Wydawca: Czarne
Data wydania: 8 października 2013
Liczba stron: 174
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Z głębi własnego życia…
Postanowiłem napisać o tej
książce lekko, ale i z zadumą. Tak chyba pisało się te teksty Andrzejowi
Stasiukowi, bo przecież wydają się wypływać z niego bez większego wysiłku, ale
ta lekkość jest efektem wcześniejszych obserwacji, bardzo uważnych i bardzo starannych;
z nich wynikają wnioski, życiowe przemyślenia, z nich tworzy sobie autor
swoisty pomnik pamięci – dla samego siebie przede wszystkim, ale i dla tych, co
chcą pamiętać.
W jednym z felietonów możemy
przeczytać o tym, jak zmienia się polskie targowisko. Autor wskazuje, iż z
dramatu wiecznego niedoboru innej, zapominanej zbyt szybko epoki, zrodził się
dramat nadmiaru. Nie wiem, co jest trudniejsze do zniesienia. Ja tę refleksję
przeniosę na inną sferę, nie miejsce zakupów podróbek z podróbek, tandety i
taniochy. Nie znoszę nadmiaru środków przekazu i cieszę się, że takie książki
jak ta czy "Blogotony" Ingi Iwasiów ukazują się na rynku. Bo teraz – jak w
przypadku wspomnianej intelektualistki – mam tego Stasiuka prawdziwego,
ważnego, osobnego i zadumanego nad życiem w jednej książce; nie przeczytałbym
pewnie tych tekstów rozsypanych w medialnym nadmiarze. A mam je teraz, myślę o
nich i cieszę się, że „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” pozwala się…
mieć, czytać i chyba rozumieć świadomie.
Zapewne najważniejszym
wyzwaniem każdego interpretatora tej pozycji będzie szukanie wspólnego
mianownika dla wszystkich ponad czterdziestu tekstów. W moim odczuciu nie ma
takowego. Można to podpiąć pod znany już powszechnie model interpretacyjny
Stasiukowego pisania opartego na podróżowaniu i doświadczaniu drogi w wielu
możliwych wymiarach. Tak, będzie tutaj podróżowanie – takie w głąb siebie
przede wszystkim. O drogach też należałoby wspomnieć, skoro są w tytule. Mnie
jednak intryguje coś innego. Przecież tym, co spaja ten zbiór jest przede
wszystkim osobowość jego autora. Ona teraz ujawnia się świadomie, ale dostajemy
kilka wyraźnych sygnałów o tym, jak się kształtowała. Bo bycie takim, jakim jest teraz, to przecież cały bagaż doświadczeń, z
którego na pisarskiej drodze Stasiuk tworzył własną filozofię rozumienia
świata. Jakkolwiek te konkluzje wydawać by się mogły truizmami,
odczytywanie książki przez pryzmat czasu minionego jest bardzo istotne. Bo
wszystko, co autor widzi i wszystko, co go zmusza do refleksji, jest zasadzone
w czasie minionym. Tam, gdzie nie chce się już sięgać. Stasiuk opisuje wizytę w
rumuńskiej wsi, gdzie dorastała do życia w piekle Herta Müller. Pisze o jej
anachronizmie niepoddawania się modzie na amnezję. Tej modzie, jakiej poddał
się świat, który z uwagą Andrzej Stasiuk podgląda. Świat prowincjonalny i świat
Wschodu, bo wiemy nie od dziś, że to on jest autorskim imago mundi.
Intensywne życie toczy się
na wschodzie Polski. Intensywności autor szuka wśród ukraińskich bezkresów,
brutalnie zanieczyszczonych socrealistycznymi miastami z betonu, które i nasz
polski krajobraz brudzą. Symbolem tego kraju staje się droga 816 ze wszystkim,
co kiedyś patrzyło na historię i teraz nie może nadziwić się jej absurdom.
Jakże w swej dzikości różna jest od trasy wiodącej ku Zakopanemu, najbrzydszemu
zdaniem autora miastu w Polsce. Bo choć zżyma się na tę polską przydrożną
bylejakość, na te atakujące zewsząd kolorowe płachty, z niejaką serdecznością
ocenia bylejakość polskiego pejzażu i polskiego budownictwa. W szarej Polsce
komunistycznej brakło kolorów. Dorwaliśmy się do nich jak małpa do pędzla i
mamy to, co mamy. Po biedzie w przypadkowości i krzykliwości szukamy naszej
architektonicznej tożsamości… Brzydki kraj, ale w swej brzydocie
bezkompromisowy, wciąż walczący o sposób wyrazu po swojemu. Kiedy się na to napatrzy, można już tylko
skryć się w Beskidzie Niskim. Obserwować świat przyrody – walkę rysia z psami,
obojętność baranów na osobnika ze stada, którego zagryzł wilk czy chmarę ptaków
żyjących na przekór zimie i dającym namiastkę prawdziwej witalności tam, gdzie
siły witalne zasypiają. Odkrywać siebie w nienazwanej harmonii z tym, co
jednak mimo wszystko zachowuje porządek.
„Nie ma ekspresów przy
żółtych drogach” to książka między innymi o tym, że sensem naszej egzystencji
jest wędrowanie i opowiadanie o swoich doświadczeniach. Stasiuk wielbi peryferie w szerokim rozumieniu tego słowa, bo tylko tam
ostały się wyraźne, niezatarte ślady, dzięki którym można poznać przeszłość,
tak naprawdę i z całą uwagą. Jego Beskid Niski wydaje się być królestwem
tropów, na jakie nikt nie chce natrafiać. Autor je odnajduje, rozmyśla nad
nimi. Zabiera swoją pamięć i tożsamość do dalekich Chin, w rejon Zabajkala, do
betonowego monstrum w środku bezkresnego stepu, czyli do Ułan Bator, którego
temperaturę powietrza Stasiuk obsesyjnie sprawdza w necie tak, jak zdarza mu
się obsesyjnie wracać do starych filmów, w których za każdym razem widzi coś
nowego.
Będzie też o pogodzie, która
jest tematem dyżurnym naszego codziennego pustosłowia. Tutaj inaczej – w
pogodzie tkwi filozofia. Zmienność pór roku, które nigdy nie przychodzą na czas
i w czas nie odchodzą, czyni z nas, Słowian, ofiary aberracji, jaka nie pozwala
być spokojnym. Z drugiej strony w tej zmienności jest jakaś magia, a jesienią
najlepiej jest obserwować prawdziwe życie. Stasiuk
wydaje się obserwatorem tych form życia, jakie toczą się wbrew wszystkiemu.
To taka siła, która pojawia się znikąd i której fenomenu nie da się zgłębić.
Warto podumać z autorem nad znaczeniem pojęcia „apokalipsa” i pomyśleć o tym,
jak wiele odrodzi się po zniszczeniu, jak wiele domaga się ponownego nazywania.
Będzie też o współczesnym
koczownictwie, o tęsknocie za czasami, które nie dyskryminowały palaczy, o
znaczeniu oberka, o licheńskim edenie, o muzyce rockowej i o szeroko rozumianej
fascynacji dzikim. Książka wyrosła z obserwacji świata albańskiego,
niemieckiego, mongolskiego czy amerykańskiego. Książka jednak bardzo polska, bardzo swojska, mocno anachroniczna i
znakomicie mówiąca o tym, co to znaczy odezwać się z głębi własnego życia.
Przeczytałem,
przemyślałem, polecam. Jakieś kompulsywne odruchy wzbudza we mnie ta pozycja.
Jakoś nie skończyła się z ostatnią stroną. Kończę pisanie o niej. Jest wieczór.
W Ułan Bator -17 stopni i wiatr, temperatura odczuwalna -24. Do następnego
spotkania z autorem.
2 komentarze:
Powialo zimnem na koniec:) CZytam wlasnie Bialego kruka tego autora i jestem zachwycony! Zachwycony jego powrotami do przeszlosci, jego ogladaniem swiata przez pryzmat swych wspomnien. A ta fantastyczbnie zrecenzowana pozycja trafi w moje rece juz na swieta. Bo tez chce ja MIEC, a nie tylko odtwarzac na czytniku...
Prześlij komentarz