Wydawca: Czarne
Data wydania: 18 czerwca 2013
Tłumacz: Alicja Rosenau
Liczba stron: 293
Oprawa: miękka
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Niepodległość z krwi, przeszłość w niej się nurza…
Co łączy bawarskiego pisarza
z afrykańską Namibią, którą – jeżeli już – zwykle kojarzy się z Kalahari?
Trudno powiedzieć, bo nie znam biografii Bernharda Jaumanna. Może przypadek,
może kilka świadomych decyzji. Z tego połączenia otrzymujemy powieść kryminalną
z tłem politycznym, mocno osadzoną w problematyce dojrzewającego do niepodległości
państwa, które uzyskało ją w 1989 roku, a do dzisiaj nie jest w stanie się tym
cieszyć. Namibijska państwowość zrodziła się z krwi; tej krwi, jaką nadal wielu
ma na rękach, choć usilnie stara się ją zmyć. Jaumann nawiąże w swojej książce
do rzeczywistego zdarzenia, kiedy to 12 września wspomnianego roku zamordowano
charyzmatycznego adwokata Antona Lubowskiego, który bronił praw czarnoskórych,
wchodząc z białymi w niejasne kontakty i wzbudzając kontrowersje w Namibii
zarówno za życia, jak i po śmierci.
Autor swą intrygę kryminalną
wyraźnie osadza w „tu i teraz” wolnej od niesprawiedliwości Namibii. Czy taka
jest naprawdę? Znaczenie ma fakt, że w finałowej scenie zamachowiec ratuje
siebie i pomnik ofiar walki o niepodległość głównie dzięki konfabulacjom. Jest
ich wiele i dotyczą spraw sprzed 20 lat, nad którymi wielu – ze znanych sobie
powodów – chce rozciągnąć zasłonę milczenia. W 1989 roku walczono o równe prawa
białych i czarnoskórych w tym kraju. Główna bohaterka, policjantka Clemencia
Garises, mieszka w Kataturze, dzielnicy nędzy i dowodzie na to, iż polityka
segregacji rasowej jak działała przez laty, tak działa nadal. Biali i czarni
żyją osobno, a demokratyczny ład umożliwia stwierdzenie, iż mają swój wspólny
kraj. Wspólnota opiera się jednak na zależnościach. Walka z apartheidem i jej
konsekwencje to wciąż żywa historia wielu krajów Afryki Południowej; nie tylko
Namibii, ale także RPA i w mniejszym stopniu Lesotho czy Suazi. Jaumann
opowiada o kraju absurdów, piętrzących się trudności i wiecznej nierówności,
jakiej zaprzeczają jedynie pusto brzmiące hasła. Być może tylko one pozostały
po społecznikach typu Lubowski. Być może czas, by opowiedzieć historię państwa,
w którym policjantka musi odbyć fachowy staż w dalekiej Finlandii, zmagać się z
piętnem niezawinionej śmierci matki, nad zagadką której nikt się nie pochyli
oraz wyrastać z nędzy, jakiej żadną formą praworządności nie wyeliminuje…
Dzielnica Widhuku, Ludwigsdorf.
W bogatych domach za drutami kolczastymi biali mieszkańcy miasta zbudowali
swoje własne raje. Do jednego z nich wdziera się morderca. Padają strzały z
Kałasznikowa, ofiara ginie na miejscu, zbrodnię widzi czternastoletnia córka
Abrahama van Zyla, który umiera nieświadomy tego, iż jest dopiero jedną kilku zaplanowanych ofiar. Bo morderca musi
pozbawić życia je wszystkie. Wszyscy, którzy mają zginąć, związani są z
wydarzeniami września 1989 roku. Każdy z nich, rasista i okrutnik, musi na swój
sposób odpowiedzieć za śmierć Lubowskiego. Zabójca, były wojskowy, jest
zdeterminowany i pełen nienawiści. Nie boi się niczego. Jest wysłannikiem
śmierci. Kiedy na początku czyta się truizmy na jej temat, pojawia się obawa,
iż może to być książka z niemiłosiernie wskazaną tezą. Nic bardziej mylnego.
