To nie jest najlepsza
książka Sylwii Chutnik. „Kieszonkowy atlas kobiet” jest nie do podrobienia,
choćby znowu miały się pojawić cztery buntownicze warszawianki – tym razem
każda naprawdę płci żeńskiej i każda z krwi i kości, a niektóre też z raka,
siniaków po ciosach męża czy wód płodowych złożone. „Cwaniary” to książka mocna
i odważna. Bezkompromisowa. Tyle tylko, że z trudnym do ustalenia przesłaniem.
Warszawskie bohaterki Chutnik tym razem też będą miały swoje sprawy, ale
zamiast argumentów użyją narzędzi. Jakich? „Noże, kastety, siekiery i kije.
Paralizatory, proce, rurki i scyzoryki. Pięści, podkute buty, twarde czoło”.
Przeciwko facetom. Dlaczego? „Za wszystko, co macie w głowach, za wszystko, co
chcielibyście z nami zrobić, i jeszcze za to, że jesteście”. I ostatnie, proste
na pozór pytanie z odpowiedzią autorki: czym ma być ich uliczna batalia? „Czemu
te dziewczyny tak się biją? Bo chcą się zemścić. A na czym? Na życiu i na
śmierci. A co chcą znaleźć? Może równoległe światy”. I tutaj już jasność
cytatów się kończy, bo o ile można zrozumieć kobiecą dzikość, która domaga się
zemsty, o tyle lanie facetów, a potem wojna przeciwko deweloperom razem się ze
sobą nie zgrywają, wspólnego mianownika za nic nie mają i przestraszyć się
można, że moc i odwaga tej prozy to tylko taka demonstracja siły jak na
kibolskich „ustawkach”, kiedy to po prostu się tłucze i nie jest istotne, w
imię czego i na co to.
Halina Żyleta to
początkująca cmentarna wdowa w wyprasowanym dresie i ze zwracającymi uwagę
tatuażami. Niedawno pochowała narzeczonego Antka, którego ktoś kiedyś pobił na
śmierć, bo ten uliczny rzezimieszek zaczął walczyć w słusznej sprawie. Halina
to brzemienna hejterka internetowa na niepewnym etacie, ale przede wszystkim
mścicielka, której – mimo ciąży – wystarczy setka i od razu wie, jak
wykorzystać swoją siłę i spryt. Nie jest jej pozbawiona także Celina Cios.
Codziennie uśmiechnięta na pokaz w sklepie z ubraniami, po godzinach przybiera
marsową minę, z pałką i nożem ruszając na ulice. Zdarza się jej przylać nie
tylko mężczyznom, w których całe życie nieszczęśliwie się zakochiwała. Kobiecą
jedność w słusznej sprawie może przerwać taka, co się dostawia nie do swojego
faceta i przez to musi oberwać. Obrywa za to od męża często Stefania Karwowska,
właścicielka salonu kosmetycznego. Halina i Celina pomagają jej skończyć z
domową przemocą. Nie wiedzą, jaki finał będą mieć ich poczynania. Łatwo za to
przewidzieć koniec czwartej kumpeli, borykającej się z nowotworem Bronki. Ta
ustawiła się w życiu finansowo, ale nie przewidziała, że przed śmiercią nie ma
żadnych ustawień. Postanawia zatem wyjść jej naprzeciw na swoich warunkach.
„Cwaniary” to takie memento
mori dla wszystkich, którzy są przekonani, że życiowa siła przezwycięży życia
kres. Nieprzypadkowo w tej opowieści utkanej z legend miejskich o chuliganicach
oraz złych kamienicznikach, prolog wyraźnie osadzony jest na cmentarzu.
Bródnowska nekropolia to miejsce, z którego Chutnik zabierze nas wszędzie tam,
gdzie życie jest bolesne i polega na walce oraz zemście. Tymczasem w tej bardzo
dynamicznej przecież prozie pojawia się coś, co każe zwolnić – choćby tempo
czytania. Zemsta wyrażana za pomocą twardych narzędzi jest zemstą z jednej
strony fatalną, bo nastawioną na coś, czego zwalczyć nie sposób, z drugiej
jednak definiuje kobiecość. „Zemsta jest kobietą” – taki tytuł nosiła ciekawa
antologia opowiadań, którą wydano przed rokiem i którą określiłem mianem
„antologii zagadek”. Czymś podobnym są „Cwaniary”. Nie chodzi o to, że nagle to
kobiety atakują na ulicach i że są agresywniejsze od mężczyzn. Sylwia Chutnik
pochyla się nad znaczeniem słowa „zemsta” i dokonuje swoistego rozrachunku z
tym pojęciem, a żywoty jej bohaterek uświadomią, iż sama nie znajduje jednej
definicji, ale widzi, jak wielką siłą może ona być. Dlatego też warto poznać tę
książkę i zajrzeć do niej głębiej. Bo tam naprawdę nie chodzi o to, że
trzydziestolatki piorą się na ulicach, gdyż takiego mają stajla i są
kontestatorkami totalnymi. Wierzę, iż nie o to chodzi. Gdyby było inaczej,
musiałbym wrócić do myśli rozpoczynającej niniejsze omówienie i znowu
zastanowić się nad tym, czy czas poświęcony „Cwaniarom” nie był czasem
straconym.
