2013-11-21

"Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzej Stasiuk

Wydawca: Czarne

Data wydania: 8 października 2013

Liczba stron: 174

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Z głębi własnego życia…

Postanowiłem napisać o tej książce lekko, ale i z zadumą. Tak chyba pisało się te teksty Andrzejowi Stasiukowi, bo przecież wydają się wypływać z niego bez większego wysiłku, ale ta lekkość jest efektem wcześniejszych obserwacji, bardzo uważnych i bardzo starannych; z nich wynikają wnioski, życiowe przemyślenia, z nich tworzy sobie autor swoisty pomnik pamięci – dla samego siebie przede wszystkim, ale i dla tych, co chcą pamiętać.

W jednym z felietonów możemy przeczytać o tym, jak zmienia się polskie targowisko. Autor wskazuje, iż z dramatu wiecznego niedoboru innej, zapominanej zbyt szybko epoki, zrodził się dramat nadmiaru. Nie wiem, co jest trudniejsze do zniesienia. Ja tę refleksję przeniosę na inną sferę, nie miejsce zakupów podróbek z podróbek, tandety i taniochy. Nie znoszę nadmiaru środków przekazu i cieszę się, że takie książki jak ta czy "Blogotony" Ingi Iwasiów ukazują się na rynku. Bo teraz – jak w przypadku wspomnianej intelektualistki – mam tego Stasiuka prawdziwego, ważnego, osobnego i zadumanego nad życiem w jednej książce; nie przeczytałbym pewnie tych tekstów rozsypanych w medialnym nadmiarze. A mam je teraz, myślę o nich i cieszę się, że „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” pozwala się… mieć, czytać i chyba rozumieć świadomie.

Zapewne najważniejszym wyzwaniem każdego interpretatora tej pozycji będzie szukanie wspólnego mianownika dla wszystkich ponad czterdziestu tekstów. W moim odczuciu nie ma takowego. Można to podpiąć pod znany już powszechnie model interpretacyjny Stasiukowego pisania opartego na podróżowaniu i doświadczaniu drogi w wielu możliwych wymiarach. Tak, będzie tutaj podróżowanie – takie w głąb siebie przede wszystkim. O drogach też należałoby wspomnieć, skoro są w tytule. Mnie jednak intryguje coś innego. Przecież tym, co spaja ten zbiór jest przede wszystkim osobowość jego autora. Ona teraz ujawnia się świadomie, ale dostajemy kilka wyraźnych sygnałów o tym, jak się kształtowała. Bo bycie takim, jakim jest teraz, to przecież cały bagaż doświadczeń, z którego na pisarskiej drodze Stasiuk tworzył własną filozofię rozumienia świata. Jakkolwiek te konkluzje wydawać by się mogły truizmami, odczytywanie książki przez pryzmat czasu minionego jest bardzo istotne. Bo wszystko, co autor widzi i wszystko, co go zmusza do refleksji, jest zasadzone w czasie minionym. Tam, gdzie nie chce się już sięgać. Stasiuk opisuje wizytę w rumuńskiej wsi, gdzie dorastała do życia w piekle Herta Müller. Pisze o jej anachronizmie niepoddawania się modzie na amnezję. Tej modzie, jakiej poddał się świat, który z uwagą Andrzej Stasiuk podgląda. Świat prowincjonalny i świat Wschodu, bo wiemy nie od dziś, że to on jest autorskim imago mundi.