Śmierć ma tu wiele znaczeń. Umrzeć muszą ci, którzy odpowiadają za brutalne
akty okrucieństwa i bezprawia, ale umierają też w sensie symbolicznym inni
bohaterowie tej pasjonującej książki. Na trop zabójcy wpada wspomniana już
Clemencia Garises. Czy uda jej się udaremnić plany kogoś, kto doskonale zdaje
sobie sprawę z tego, co robi i nie boi się konsekwencji swoich czynów?
Garises to barwna i
egzotyczna dla nas postać. Czarnoskóry policjant w spódnicy? Proszę bardzo! Clemencia
ma dyplom kryminalistyki i duże doświadczenie, jakie zdobywała w zimnej
Finlandii; tam nauczyła się teorii, ale z namibijską praktyką bohaterka sama
musi sobie dać radę i wcale nie przystaje ona do tego, czego uczono ją w
Europie. Zawiadomienie o zabójstwie z Ludwigsdorf Garises otrzymuje z
kilkugodzinnym opóźnieniem. Na miejscu spotyka się z dużą niechęcią rodziny
zabitego. Nikt w jego domu nie ufa w umiejętności czarnoskórej policjantki.
Ograniczone są jej możliwości i pozostaje naiwna wiara w to, że determinacją
uzyska odpowiedź na mnożące się zagadki. Za chwilę bowiem kolejny trup spłonie
w podpalonym na Kalahari samochodzie, a za jakiś czas sprawa wyjdzie poza
granice Namibii, mocno wiążąc się z jej przeszłością.
Co jest w tej Namibii
prawem, a co bezprawiem? Czy w obliczu zdarzeń, jakie opisuje Jaumann, można na
chwilę uwierzyć, że czyjeś okrucieństwo nie zasługuje na pogardę? Jak domagać
się sprawiedliwości, kiedy młodziutki czarnoskóry chłopiec jest przekonany, iż
jego baas z farmy jest poza prawem i
nie można go zaaresztować? Jak do tego wszystkiego ma się tytułowe zwierzę oraz
nawiedzające Clemencię żółte i dzikie oczy bulteriera? Intryga rozwija się
wartko, choć w wyraźnej funkcji retardacyjnej widzimy (czytamy właściwie)
zeznania sądowe, których jasność dotrze do nas dopiero po poznaniu całej
książki. Jaumann opisuje świat, do którego daleko jest jego rodakom, nie tylko
w sensie geograficznym. W tej książce cała cierpiąca Namibia wydaje się czekać
na deszcz. Narastające napięcie idzie bowiem w parze ze zmianą warunków
atmosferycznych. Podczas czytania pierwszych stron lepimy się od styczniowego
afrykańskiego upału. Czy późniejsze zdarzenia przyniosą katharsis, pozwolą
komukolwiek zaznać ulgi, zmienią coś w postrzeganiu tego, co było i położyło
się cieniem na rosnącej w sile państwowości kalekiej Namibii?
Myślę, że warto poznać
„Godzinę szakala” nie tylko dlatego, iż jest to barwny kryminał (główna
bohaterka i jej liczna rodzina to jedyny komizm, jaki można wykrzesać z tego
smutnego reportażu o smutnym kraju). To przede wszystkim książka o zniewoleniu,
w jakim nadal się tkwi, bo nie rozumie się istoty niepodległości. To też
opowieść o niepodległości wywalczonej krwią, która wciąż się leje. O świecie,
jaki zapomniał już o zmarłych, pospiesznie tylko numerując ich groby na
cmentarzu, bo żywi muszą zająć się sobą i nie mają czasu wspominać.
Jaumann wspomina,
przestrzega i kategoryzuje. Ścieżek interpretacyjnych tej barwnej opowieści
kryminalnej jest naprawdę wiele. To ważne, że w takiego typu książce znajdziemy
dużo więcej niż tylko mroczną intrygę, zdeterminowaną policjantkę i kłody,
jakie rzuca jej pod nogi smutna rzeczywistość. „Godzina szakala” to świadectwo.
Specyficzne świadectwo tego, iż przeszłość Namibii wciąż jest nierozliczona i
coraz mniej jest tych, którzy chcą ją rozliczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz