanym obiekcie halucynogennym”. Myślę, że dramatem Aliny może być to, iż nie jest ona w stanie słowami wyrazić ogromu swojego cierpienia. I bynajmniej nie matka jest tego cierpienia przyczyną. Próbę odpowiedzi na pytanie, co nią jest, zostawiam uważnemu czytelnikowi.
Wydawnictwo Znak, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
4 komentarze:
Dostałem tę powieść na święta ale zwlekałem z lekturą. Przekonał mnie Pan, teraz po nią sięgnę. Remek Grzela
Twoja recenzja jest lepsza niż książka. Autorka jest dla mnie drugą Masłowską.
Bukowska jest jedna. Tak, jak jedna jest Masłowska. A czytać trzeba obie :)
Bukowska jest jedna. Tak, jak jedna jest Masłowska. A czytać trzeba obie :)
Prześlij komentarz