2012-02-23

"Manekiny" Karol Maliszewski

Zastanawiam się, czy w przypadku nowej książki Karola Maliszewskiego należy zwracać uwagę na formę czy na treść. Opowieści z dzieciństwa bardzo przywołują obrazy ze „Sklepów cynamonowych” Schulza. Mamy senny Drohobycz, to znaczy Miłogród Maliszewskiego. Mamy ojca, mamy manekiny, mamy rozprawy o rzeczywistości i z rzeczywistością, mamy w końcu oniryczny klimat opowieści z lat minionych, w których zacierają się szczegóły, a najważniejsze są asocjacje powiązane z rozmaitymi epizodami, które składały się na dojrzewanie autora.

Na tym jednak podobieństwa do Schulza się kończą. Manekiny Maliszewskiego to jego przyjaciele, sobowtóry, symboliczne byty, z którymi można się utożsamiać. Opowiadanie o kukłach jest historią dorastania. „(…) Dojrzewanie staje się przejściem z pozycji bezwładnej lalki do świadomego swej roli lalkarza”. Kim jest Maliszewski w swojej prozie i dlaczego prowadzi nas tam, gdzie sam się gubi? „Manekiny” to proza wymagająca. Taki typ pisania, przy którym ukryte sensy tworzą faktyczną fabułę. W tej książce niewiele się dzieje, a jednocześnie przecież kipi ona od zdarzeń. Tych, które rozgrywają się w wyobraźni autora po tym, jak przeżył już swój czas i teraz chce nadać mu znaczenie, nazwać lata nienazwane, skupić się na zrozumieniu tego, o czym wcześniej zapominał.


Ojciec – krawiec jest obecny jako źródło opresji. Względem niego narrator żywi ambiwalentne uczucia. W gruncie rzeczy chce go pochować w sobie. „Zabijałem ojca przez całe życie i tak do końca zabić nie mogłem”. Ożywianie tej postaci, nadawanie jej znamion człowieka silnego i wyrazistego jest jednoczesną rozprawą z tym, kim był i ile znaczył w życiu opowiadającego w „Manekinach”. Zależy mu na tym, by pochować ojca w sobie, czy też może chodzi o wskrzeszenie pewnego fantazmatu, pewnej idei walki związanej z tą postacią?


Skomplikowana struktura narracyjna „Manekinów” nie tylko na postać ojca zwraca uwagę. Chodzi przede wszystkim o opowieści. Snucie mniej lub bardziej wiarygodnych historyjek; takich mocno osadzonych w przeszłości i ożywających na nowo teraz, w innym znaczeniu i wymiarze. Przecież w Miłogrodzie sprzed lat można było dzięki opowieściom doświadczać rzeczywistości wielokrotnie. „Okazuje się, że trwać, istnieć, przeżywać swój czas można na tysiące sposobów”. Poznajemy wiele sposobów na to, by uratować przeszłość przed zapomnieniem, ale także sporo takich, dzięki którym możliwe jest mówienie o czymś symbolami, znakami, ukrytymi znaczeniami. „Manekiny” bowiem to proza wywołująca nieskończoność skończonej narracji. Wyruszamy poza zdania i frazy tak, jak autor wyrusza w podróż, której celem jest odkrywanie samego siebie.


Rola manekinów jest wieloznaczna. Są przede wszystkim bytami. W pustkę przedostaje się treść. Karlik Manekin czy Łukasz Pancernik – oni żyją, odczuwają, mają wyraźne miejsce w świecie. Z drugiej strony są bytami efemerycznymi i nie sposób im wierzyć. Są, ale za chwilę może ich nie być. Tak jest też ze wspomnieniami Maliszewskiego. Pojawiają się, by zniknąć. Autor pisze o nich i jakby nurza się we śnie, z którego trudno się obudzić. Trudno bowiem pożegnać czas, który domaga się po latach uwagi. Nie ma teraz niczego, co nie wiązałoby się z tym, co było. „Manekiny” to opowieść o wieloaspektowej inicjacji. Bardzo poetycka, choć jednocześnie mocno trzymająca się faktów. Tyle że każdy fakt jest rozmyty, niewyraźny. Nie ma znaczenia i jest jednocześnie niezbędny. Przez słowa Maliszewskiego wiedzie droga, na której niemożliwe spotyka się z możliwym, tworząc oniryczną opowieść o zatarciu i wskrzeszeniu; o tym, jak z przedmiotu robi się podmiot i o tym, że operacja odwrotna nie jest możliwa.


W opowiadanych historiach poza rodzicami i rodzeństwem pojawiają się postacie ważne dla autora, ale i ważne dla fabuły, tak niejednoznacznej i chwiejnej. To Zenek o nazwisku z młodzieżowej powieści Ireny Jurgielewiczowej- taki sam chojrak, bezkompromisowy, twardy, czasami wulgarny. To on proponuje manekinom nową rolę. Należy je pochować w miejsce zmarłych, którzy wypłynęli z trumien podczas powodzi, jaka nawiedza Miłogród. Mamy Jerzego, który – jak Mały Książę – prosi narratora o narysowanie baranka. Wziął się z prozy Iwaszkiewicza albo z jakiegoś bliżej nieokreślonego miejsca i czasu. Wegetuje, medytuje, jest bierny. Zderza swój światopogląd osobowości unikającej świata z rozbuchanym ego narratora. Jest też Szczepan, ignorowany przez lata literat, który tak naprawdę żyje między wierszami, zaś w prawdziwym życiu popada w osamotnienie. I wujek Józek, o jakim Maliszewski pisze krótko, lecz treściwie. Pijak, który zaraził go literaturą, a potem upadł i już się nie podniósł.


Nawiązań do literatury jest w tej książce wiele. Wydaje się utkana z literackich aluzji i poetyckiego języka, który mimo wszystko tworzy jednak frapującą prozę. Taką prozę życia rozgrywającego się we śnie. Bo niczego już naprawdę nie można przywołać, skoro minęło. Maliszewski chce podzielić się intensywnością swego życia. Jest dla siebie bogiem – Kreatorem. Pokazuje, że zakorzenienie jest konieczne, by rozwijać się w dalszym życiu. O czym są zatem „Manekiny”? Odpowiedzi jest wiele, ale pozostawiam je uważnym czytelnikom.


Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2012

2 komentarze:

Unknown pisze...

Jeżeli książka jest tak samo dobra, jak Twoja recenzja, to z chęcią ją przeczytam : )

Jarosław Czechowicz pisze...

Wilku, książka jest dużo lepsza :-)