Sławomir Shuty – autor
jednej dość ciekawej książki, jaką są „Ruchy” – swego czasu zatrudnił się w
banku, po czym obwieszczał wszem wobec, jak kapitalistyczne mechanizmy
napędzające wielki kapitał wyniszczają maluczkich, czyniąc z nich marionetki
systemowe, które marzą tylko o tym, by nadszedł weekend, gdzie sami sobie będą
dyktować prawa, poddając się dla odmiany dyktatowi używek. W najnowszej książce
przyszedł czas na rozliczenie ze światem wydawniczym. Branżą, która – jak mówi
Shuty na łamach „Przekroju” – jest „kapitalizmem w białych rękawiczkach”.
Zastanawiam się nad tym, czy tego człowieka warto gdziekolwiek zatrudniać, bo
wcześniej czy później narobi do każdego gniazda i ugryzie każdą rękę, która
cokolwiek mu oferuje. Pomijając fakt, iż Shuty od lat z zaciekłością zwalcza
system, który jak chyba żaden pozwala mu na to, by w upojeniu wolnością lżyć
wszystko i wszystkich, proza taka jak „Jaszczur” każe się zastanowić nad tym,
czy dla autora pojęcie lojalności – choćby względem samego siebie – w ogóle
istnieje…
Justyna Sobolewska w
„Polityce” pozwoliła sobie na stonowaną krytykę nowej książki Sławomira Shuty.
Ja tonować swoich sądów nie będę. A to dlatego, że jestem głęboko rozczarowany
treścią, zniesmaczony formą i skłonny do twierdzenia, iż cały ten „Jaszczur” to
dość smutna prowokacja grubymi nićmi szyta. Mamy oto bowiem do czynienia z
czymś, co zwie się liberatura i ma być śmiałym połączeniem szopki, literatury i
performance. Słowa, którymi autor wypełnia przestrzeń między okładkami – a jest
i tak, że umieszcza jedno na stronie – są niczym innym jak mało wyszukanym,
zupełnie nieprzemyślanym i chaotycznym zlepkiem, za którym kryje się złość,
frustracja i chęć uderzenia w bliżej niezidentyfikowany obiekt, a przede
wszystkim agresja.
Sam narrator powiedziałby, iż „Jaszczur” to taka szczekanina zezłośliwionego
kundla. W moim odczuciu to narracja zwykłej bezsilności. Bohater – naprawdę nie chcę go utożsamiać z autorem, bo po prostu
strach pomyśleć, do jakich aktów autodestrukcji byłby zdolny jego umysł – to
człowiek zgorzkniały w sposób totalny. Winę za wszelkie niepowodzenia ponosi
otoczenie. To tak jakby miał pretensje do świata i losu za to, że jest po
prostu zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Przeciętność go mierzi, jest dla niego
źródłem opresji i punktem zaczepienia w zjadliwej krytyce. Tylko pozornie ta
radykalnie krytyczna książka uderza w świat wydawniczy. Myślę, że „Jaszczur” to
grafomańska forma atakowania samego siebie. Każde słowo goni kropkę jak pies
swój ogon. Celem ma być kontestacja, a osiągnięte zostaje apogeum absurdu
lingwistycznego. Shuty tą książką nikogo nie atakuje ani niczego nie demaskuje.
Zabija sam siebie. Wbija ostatni gwóźdź do trumny. Dlatego może mi go być tylko
szkoda, bo jest smutnym, bardzo smutnym człowiekiem.
Zatrzymajmy się jednak przy
tym, co ma być rzekomo jedynym celem ataku „Jaszczura”. Tako rzecze Sławomir
Shuty: „(…) Patrzą tylko jak wydymać,
wycisnąć jak szmatę, pozbawić praw autorskich, nasrać na głowę, to się określa
rynek wydawniczy, trunki na rautach, lizanie pały za promocję w mediach,
podstolikowa polityka wielkich wydawnictw”. Autor nie przebiera w słowach. A
właściwie wybiera z nich te najbardziej ohydne, plugawe; te, które nie niosą w
sobie niczego poza pokładami agresji. Koneksje i układy obecne są wszędzie. Tak
są skonstruowane relacje międzyludzkie, że czasami niektórzy się zbliżają do
siebie, inni oddalają. Każdy próbuje coś z tych relacji wziąć dla siebie, bo wszyscy
jesteśmy egoistami i nie brzmi to jak zarzut, może bardziej jak truizm. Świat
wydawców, pisarzy, księgarzy i wszystkich innych, na których Shuty pluje, jest
światem tak samo zorganizowanym jak wszystko, co stworzyli razem ludzie. Niedoskonałym. Tyle
tylko, że na rynku wydawniczym poza rzeczami wstydliwymi dzieją się i takie,
dzięki którym kultura polska, a kultura czytania w szczególności, nie zanikają.
Mimo wszystko.
Shuty pyta o to, kto teraz
czyta. Rzekomo nikt. Co mają czytać? „Jaszczura”? Ta proza nie robi krzywdy
tym, w kogo jest wymierzona, bo atak przypuszcza Shuty na siebie. Na swą
przeciętność artystyczną, która każe być mu artystą wielowymiarowym,
multimedialnym, a przynosi jedynie rozczarowanie, bo żaden z niego Mesjasz ani
Kreator, gdyż robiąc wiele rzeczy naraz, nie robi niczego naprawdę dobrze.
Autor „Zwału” to taki
cierpiętnik dla idei. Nie można zrozumieć istoty jego cierpienia ani też pojąć,
czy ma go ono wzmocnić, czy też osłabić. Na kartach „Jaszczura” przeczytamy
natomiast o idiotach z działu promocji literatury, głupich tłumach na targach
książki, pazernych wydawcach i dziennikarzach – dyletantach. Shuty przekracza
nie tyle granice dobrego smaku i przyzwoitości, co pozwala sobie na zbyt wiele.
Czym innym jest bowiem artystyczna kontestacja, czym innym nieumiejętność
dostrzeżenia granic, gdzie nie ma już niczego poza emocjami, o których
nie warto mówić w przestrzeni publicznej.
Nie mam pojęcia, dlaczego
autor z taką zajadłością atakuje świat i ludzi, którzy dali mu w taki, a nie
inny sposób zaistnieć. Nie rozumiem, jak dalece można się zapędzić w krytyce.
Wolę, żeby do mnie nie dotarło, jak wiele może być frustracji i wolę wierzyć,
że prawdziwi pisarze oddają nam swoje teksty po to, by o czymś opowiedzieć, a
nie by nas opluć. Bo „Jaszczur” obraża wielu, ale przede wszystkim czytelników.
I nie ma tu do rzeczy żaden układ, żadna koneksja, żadna żądza pieniądza tylko
szacunek dla innych. Tego autorowi brak. „Jaszczurowi” zaś polotu, fantazji i
jakiegokolwiek sensu.
Jego bohater pije i popala
zioło, żeby znieczulić się na rzeczywistość. Trudno tę książkę przeczytać na
trzeźwo. I niech nikt mnie nie obraża, wmawiając, iż jest to jakaś forma wyrazu
artystycznego, za którą kryje się coś wartościowego.
Korporacja Ha!art, 2012
8 komentarzy:
hehe, jest imprezka ;-)
rynek książki jest jaki jest, wszyscy to wiedzą. Można się do niego doczepić a nawet trzeba. Przydałoby się wywieźć trochę gnoju z tej stajni, ale po recenzji wnoszę, że zarzuty Shuty są stanowczo zbyt stanowcze. W ten sposób doczepić się można do każdej dziedziny ludzkiej działalności. Umiejętność radzenia sobie z tzw. układami jest czymś co też się liczy. Nie wystarczy napisać jakąkolwiek książkę aby wydawcy całowali po rękach... zresztą, w pewnym sensie to też byłoby chore...
Bardzo ostro napisane.
Spodobało mi się stwierdzenie, że o emocjach nie powinno się mówić w przestrzeni publicznej - wydaje mi się bardzo słuszne. Zapamiętam sobie.
Pozdrawiam,
smoltok
Auć! Ostro pjechałeś. Ale skoro Tobie podobały się w miarę "Ruchy" ,a "Jaszczur" to większe dno, to ja po to nawet nie sięgam. Zastanawiałąm się, czy wziąć w obroty nową powieść Shutego, bo mi się "Ruchy" nie podobały, ale po Twojej recenzji stwierdzam,że szanuję swój czas i na złe książki nie będę go poświęcać. Czyli u Shutego nic nowego- grafomaństwo skrzeczy jak skrzeczało
No szacun, ale że Ci się "Ruchy" podobały, tego nie pojmuję:)
Cała karierę Sławomir Shuty zbudował na gestach tak oryginalnych i szokujących, że co najwyżej ze śmiechu parsknąć można. Jak recenzent zauważa, ten tzw. artysta multimedialny sam piłuje tu gałąź, na której siedzi, czy tez siedział, błyskotliwie odsłaniając przed nami ukryte mechanizmy rynku wydawniczego i kultury... Bardzo to odkrywcze. Podobnie jak takie wiekopomne dzieła jak "Zwał" czy "Blok". Niesmak zostaje tylko, bo jeśli taki człowiek przez chwilę był na parnasie, co to mówi o naszej kulturze, co...?
Cała karierę Sławomir Shuty zbudował na gestach tak oryginalnych i szokujących, że co najwyżej ze śmiechu parsknąć można. Jak recenzent zauważa, ten tzw. artysta multimedialny sam piłuje tu gałąź, na której siedzi, czy tez siedział, błyskotliwie odsłaniając przed nami ukryte mechanizmy rynku wydawniczego i kultury... Bardzo to odkrywcze. Podobnie jak takie wiekopomne dzieła jak "Zwał" czy "Blok". Niesmak zostaje tylko, bo jeśli taki człowiek przez chwilę był na parnasie, co to mówi o naszej kulturze, co...?
Onibe - także o tym myślałem; wszelkie dziedziny ludzkiej działalności pod coś takiego podchodzą. To tak jakby kontestować fakt, że w nocy jest ciemno.
Smoltok - emocje zawsze i wszędzie należy tonować; niczego wartościowego nie można napisać TYLKO za pomocą emocji.
Mag - oszczędź sobie czasu, na spacer warto pójść, film jakiś obejrzeć...
Robert - wiesz co? Dopiero do mnie teraz dociera, że Shuty zrobił mnie w konia tymi "Ruchami". Chyba już nie podpisałbym się... pod własną recenzją sprzed lat.
Uprzejmie proszę o podpisywanie się. Nie odnoszę się do anonimowych komentarzy, jakkolwiek rzeczowe i ciekawe by były.
A teraz Shuty o wizerunku Krakowa w programie Filip Kontra Kraków:
https://www.youtube.com/watch?v=yDxZ6Vo9RWw&feature=youtu.be
Prześlij komentarz