2013-02-02

"Święty od ćpunów" Michał Kotliński

Narkomanka Marzena zatraca się, a mimo tego jest piękna, nawet leżąc w błocie. Prostytutka Mariola pragnie życia. Prawdziwego. Takiego, w którym nie będzie uwieszona u ramienia swego alfonsa. Karolina brzydzi się pijącej matki i jara gandzię. Marcin pisze oraz czyta w oparach marihuany i chce być wiecznie na jawie, odpędza sen. Józek to bukinista – teolog, który żyje nocą i emocjami; uzależniony od samego siebie, od swej bierności i nieumiejętności zrobienia ważnego w życiu kroku naprzód. Kruk zlewa się z otoczeniem i żyje w bezczasie; jest ghostwriterem, pracownikiem kostnicy, aniołem upadłych o lodowatym wzroku. Adam z Ewą uciekli od swych dysfunkcyjnych rodzin i namiastkę własnej budują wśród śmieci. Jakub narkotyzuje się muzyką i łyka psychotropy. Borys zaś to muzyk i alkoholik, który wciąż rzuca palenie i nie może porzucić marazmu.

Oto zarysowane w skrócie postacie z niezwykłej książki o zwykłych sprawach, którą napisał Michał Kotliński – autor młody, ale niesamowicie doświadczony życiowo. Albo dobry słuchacz. Bo taką opowieść może snuć tylko ktoś, kto jest blisko ułomnego życia i ułomnych ludzi. Szczuplutki wolumin urasta do rangi wielowątkowej powieści drogi tych, którzy nie widzą celu. Mocna rzecz o tematyce równie mocno eksploatowanej. Myślę, że tak się dzisiaj powinno pisać książki. Krótko, zwięźle i w sposób sugerujący, iż każde zdanie to dopiero początek nowej i niepoznanej historii.

Przesłanie tryptyku „Święty od ćpunów” można deprecjonować. Można uznać, że nurzanie się w problemach zaburzonych emocjonalnie outsiderów nie jest tym, czemu warto poświęcać czas podczas lektury. Kotliński nie rości sobie prawa do mówienia o czymś nowym. Jeden z jego bohaterów daje zresztą gorzką definicję czasów, o jakich mówi ta książka i tych, kiedy została stworzona. „Żyjemy w czasach postpostmodernizmu. Wszystko już powiedziano naprawdę dawno temu. Przeżuto na nowo też dawno. Teraz moim zdaniem przeżuwamy po raz trzeci”. Autor przeżuwa historie tych, dla których życie jest nie do zniesienia i którzy zwyczajnie boją się życia, bo już mu nie ufają. Kolejny młody talent z olsztyńskiego "zagłębia literackiego" mówi o rzeczach ważnych, bo dotyczących rzeczywistości, otaczającego nas świata i roli, jaką odkrywamy w naszym zaćpanym, zapitym albo znieczulonym lekami „tu i teraz”. Trzy pozornie osobne historie łączą się bowiem wyraźnie motywem kontestacji tezy Leibniza, że żyjemy w najdoskonalszym z możliwych światów. Czy jest możliwe definiowanie tego, co wokół, kiedy nie można zajrzeć nawet do wnętrza samego siebie, bo się tego zwyczajnie boimy?

Otwierający książkę tekst tytułowy to historia ludzi, którzy chcą być „poza” i dlatego pakują w siebie wszelkie możliwe środki znieczulające, aby odejść od tego, co otacza ich naprawdę. Chcą poczuć się lepiej. Tylko wtedy mogą. Jak mówi jeden z nich - „Nie jestem ćpunem; biorę narkotyki po to, żeby poczuć się normalnym”. Normalność zdaje się nie istnieć, bo naznaczeni  cierpieniem ludzie,  nad którymi pewnie nikt by się nie pochylił, znajdują się pod czujnym okiem wspomnianego już Kruka – postaci  i nie-postaci jednocześnie; fantazmatu; symbolu władzy opiekuńczej, która ma zastąpić Boga, bo przecież wiara w niego jest absurdalna, a to, co mamy, to tylko pozbawione treści i sensu „teraz”. Dla tych, nad którymi „czuwa” Kruk, świat jest plątaniną myśli, skojarzeń, przypadkowych zdarzeń i cierpienia wywołanego faktem, iż nie można być takim, jak inni, a norma (np. społeczna) jest pojęciem nie tyle abstrakcyjnym, co wyzwaniem nie do osiągnięcia. Ich świat to przestrzeń, która otwiera się dzięki używkom. Tylko tam czują, że nie są przegrani, że mogą cokolwiek, że cokolwiek znaczą. Nie uczestniczą w życiu, starają się je obejść. Nie radzą sobie, bo świat, który mają, jest nieporadny. Ten z trzeciego opowiadania („Igła”) zdaje się być szybki, bolesny, zatruwający na zawsze. Nie można odeń uciec. Można jedynie – jak Józek i Andrzej – żyć w przewidywalnym rytmie i wegetować przez tydzień tylko po to, by podczas weekendowych imprez uwierzyć, że żyje się naprawdę i igła życia wtłacza w organizm siłę, nie bezradność.

