Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 25 września 2013
Liczba stron: 262
Tłumacz: Maciej Muszalski
Oprawa: miękka
Cena det: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Kobieca martyrologia
Książka Marii Sveland
nawojowała się już medialnie tylko z racji swojego tytułu. Na okładce widnieje
informacja, że to światowy bestseller i potem spróbuję znaleźć odpowiedź na
pytanie o to, dlaczego powieść literacko mierna nim się stała. Ponieważ nie
lubię gier opartych na prostych chwytach, postanowiłem zajrzeć do środka i
zastanowić się nad tym, czy Sveland rzeczywiście ma jakąś magnetyczną moc
przyciągania i czy stoi za tym jakość. Nie stoi. Obawiam się, że jest to
pozycja robiąca dużo szumu, ale niewiele tak naprawdę wnosząca. Do dyskursu o
płciowości, wolności, sprawiedliwości czy podziale zajęć w taki sposób, by
realizowały się obie strony związku oraz by męskość uzupełniała kobiecość i
odwrotnie. O tym przecież ma być ta książka. O problemie niemożności pojednania.
Sveland prezentuje nam
kobiecość opresyjną; stłamszoną i deprecjonowaną wciąż przez mężczyzn. Taką,
która nie wychodzi naprzeciw światu, bo obsesyjnie skupia się na sobie. Na
historii ukształtowanej przecież w konkretnych warunkach i przez konkretnych
ludzi. To manifest subiektywny, taki
feminizm w populistycznej wersji. Maria Sveland wie, czym z łatwością
przyciągnąć uwagę czytelniczek, by identyfikowały się z główną bohaterką.
Sztuczki są proste i łatwe do zdemaskowania. Powieść sama w sobie nieznośnie
monotonna. Szykująca rewolucję w zakończeniu i tym zakończeniem mocno
rozczarowująca, bo wszelkie problemy banalizuje i czyni je produktem umysłu kobiety, która
wścieka się o to, iż… narodziła się kobietą, ma kobiece pragnienia i czuje, że
świat lepiej się ułożył mężczyznom; że to oni dyktują, jak należy żyć i że w
takim życiu można się dusić.
Duszna jest atmosfera tej
książki. Niesie jedynie kilka naprawdę odkrywczych myśli. Męczy stronniczością
i faktem, iż kwestionuje wszelkie możliwe sposoby osiągnięcia szczęścia i
spełnienia. Jest skomplikowana równie jak XXI wiek, ale z drugiej strony ucieka
od czegoś, co współczesność stara się docenić w każdym dyskursie. Od
obiektywnego przedstawienia problemu, który czyniłby tę książkę naprawdę ważną.
Jest natomiast powieścią, którą część czytać będzie z wypiekami na twarzy, a
część odrzuci po kilkunastu stronach. Nie tędy droga, by pokazać, iż stworzyło
się literaturę. Nie można też całkowicie skrytykować tej książki, bo podejmuje
ważny problem kobiecej izolacji, poczucia pustki i obrazuje zgubny wpływ
patriarchatu na codzienność relacji damsko-męskich. O czym jednak naprawdę pisze Maria Sveland? Pewnie o gniewie, o złości,
o zagubieniu i zniechęceniu. O tłumieniu własnych potrzeb i braku umiejętności
wyjścia poza własny narcyzm. Bez względu na płeć, naprawdę.
Sara wychowywała się w domu,
jakich wiele. Jej matka była bierna i wycofana. Na każde skinienie męża. W
wiecznej gotowości, by wyjść mu naprzeciw. To córka, już dorosła, uznaje z
pełnym przekonaniem, iż to ona może jej życie zrozumieć, ocenić i na jej
przykładzie snuć rozważania o ciężkim losie kobiety. Los matki Sary był ciężki.
Mąż stale nieobecny, tatuś doskonale niedostępny; zarówno małżonka, jak i córki
stale walczyły o jego zainteresowanie, a dorastająca Sara była zdolna do
podstępów, by zdobyć jego troskę, czułość, bliskość przecież należną, a wciąż
deficytową. Sara pragnęła szczęśliwej, chrześcijańskiej rodziny. Otrzymała
model niedopasowania, w którym najpierw trudno jest się ze sobą komunikować, a
potem już się nie chce. Pamiętając ojca
jako skupionego tylko na sobie, przejmuje po nim tę kompulsywną wadę,
wypowiadając wojnę światu mężczyzn i przeklinając swoją w nim rolę, wciąż
niedocenianą, wciąż krytykowaną.
