Narkomanka Marzena zatraca
się, a mimo tego jest piękna, nawet leżąc w błocie. Prostytutka Mariola pragnie
życia. Prawdziwego. Takiego, w którym nie będzie uwieszona u ramienia swego
alfonsa. Karolina brzydzi się pijącej matki i jara gandzię. Marcin pisze oraz
czyta w oparach marihuany i chce być wiecznie na jawie, odpędza sen. Józek to
bukinista – teolog, który żyje nocą i emocjami; uzależniony od samego siebie,
od swej bierności i nieumiejętności zrobienia ważnego w życiu kroku naprzód.
Kruk zlewa się z otoczeniem i żyje w bezczasie; jest ghostwriterem,
pracownikiem kostnicy, aniołem upadłych o lodowatym wzroku. Adam z Ewą uciekli
od swych dysfunkcyjnych rodzin i namiastkę własnej budują wśród śmieci. Jakub
narkotyzuje się muzyką i łyka psychotropy. Borys zaś to muzyk i alkoholik,
który wciąż rzuca palenie i nie może porzucić marazmu.
Oto zarysowane w skrócie
postacie z niezwykłej książki o zwykłych sprawach, którą napisał Michał
Kotliński – autor młody, ale niesamowicie doświadczony życiowo. Albo dobry słuchacz.
Bo taką opowieść może snuć tylko ktoś, kto jest blisko ułomnego życia i
ułomnych ludzi. Szczuplutki wolumin urasta do rangi wielowątkowej powieści
drogi tych, którzy nie widzą celu. Mocna rzecz o tematyce równie mocno
eksploatowanej. Myślę, że tak się dzisiaj powinno pisać książki. Krótko,
zwięźle i w sposób sugerujący, iż każde zdanie to dopiero początek nowej i
niepoznanej historii.
Przesłanie tryptyku „Święty
od ćpunów” można deprecjonować. Można uznać, że nurzanie się w problemach
zaburzonych emocjonalnie outsiderów nie jest tym, czemu warto poświęcać czas
podczas lektury. Kotliński nie rości sobie prawa do mówienia o czymś nowym.
Jeden z jego bohaterów daje zresztą gorzką definicję czasów, o jakich mówi ta
książka i tych, kiedy została stworzona. „Żyjemy w czasach postpostmodernizmu.
Wszystko już powiedziano naprawdę dawno temu. Przeżuto na nowo też dawno. Teraz
moim zdaniem przeżuwamy po raz trzeci”. Autor przeżuwa historie
tych, dla których życie jest nie do zniesienia i którzy zwyczajnie boją się
życia, bo już mu nie ufają. Kolejny młody talent z olsztyńskiego "zagłębia
literackiego" mówi o rzeczach ważnych, bo dotyczących rzeczywistości,
otaczającego nas świata i roli, jaką odkrywamy w naszym zaćpanym, zapitym albo
znieczulonym lekami „tu i teraz”. Trzy pozornie osobne historie łączą się
bowiem wyraźnie motywem kontestacji tezy Leibniza, że żyjemy w najdoskonalszym
z możliwych światów. Czy jest możliwe definiowanie tego, co wokół, kiedy nie
można zajrzeć nawet do wnętrza samego siebie, bo się tego zwyczajnie boimy?
Otwierający książkę tekst
tytułowy to historia ludzi, którzy chcą być „poza” i dlatego pakują w siebie
wszelkie możliwe środki znieczulające, aby odejść od tego, co otacza ich
naprawdę. Chcą poczuć się lepiej. Tylko wtedy mogą. Jak mówi jeden z nich - „Nie
jestem ćpunem; biorę narkotyki po to, żeby poczuć się normalnym”. Normalność
zdaje się nie istnieć, bo naznaczeni
cierpieniem ludzie, nad którymi
pewnie nikt by się nie pochylił, znajdują się pod czujnym okiem wspomnianego
już Kruka – postaci i nie-postaci
jednocześnie; fantazmatu; symbolu władzy opiekuńczej, która ma zastąpić Boga,
bo przecież wiara w niego jest absurdalna, a to, co mamy, to tylko pozbawione
treści i sensu „teraz”. Dla tych, nad którymi „czuwa” Kruk, świat jest
plątaniną myśli, skojarzeń, przypadkowych zdarzeń i cierpienia wywołanego
faktem, iż nie można być takim, jak inni, a norma (np. społeczna) jest pojęciem
nie tyle abstrakcyjnym, co wyzwaniem nie do osiągnięcia. Ich świat to
przestrzeń, która otwiera się dzięki używkom. Tylko tam czują, że nie są
przegrani, że mogą cokolwiek, że cokolwiek znaczą. Nie uczestniczą w życiu,
starają się je obejść. Nie radzą sobie, bo świat, który mają, jest nieporadny.