Intensywne życie toczy się na wschodzie Polski. Intensywności autor szuka wśród ukraińskich bezkresów, brutalnie zanieczyszczonych socrealistycznymi miastami z betonu, które i nasz polski krajobraz brudzą. Symbolem tego kraju staje się droga 816 ze wszystkim, co kiedyś patrzyło na historię i teraz nie może nadziwić się jej absurdom. Jakże w swej dzikości różna jest od trasy wiodącej ku Zakopanemu, najbrzydszemu zdaniem autora miastu w Polsce. Bo choć zżyma się na tę polską przydrożną bylejakość, na te atakujące zewsząd kolorowe płachty, z niejaką serdecznością ocenia bylejakość polskiego pejzażu i polskiego budownictwa. W szarej Polsce komunistycznej brakło kolorów. Dorwaliśmy się do nich jak małpa do pędzla i mamy to, co mamy. Po biedzie w przypadkowości i krzykliwości szukamy naszej architektonicznej tożsamości… Brzydki kraj, ale w swej brzydocie bezkompromisowy, wciąż walczący o sposób wyrazu po swojemu. Kiedy się na to napatrzy, można już tylko skryć się w Beskidzie Niskim. Obserwować świat przyrody – walkę rysia z psami, obojętność baranów na osobnika ze stada, którego zagryzł wilk czy chmarę ptaków żyjących na przekór zimie i dającym namiastkę prawdziwej witalności tam, gdzie siły witalne zasypiają. Odkrywać siebie w nienazwanej harmonii z tym, co jednak mimo wszystko zachowuje porządek.

„Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” to książka między innymi o tym, że sensem naszej egzystencji jest wędrowanie i opowiadanie o swoich doświadczeniach. Stasiuk wielbi peryferie w szerokim rozumieniu tego słowa, bo tylko tam ostały się wyraźne, niezatarte ślady, dzięki którym można poznać przeszłość, tak naprawdę i z całą uwagą. Jego Beskid Niski wydaje się być królestwem tropów, na jakie nikt nie chce natrafiać. Autor je odnajduje, rozmyśla nad nimi. Zabiera swoją pamięć i tożsamość do dalekich Chin, w rejon Zabajkala, do betonowego monstrum w środku bezkresnego stepu, czyli do Ułan Bator, którego temperaturę powietrza Stasiuk obsesyjnie sprawdza w necie tak, jak zdarza mu się obsesyjnie wracać do starych filmów, w których za każdym razem widzi coś nowego.

Będzie też o pogodzie, która jest tematem dyżurnym naszego codziennego pustosłowia. Tutaj inaczej – w pogodzie tkwi filozofia. Zmienność pór roku, które nigdy nie przychodzą na czas i w czas nie odchodzą, czyni z nas, Słowian, ofiary aberracji, jaka nie pozwala być spokojnym. Z drugiej strony w tej zmienności jest jakaś magia, a jesienią najlepiej jest obserwować prawdziwe życie. Stasiuk wydaje się obserwatorem tych form życia, jakie toczą się wbrew wszystkiemu. To taka siła, która pojawia się znikąd i której fenomenu nie da się zgłębić. Warto podumać z autorem nad znaczeniem pojęcia „apokalipsa” i pomyśleć o tym, jak wiele odrodzi się po zniszczeniu, jak wiele domaga się ponownego nazywania.

Będzie też o współczesnym koczownictwie, o tęsknocie za czasami, które nie dyskryminowały palaczy, o znaczeniu oberka, o licheńskim edenie, o muzyce rockowej i o szeroko rozumianej fascynacji dzikim. Książka wyrosła z obserwacji świata albańskiego, niemieckiego, mongolskiego czy amerykańskiego. Książka jednak bardzo polska, bardzo swojska, mocno anachroniczna i znakomicie mówiąca o tym, co to znaczy odezwać się z głębi własnego życia.

Przeczytałem, przemyślałem, polecam. Jakieś kompulsywne odruchy wzbudza we mnie ta pozycja. Jakoś nie skończyła się z ostatnią stroną. Kończę pisanie o niej. Jest wieczór. W Ułan Bator -17 stopni i wiatr, temperatura odczuwalna -24. Do następnego spotkania z autorem.

2 komentarze:

pietia pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
pietia pisze...

Powialo zimnem na koniec:) CZytam wlasnie Bialego kruka tego autora i jestem zachwycony! Zachwycony jego powrotami do przeszlosci, jego ogladaniem swiata przez pryzmat swych wspomnien. A ta fantastyczbnie zrecenzowana pozycja trafi w moje rece juz na swieta. Bo tez chce ja MIEC, a nie tylko odtwarzac na czytniku...