Świat Adama i Ewy natomiast (bohaterów drugiej opisywanej historii) jest Wysypiskiem Śmieci, gdzie wykorzystać można potencjał tego, co zbędne.  Oboje uciekli od traum, by wieść życie poza marginesem. Na śmietniku. Wśród tego, co wyrzucone, a co jeszcze ma wartość. Bo przecież bohaterowie „Świętego od ćpunów” to też takie żywe śmieci, jakim nie dane było pokazać, czy są cokolwiek warte. Usunięto je i gniją. Adam i Ewa wydobyci ze zgniłych rodzin, sami walczą o to, by ich związek był inny, lepszy, wartościowszy. Tymczasem ktoś depcze im po piętach i próbuje spisać ich historię. A to już wywołuje niepokój. Obecny od pierwszego do ostatniego zdania książki Michała Kotlińskiego.

Trzeci tekst zbioru to futurystyczna groteska. Turcja wchodzi do UE, następuje ekspansja islamu i lekomanii, Olsztyn staje się centrum życia rozrywkowego na miarę co najmniej  np. hamburskiego Reeperbahn. Świat jest coraz bardziej gorzki. Coraz bardziej nie do wytrzymania. Tymczasem żyjemy. Tak jak możemy, a nie tak jak potrafimy. Kotliński zaznacza, iż opisane historie to światy z jego umysłu i daje im tyle definicji, ile mrocznych wizji zmusiło go do napisania tej książki. Dobrej książki. Drżę tylko z niepokoju o to, iż ta literacka wizyjność, kontestacja i wyraźna przecież przebiegłość narracyjna to sprawa jednorazowa. Autor uwolnił demony ze swego umysłu, pozbył się ich i „zapakował” w „Świętego od ćpunów”. Dlatego chcę wierzyć, że ma do powiedzenia jeszcze coś więcej, bo myślę, iż warto o tym czytać. Tymczasem jest cel, by wziąć do ręki „Świętego”, bo to naprawdę nieważne, czy życie przeżywamy „na żywca” czy poprzez znieczulenie. Każdy z nas nie do końca jest pewien tego, czym jest otaczający nas świat. A bohaterowie Kotlińskiego są tym bardziej bezradni, lecz poszukują. To proza młodego poszukiwacza, który mówi w imieniu pewnej zbiorowości. Gdyby żył Mirosław Nahacz – rocznikowo bliski Kotlińskiemu – być może podaliby sobie ręce, bo obaj wskazują na niemożność istnienia w świecie, w którym po prostu nie czuje się swojego istnienia. No dobrze, czuje się jego ból. Ale to nie jest definicja. Ani siebie ani świata, który ten ból wywołuje.

Wydawnictwo JanKa, 2013

4 komentarze:

Unknown pisze...

masz ciekawego bloga kibicuję ci http://wszystko-nie-tak.blogspot.com/

trupkowski pisze...

"...niemożność istnienia w świecie, w którym po prostu nie czuje się swojego istnienia."

Zgadzam się z tym, że trudno poczuć istotę własnego i innych ludzi istnienia. Ale chyba zawsze tak było, czy nie? Chyba tylko garstka świętych, oświeconych, czy jak ich tam nazwać, sobie z tym radzi.

Upiorna Dłoń pisze...

Życie na ogół nosi znamiona koszmaru lub bywa nie do zniesienia. Sztuką jest umiejętność resetowania się w sposób jak najmniej destrukcyjny. Ja na ten przykład uciekam w literaturę właśnie i nie wiem co by się ze mną stało gdybym przypadkiem zagłębiła się w fikcji literackiej, w której ta sama szara rzeczywistość, którą dopiero co zostawiłam za progiem co i raz waliłaby mnie w łeb pęczkiem szklanych tulipanów.
Książka zdecydowanie nie dla mnie ale dostrzegam jej wagę i szanuję.

Wiki pisze...

Jestem tuż po lekturze tej książki. Zmusza do refleksji. Myślę, że warto się z nią zapoznać.