2013-03-03

"Bracia Sisters" Patrick DeWitt

Są książki, które porywają już od pierwszej strony. Takie, które każą sobie podporządkować rytm dnia. Panują nad uwagą, nie pozwalają na jej rozproszenie. Rzadko się zdarzają, ale jednak są. Dzieło Patricka DeWitta z pewnością do takich książek należy. „Bracia Sisters” zdobyli mnie całkowicie. Podczas lektury przepadłem z kretesem. A przecież z dużym sceptycyzmem podchodziłem na początku do tej publikacji. Dziki Zachód? Westernowe klimaty? Saloony? Rewolwerowcy? Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. A jednak! Chciałbym napisać o pierwszej książce tego roku, dzięki której ponownie uwierzyłem w oszałamiającą moc literatury. To historia, od której nie można się oderwać i taka, o jakiej zawsze będzie się myśleć. Barwne postacie. Wartka akcja. Niezwykła dawka czarnego humoru, ironii i pomieszania stylów w obrębie powieści z pogranicza przygodowego i łotrzykowskiego. To jest moc! To jest styl! DeWitt jest mistrzem opowiadania o przewrotności ludzkich losów i o tym, że niczego nie można być nigdy pewnym poza faktem, iż – jak wykrzykuje jeden z braci - „Na tej ziemi śmierć podąża za każdym”.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, o czym jest ta książka, ponieważ niesie w sobie wiele przesłań i żadne nie wydaje się tym najważniejszym. Czy można jeszcze napisać coś twórczego na temat szczęścia i trudów, jakie człowiek sobie zadaje, by je osiągnąć? Można. Czy da się radę wykrzesać jeszcze jedną wartościową powieść o przyjaźni i o tym, jak trudno ją zdobyć i utrzymać? Pewnie że tak. Ale czy możliwe jest opisanie losów kolejnych literackich braci w taki sposób, by ukazać złożoność ich relacji oraz wskazać, dlaczego mimo różnic są tak sobie bliscy? Eli Sisters doskonale obrazuje, o czym będzie ta książka już w jednym z pierwszych rozdziałów. DeWitt napisał bowiem fascynującą historię „(…) o tym, jak szalone i zawikłane bywają historie o więzach krwi”.

Charlie i Eli są zawodowymi mordercami. Zabijanie to dla nich praca. Nie myślą nad moralnym aspektem tego zajęcia. Jest zlecenie, jest wykonanie, jest zapłata. Trup to tylko trup, a śmierć? W każdej chwili wszyscy powinni być na nią przygotowani. Zwłaszcza na Dzikim Zachodzie w XIX wieku, kiedy to wybucha gorączka złota i każdy, kto tylko może, podąża do Kalifornii, by przeżyć specyficzny rodzaj szaleństwa – takiego wynikającego z nadmiaru możliwości, które to wrażenie podsycane jest wciąż na nowo przez tych, co twierdzą, iż szybko i łatwo można się wzbogacić dzięki złotemu kruszcowi na wyciągnięcie ręki. Śmierć jest dla braci Sisters czymś tak naturalnym jak oddychanie czy jedzenie. Są w bliskości śmierci, bo wzięli to z domu rodzinnego. Ojcu – łajdakowi śmierć się niejako należała. Dla matki są umarli przynajmniej do czasu, kiedy trudnią się zabijaniem. Obaj przemierzają kilometry bezkresnej przestrzeni, spotykają na swojej drodze ludzi, których trzeba pozbawić życia, są wiecznie w ruchu i śpią niespokojnie. Wydają się jednością, a przecież tak wiele ich dzieli. Być może nigdy nie byliby tak blisko, gdyby traumatyczna przeszłość rodzinna nie spowodowała, iż więzi się zacieśniły… Zawsze razem, choć przecież inaczej patrzący na świat. Tandem zjawiskowy i zagadkowy. Poznawać go będziemy w trakcie podróży z Oregon City do Sacramento, podczas której obaj uświadomią sobie, że kolejne zlecenie morderstwa niekoniecznie należy przyjąć bez refleksji i wykonać tak, jak zarządził ich zwierzchnik, Komandor…

Charlie jest bardziej nieokrzesany niż Eli. To okrutny w słowach skąpiec. Bierze zawsze to, co chce wziąć i sięga po wszystko, o czym sobie zamarzy. Zabija impulsywnie, na zawołanie, bez żadnej refleksji. Dużo pije, jak ojciec. Dla niego ważna jest przemoc i podniecenie, jakie towarzyszy przemocy. Lituje się nad słabościami młodszego brata i rzadko dopuszcza go do głosu. Charlie chce być sam sobie panem oraz chce stanowić osobowość, na którą nie mają wpływu ani zdarzenia z przeszłości ani też sugestie i rady Eliego, dla którego Charlie jest czymś na kształt cienia, za jakim wciąż trzeba gonić.

Snujący opowieść Eli jest dużo ciekawszą postacią, bo postacią wielowymiarową i nadającą narracji specyficzny klimat, osadzony gdzieś między egzystencjalną grozą a groteskowym chichotem świata, w którym wszystko może być dane na chwilę, a potem przewrotnie odebrane. Eli to sceptyk, dla którego szklanka zawsze jest do połowy pusta. Chce schudnąć i zadbać o swoją jamę ustną. Czuły dla koni, dla ludzi także znajduje odrobinę czułości. Zwłaszcza dla spotykanych na swej drodze kobiet, bo przecież w żadnej jeszcze nigdy się nie zakochał. Eli czujnie obserwuje poczynania brata i wciąż za nim podąża, choć wydaje się, że wędrowanie to jest wspólne i że obaj są jakby jednym organizmem. Tylko dzięki zdrowemu rozsądkowi młodszego brata ta dwójka nie popada w tarapaty większe niż są do zniesienia. Tylko dzięki Eliemu Charlie uświadomi sobie, że być może podążają nie tą drogą, którą powinni, choć jej wybór wydaje się jasny i uzasadniony.

Na owej drodze ku niejakiemu Hermannowi Kermitowi Warmowi, którego trzeba sprzątnąć, spotykają co najmniej ekscentrycznych ludzi, którzy spowodują, iż ich podróż ku śmierci nabierze dodatkowych kolorów. Kogo my tu nie mamy! Prowincjonalny dentysta – nieudacznik, sprytny sklepikarz (imponuje Eliemu, bo on zawsze chciał prowadzić spokojne, uporządkowane życie przy ladzie), spragniony złota tchórz polujący na rudą niedźwiedzicę. Także sierota po tych, którzy uwierzyli w wizje snute przez rozgorączkowanych kowbojów – chłopiec dostający wciąż po głowie w sensie dosłownym i metaforycznym. Jest także szaleniec gorączki złota, który parzy kawę… z piachu i tajemnicza wiedźma, która zajmuje się koralikami i znika równie nagle, co się pojawiła. Barwne postacie doskonale synchronizują się z dynamiczną fabułą, ale autor nie zapomina o stałym wskazywaniu, iż to nie o awanturniczo – przygodową historyjkę tutaj chodzi. Pośród śmiechu przez łzy i obsesyjnego pragnienia poznania dalszych losów braci, pojawia się wiele egzystencjalnych refleksji związanych z wartościami, o jakich pisałem na początku niniejszego omówienia.

„Bracia Sisters” to książka opowiadająca o trudnej symbiozie i bliskości więzów krwi, które wciąż coś kwestionuje bądź wystawia na próbę. To niezwykła historia o dzielnych rewolwerowcach oraz o ich słabościach, których z czasem przestają się wstydzić. Ponadczasowa opowieść o kondycji ludzkiej psychiki, która zderza się z marzeniami, planami i wizjami, jakie trudno jest ogarnąć. To książka o śmierci, ale przede wszystkim o egzystencji, bo tak naprawdę ona ma wartość nie tylko dla samych tytułowych braci, dla których kres wędrówki to świadomość, że warto pomyśleć właśnie o życiu, a nie tego życia odbieraniu. Mocna, wyrazista i świetna rzecz. Jak dotąd odkrycie roku!

tłum. Paweł Schreiber
Wydawnictwo Czarne, 2013

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

jestem zaciekawiony! Od czasów dzieciństwa / młodości i Karola Maya praktycznie nie miałem w ręku żadnego westernu. Warto nadrobić ten brak.

Swoją drogą - Bracia Sisters - fajna gra słów ;-)

Jarosław Czechowicz pisze...

Onibe, ja nie zaczytywałem się Mayem ani jemu podobnymi, a tutaj - pochłonięty bez reszty! I tak, tytuł to już doskonały przykład poczucia humoru autora.

dofi pisze...

Książka rewelacyjna. Wciąga totalnie, więc trzeba sobie zarezerwować wolny wieczór...

jelka pisze...

Po takiej recenzji już bym chciała ją czytać!!!

jelka pisze...

Trochę to trwało, ale już ja mam i właśnie zabieram się za czytanie :)