Ten z trzeciego opowiadania („Igła”) zdaje się być szybki, bolesny, zatruwający
na zawsze. Nie można odeń uciec. Można jedynie – jak Józek i Andrzej – żyć w
przewidywalnym rytmie i wegetować przez tydzień tylko po to, by podczas
weekendowych imprez uwierzyć, że żyje się naprawdę i igła życia wtłacza w
organizm siłę, nie bezradność.
Świat Adama i Ewy natomiast
(bohaterów drugiej opisywanej historii) jest Wysypiskiem Śmieci, gdzie
wykorzystać można potencjał tego, co zbędne. Oboje uciekli od traum, by wieść życie poza
marginesem. Na śmietniku. Wśród tego, co wyrzucone, a co jeszcze ma wartość. Bo
przecież bohaterowie „Świętego od ćpunów” to też takie żywe śmieci, jakim nie
dane było pokazać, czy są cokolwiek warte. Usunięto je i gniją. Adam i Ewa
wydobyci ze zgniłych rodzin, sami walczą o to, by ich związek był inny, lepszy,
wartościowszy. Tymczasem ktoś depcze im po piętach i próbuje spisać ich
historię. A to już wywołuje niepokój. Obecny od pierwszego do ostatniego zdania
książki Michała Kotlińskiego.
Trzeci tekst zbioru to
futurystyczna groteska. Turcja wchodzi do UE, następuje ekspansja islamu i
lekomanii, Olsztyn staje się centrum życia rozrywkowego na miarę co
najmniej np. hamburskiego Reeperbahn. Świat jest coraz bardziej gorzki. Coraz bardziej nie do
wytrzymania. Tymczasem żyjemy. Tak jak możemy, a nie tak jak potrafimy.
Kotliński zaznacza, iż opisane historie to światy z jego umysłu i daje im tyle
definicji, ile mrocznych wizji zmusiło go do napisania tej książki. Dobrej
książki. Drżę tylko z niepokoju o to, iż ta literacka wizyjność, kontestacja i
wyraźna przecież przebiegłość narracyjna to sprawa jednorazowa. Autor uwolnił
demony ze swego umysłu, pozbył się ich i „zapakował” w „Świętego od ćpunów”.
Dlatego chcę wierzyć, że ma do powiedzenia jeszcze coś więcej, bo myślę, iż
warto o tym czytać. Tymczasem jest cel, by wziąć do ręki „Świętego”, bo to
naprawdę nieważne, czy życie przeżywamy „na żywca” czy poprzez znieczulenie.
Każdy z nas nie do końca jest pewien tego, czym jest otaczający nas świat. A
bohaterowie Kotlińskiego są tym bardziej bezradni, lecz poszukują. To proza
młodego poszukiwacza, który mówi w imieniu pewnej zbiorowości. Gdyby żył
Mirosław Nahacz – rocznikowo bliski Kotlińskiemu – być może podaliby sobie
ręce, bo obaj wskazują na niemożność istnienia w świecie, w którym po prostu
nie czuje się swojego istnienia. No dobrze, czuje się jego ból. Ale to nie jest
definicja. Ani siebie ani świata, który ten ból wywołuje.
Wydawnictwo JanKa, 2013
4 komentarze:
masz ciekawego bloga kibicuję ci http://wszystko-nie-tak.blogspot.com/
"...niemożność istnienia w świecie, w którym po prostu nie czuje się swojego istnienia."
Zgadzam się z tym, że trudno poczuć istotę własnego i innych ludzi istnienia. Ale chyba zawsze tak było, czy nie? Chyba tylko garstka świętych, oświeconych, czy jak ich tam nazwać, sobie z tym radzi.
Życie na ogół nosi znamiona koszmaru lub bywa nie do zniesienia. Sztuką jest umiejętność resetowania się w sposób jak najmniej destrukcyjny. Ja na ten przykład uciekam w literaturę właśnie i nie wiem co by się ze mną stało gdybym przypadkiem zagłębiła się w fikcji literackiej, w której ta sama szara rzeczywistość, którą dopiero co zostawiłam za progiem co i raz waliłaby mnie w łeb pęczkiem szklanych tulipanów.
Książka zdecydowanie nie dla mnie ale dostrzegam jej wagę i szanuję.
Jestem tuż po lekturze tej książki. Zmusza do refleksji. Myślę, że warto się z nią zapoznać.
Prześlij komentarz