Istotna jest także – jak w
każdej książce Chutnik – kwestia języka i jego roli. Obserwujemy rzeczywistość
z marginesu, jarmarczną, wulgarną i odstręczającą. W niej każdy używa języka
tak, jak mu się podoba. „Teraz wszyscy
piszą, jakby nie znali podstawowych zasad gramatycznych, jakby język to była
taka dziwka na wynajem, co jak sobie zażyczysz, to nogę zadrze, a znowuż innym
razem ci zatańczy. A język to musi być stateczny pan w meloniku albo
przynajmniej zwykły człowiek z klasy średniej”. Warto zwrócić uwagę, jakim
językiem Chutnik wyraża to, co trudne do wyrażenia i czy potrzebny jej melonik
i klasa, aby ukazać, ile znaczeń oraz symboli kryje się w słowach pozornie prostych,
a czasami nieprzyjemnie zgrzytających między zębami.
Trudno przewidzieć, jak
czytelnicy przyjmą tę wyrazistą historię o tym, jak to skrzywdzone przez życie
dziewczyny, które chcą dodatkowo dokopać śmierci, biorą sprawy w swoje ręce.
Myślę, że Sylwia Chutnik jest nadal dość hermetycznie zamknięta w obrębie
tematów i motywów, których rozwijanie zwyczajnie daje jej pisarską siłę. Nie
jestem jednak do końca przekonany, że „Cwaniary” mają duży potencjał i że
mówią o czymś nowym. Jeżeli tylko mają prowokować – a chcę wierzyć, że tak nie
jest – rolę swoją spełniają. Ta książka
na pewno wychodzi naprzeciw nowym oczekiwaniom, bo to książka z obrazkami na
dodatek. Rysowniczka Marta Zabłocka, która ubarwiła opowieść Chutnik, skłania
do dodatkowych refleksji nad książką. Ważną i potrzebną czy też niosącą w sobie
siłę ciosu, za którą stoi… tylko jej moc, nic więcej?
Wydawnictwo Świat
Książki, 2012
8 komentarzy:
nie brzmi to zachęcająco :)
A dla mnie tak, bardzo lubię Sylwię Chutnik i zawsze jestem ciekawa tego, co ma do (o)powiedzenia.
Będę mogła ją pożyczyć? :)
Piotrku, ja sobie autorkę bardzo cenię i starałem się jednak znaleźć w tej pozycji coś dobrego. Myślę, że znalazłem.
Pani Agnieszko, nie ma sprawy, wezmę w czwartek :)
Gdy Marta Zabłocka rysuje, nie może być źle.
Całkiem nieźle się czytało - ja to potraktowałam jako okrutną baśń miejską. Ale mam jedno poważne zastrzeżenie: cytat o strachu jako małej śmierci i wielkim unicestwieniu to nie jest żadne "zasłyszane powiedzenie wojskowe", tylko cytat z "Diuny" Franka Herberta! "Diuna" to jest absolutny kanon s-f, nawet jeżeli się nie lubi i nie czytało, to łatwo ustalić źródło cytatu, szperając w sieci. Chyba że przypisanie go jakimś anonimowym wojskowym było jakąś grą z czytelnikiem, której nie zrozumiałam?
Bravo Girl, ilustracje są rzeczywiście świetne :)
Myślę, że autorka wie, co/kogo cytuje, a jej objaśnienia to po prostu element konwencji literackiej :) Życzę Chutnik i innym autorom tak wnikliwych czytelników jak Pani :)
Czytam sobie teraz recenzje "Cwaniar" na różnych blogach i co blog to inna interpretacja. Więc wydaje mi się, że jednak jakaś siła w tej książce jest, skoro skłania do tylu różnych przemyśleń.
Mi nasunęła się na myśl taka stylistyka komiksowo tarantinowska: superbohaterowie, lekka groteska, wszystko mocno przerysowane. I bardzo mi się to podobało (więcej przemyśleń tu http://pozapsem.blogspot.com/2013/04/sylwia-chutnik-cwaniary.html)
Prześlij komentarz