Teraz Sara kończy
trzydzieści lat i żeby zrozumieć, kim się stała, wyjeżdża na Teneryfę,
zostawiając dwuletniego synka i męża Johana, z którym żyje od wielu lat, a ich
małżeństwo jest nowoczesne w tym znaczeniu, iż każde robi swoją karierę i
starają się wzajemnie nie ograniczać. Nie jest tak do końca. Sara uważa, że nie
ma szczęśliwych małżeństw. Że troski, nieporozumienia, wszelkie konflikty kryją
się za fasadą uśmiechniętej rodziny, która nie dzieli się z nikim swoimi
troskami. Bohaterka Sveland ukazuje
małżeństwo jako stan opresji. Chce też skończyć z mitem szczęśliwego
macierzyństwa, bo nie była szczęśliwą matką, wiele cierpiała, nazbyt wiele
znosiła. Do samolotu lecącego w styczniu na słoneczną Teneryfę zabiera
„Strach przed lataniem” Eriki Jong i książka ta stanie się jej bliska, towarzysząc
rozmyślaniom i przemianie, jaka ma się dokonać, by Sara wróciła do swojego
życia szczęśliwsza.
Tymczasem szczęśliwa nie
jest. Dlaczego swój stan określa tak dramatycznie? „Bo kiedy przepaść między marzeniami a rzeczywistością jest zbyt duża,
kobieta zmienia się w zgorzkniałą pizdę”. Bohaterka ma trudność z
oddzieleniem swoich pragnień od warunków życia, w jakich te pragnienia można
zrealizować. Atakuje męskość jako stan dominujący. Determinujący drogę
kobiecości ku samorealizacji. Punktuje bezlitośnie. Mężczyźni szybciej robią
karierę, mają łatwiejsze życie. Oderwanie się od małego dziecka jest u nich
czymś normalnym, nieobecność matki się piętnuje. Kobieta jest przez nich
określana mianem dziwki zawsze wtedy, gdy chce okazać podniecenie, do którego ma
takie samo prawo jak oni. Nazywana jest dziwką nawet i bez tego. Na jej głowie
znajduje się domowy etat, to ona doradza i kieruje życiem rodzinnym oraz
dziecka, nie otrzymując za to wdzięczności. Mężczyzna ma prawo zamknąć się w
sobie, kobieta to czyniąca jest wytykana palcami. Sara wymienia mnóstwo
sytuacji, w jakiej życie kobiety jest podłe i niedoceniane. Ona sama staje się
zakompleksiona i zła. Zła na świat i zła na siebie. Nierówność społeczna czyni
ją osaczoną. Sara nie dostrzega w
męskości niczego więcej ponad to, z czym trzeba walczyć. Utyskuje, narzeka.
Niczego nie proponuje w zamian. Jej monolog to wizja świata nieszczęścia, w
jakim kobiety cierpią dlatego, iż nimi są. Bohaterka Sveland wygłasza opinie
nie tyle skłaniające do refleksji, co przetarte już przez schemat i
powtarzalność. Choćby taka - „Za każdym
odnoszącym sukcesy mężczyzną stoi kobieta ze zmęczonymi nogami i migreną. A za
każdą odnoszącą sukcesy kobietą jest rozwód”. Prawda objawiona? Nie wydaje
mi się.
Też mogę napisać o własnych
doświadczeniach. O tym, że znam zawody i znam sytuacje, w których mężczyzna jest dyskryminowany. O tym,
że poznałem matkę odrzucającą dziecko i dramat ojca, który bezskutecznie o nie
walczył. Nawet o tym, że istnieje coś takiego jak przemoc, gdy w domu żona potrafi
uderzyć męża albo słowami zadać mu rany gorsze niż od jakiegokolwiek narzędzia.
Mogę o tym opowiadać, ale po co? Z takiego snucia myśli wynika tylko tyle, co z
monologu Sary. Niewiele. Nie ma miejsca
na dyskusję, na przemyślenia, na ujrzenie problemu w szerszym spektrum. Dlatego
„Zgorzkniała pizda” bazując jedynie na prostych emocjach, zdobywa popularność,
bo mówi o krzywdzie. Czy w jakikolwiek sposób krzywdę tę ukazuje szerzej?
Czy Sara jest w stanie wyjść poza samą siebie? Czy to wartościowa książka?
Wątpię. Nie ze względu na to, że jestem mężczyzną. Powodem jest fakt, iż lubię
rozważać problem przedstawiony wielowymiarowo. Tu wszystko jest płaskie,
przewidywalne; nie ma ujęcia problemu, jest gniew, krzyk, żal i emocje.
Emocjami nie opowiada się o problemach, jeżeli naprawdę pragnie się zwrócić na
nie uwagę.
10 komentarzy:
Dziękuję za tę recenzję. Choć sam tytuł raczej mnie odstręcza niż zachęca, zaciekawiła mnie ta pozycja z uwagi na zbieżność sytuacji życiowej mojej i bohaterki (wiek, małżeństwo, małe dziecko). Ale dzięki Twojej recenzji wiem, że ta lektura byłaby tylko stratą czasu.
Swietna recenzja.
Lubiłabym wydawnictwo Czarna Owca, gdyby ograniczyło się do wydawania dobrych kryminałów. Niestety pojawia się też mnóstwo pozycji wydawanych chyba tylko dlatego, że jest zgodne z danymi przekonaniami i wizją świata, według której ten okrutny patriarchalny świat dręczy kobiety, homoseksualistów itp. Mnie wizja takich utyskiwań tylko zniechęca do lektury, jednak każdy jest kowalem swojego losu i jakoś nie przemawia do mnie obwinianie za swoje niepowodzenia, zwłaszcza w życiu prywatnym, wszystkich dookoła.
to i tak dobrze, że nie skwaśniała
świetna recenzja; jak Ty to robisz, że wyciskasz z każdej książki tak wiele treści? czasem mam wrażenie, że znajdujesz więcej od tego, co sam autor włożył :)
a Unknown to byłam ja - aniap30
Kreskowa, nie warto szukać zbieżności z taką opowieścią; nawet jeśli znajdzie się podobieństwa, to może tylko irytować.
Agnieszko, dzięki!
Zapiekanko, ja cenię Czarną Owcę za charakter, lubię ich od czasu Santorskiego, od momentu wydania "Gangreny" Dawida Kornagi. Wszędzie znajdzie się chwast. Na nim też można ugrać. Może po to, by były środki na wydanie dobrej literatury.
Piotrku, to byłoby dopiero obrzydliwe!
AniuP, po prostu szanuję książki, nawet te najgorsze; staram się przez nie przechodzić świadomie. Nawet wtedy, gdy można je czytać bez świadomości, bo nie warto jej nadużywać :)
Czekałem na Twą recenzję, odkąd tylko książka się ukazała i zwróciła mą uwagę nietypowym tytułem. Pomyślałem, że coś chyba jest nie tak, bo dobrym książkom nie potrzeba chwytliwego tytułu. Potwierdziłeś moje obawy:)
Z ciekawością przeczytałam tę recenzję, tym bardziej, że moja opinia na temat tej książki jest diametralnie inna. Mam jednak wrażenie (i nadzieję), że męski głos nie będzie autorytarny. Czytajcie Panie i oceniajcie.
Mam pytanie do recenzenta.
Czy wartościową jest tylko taka pozycja, która pokazuje problem wielowymiarowo, która daje gotowe rozwiązania?
Co to znaczy "krzywdę ukazywać szerzej" i "wyjść poza siebie"?
Nie widzę niczego złego w tym, że autorka opisuje swoje przeżycia, swoje postrzeganie, swoje odczucia - nawet jeśli są one schematyczne i powtarzalne. To akurat jest argument za tym, że coś musi być na rzeczy, skoro do tej powtarzalności dochodzi - bo nie ona jedna taki opis formułuje.
Bazowanie na prostych emocjach - kolejny zarzut. Tak, bo na początku pojawiają się właśnie proste emocje, prosta krzywda i prosta chęć jej opisania, jeszcze bez próby racjonalizacji. I tak, emocjami opowiada się o problemach - gniewem, krzykiem, płaczem albo rezygnacją, bo sam problem jest takim, który gra na emocjach.
A recenzent spodziewał się chyba czegoś w stylu zimnej rozprawy socjologicznej z załączoną instrukcją obsługi rozwiązywania problemu.
Prześlij komentarz