Wydawca: Novae
Res
Data wydania: 30 maja 2013
Liczba stron: 233
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 29,90 zł
Tytuł recenzji: O wszystkim, co już było
Chick-lit nad
Wisłą miewa się bardzo dobrze. Coraz lepiej. Aż do przesytu doskonale. Wciąż
wychodzą kolejne opowieści o tym, jak zagubione w świecie przeżyć bohaterki
przechodzą metamorfozę; z brzydkiego kaczątka stają się łabędziem, z
zakompleksionej szarej myszki przebojową kobietą sukcesu, z zasmarkanej i
zapłakanej cierpiętnicy dumnie wypinającą pierś kobietą, jaka znalazła miłość.
Agnieszka Lingas-Łoniewska to pisarka bardzo płodna i pewna swojej wartości.
Jestem przekonany, iż moje niezadowolenie i rozczarowanie po lekturze „Szpilek
od Manolo” – pierwszej z ośmiu jej książek, do jakiej miałem okazję zajrzeć –
dzielnie przyjmie „na klatę”, bo cukrowania ma zapewne już przesyt po licznych
słowach zachwytu na blogach książkowych.
Po Katarzynie Grocholi,
która każdemu pokazała, zrobiła to i Małgorzata Kalicińska, i Joanna Fabicka,
i… nazwiska można mnożyć; wątków, tropów, motywów i poruszanych tematów już
nie. „Szpilki od Manolo” to opowieść o samodzielnej kobiecie, która jest
przekonana, iż ma nad wszystkim kontrolę. Dumna z siebie i swego życia, choć
niezadowolona z pracy i paru innych drobiazgów, idzie przez życie z podniesioną
głową. Liliana Arciszewska jest z jednej strony kobietą, jakich wiele (mam tu
na myśli korporacyjne, zdeterminowanie na sukces i wyniki przodowniczki pracy
kapitalistycznego więziennictwa). Z drugiej – skrywa w sobie pasje, lęki, nadzieje,
poglądy i odczucia, jakie rzadko tak się mogą skumulować w jednej płci pięknej
i rzadko też kobieta takowa pozwala poznać się naprawdę. Liliana pozwala. Przede
wszystkim na to, by przez moment porzucić samokontrolę i oddać się sile
rosnącego w niej uczucia. Bo wszystko zaczyna się od impertynencji, czarnej
beemki, stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu, bajecznie niebieskich oczu
i testosteronu, który unosi się w zatęchłym powietrzu parkingu, gdzie pewien
mężczyzna pozwolił sobie na samowolkę przy parkowaniu.
Liliana sama zapracowała na
swoją niezależność i jest z tego powodu bardzo dumna. Bez uwieszania się na
męskim ramieniu i sięganiu do portfela tegoż dorobiła się własnego mieszkania i
samochodu. Dodatkowo wie, że twardo stąpa po ziemi nawet wówczas, gdy odbija
się od niej stukot jej ulubionych szpilek. Pracę ma specyficzną. To system i
połączone w coś sekcje zajmujące się czymś ważnym, czyli niczym w ogóle. Zatem
korporacja. Nieodkryta tajemnica dla tych, którzy nie dostąpili zaszczytu pracy
w czymś takim i których pytania o to, czym się tam w zasadzie konkretnie
zajmujecie, zbywa się odpowiedzią „tym i owym”. Liliana swej pracy nie lubi, co
chyba podważa jej enigmatyczny sens. Najchętniej otworzyłaby jakąś knajpkę,
zajęła się recenzowaniem na blogu nowości wydawniczych, przygarnęła kilka kotów
więcej i … zakochała się. Tyle tylko, że trudno jest zakochać się komuś z takim
poczuciem odpowiedzialności za zdrowy rozsądek, jaki zawsze nią kieruje. Nawet
wtedy, gdy emocje na chwilę górują, z ust pada przekleństwo okupione karną
monetą wrzuconą do świnki – skarbonki, a rozum odmawia posłuszeństwa, kiedy
nogi uginają się przed przystojnym Michałem Maliszewskim.
Agnieszka Lingas-Łoniewska
chciała stworzyć lekką i przyjemną książkę, którą ma się czytać emocjami oraz dzielić się nimi, uznając za przekonujący argument, iż mamy tu do czynienia z
dobrą literaturą. „Szpilki od Manolo” nie są książką ani odkrywczą, ani mówiącą
cokolwiek nowego o skomplikowanym świecie kobiecych doznań. Początkowy zgrzyt,
jaki mnie dotknął, to konwencja, w jakiej ma być to pisanie ujęte. Komedia,
kryminał, romans, powieść sensacyjna? Komizm sytuacyjny chwilami rzeczywiście
broni tę powieść, bo jest przy czym po prostu się uśmiechnąć, natomiast wątek
kryminalny z nutą sensacji trąci już lekkim dyletanctwem, albowiem nie tyle
toczy się ślamazarnie i do bólu przewidywalnie, co nie ma żadnych konturów,
żadnego pogłębionego tła. Lingas-Łoniewska chciała za wszelką cenę książkę
wzbogacić o coś nowego. A przecież to romansowa historia odwołująca się do
prostych pragnień kobiet, które w literaturę chcą uciec, oszukane życiem.
I z autorką jest pewnie tak,
jak z samą Lilianą, która mówi: „Ciągle czegoś szukam. Notorycznie wszystko
gubię”. Odniosłem wrażenie, że konstrukcja „Szpilek od Manolo” sama się wciąż
szukała; że do ostatniej kropki wędrowało się po omacku, że imperatywem było
jedynie, aby odwołać się do modnych nurtów i trendów społecznych oraz
sportretować przemianę. Słabo osadzoną w czasie i przestrzeni. Słabo też
wyeksponowaną charakterologicznie; Liliana bowiem nie zmienia się, w znacznej
mierze dostosowuje punkt widzenia do punktu widzenia swego ukochanego. Niby
nadal jest niezależna, ale w układzie, do jakiego kieruje ją serce, będzie
musiała pójść na kompromisy. Konstrukcji psychologicznej głównej bohaterki
można zarzucić sporo. Przesycenie w Lilianie cech dystynktywnych kobiety
samotnej i dzielnej jednocześnie, czyni z niej postać, która z trudem na dłużej
zapadnie w pamięć. Mimo tego, że bardzo i za wszelką cenę chce być wyraźna.
„W szpilkach od Manolo” autorka
bawi się stereotypami, ośmiesza wszystko – nawet to, co nie jest śmieszne.
Uciekając od stereotypów, boleśnie nimi wciąż operuje; co gorsza, wpada w
stereotypy gorsze niż te, które chce wykpić. Wartka akcja, dość interesująca fabuła, feministyczne
wycieczki ku skądinąd ciekawym kwestiom… Tak, jest w tej książce coś, co może
zainteresować. Zakończę truizmem samej Liliany, resztę oddając milczeniu - „Każdy
lubi to, co lubi”. Lubić można to, o czym pisała Szymborska. Pytanie o to, czy
wielką sympatią stworzy się jakość. Literacką jakość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz