Wydawca: Astra
Data wydania: 26 lutego 2013
Liczba stron: 472
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det: 89,90 zł
Tytuł recenzji: Chwytanie świata
Trudno jest opisać to, co
się widzi. Trudność w interpretacji tego albumu będzie o tyle większa, że
wszelkie komentarze winny mieć miejsce podczas oglądania obrazów mocnych,
wyraźnych, często szokujących, ale bezpretensjonalnie prawdziwych i ostrych
ostrością nie tyle obiektywu, co synestetycznej wrażliwości autora, który tą
książką stawia sobie coś na kształt „exegi
monumentum”. Zdjęcia i komentarze do nich mają być świadectwem, iż Paweł
Daniel Zalewski na przekór chorobie i zawieszonemu w czasie wyrokowi, nigdy nie
umrze, bo zostawi po sobie świadectwo specyficznego i mrocznego oglądu
rzeczywistości. Ruszając z aparatem na pohybel własnej śmierci, sfotografuje
jej różne ujęcia. Stworzy kronikę podróży, jaka jest ucieczką przed jego
prywatnym końcem. „Gdzie śmierć nie sięga” to takie kompulsywne chwytanie
świata, zatrzymywanie go na zawsze, ukazywanie rzeczywistości z tej jej
ciemnej, niechętnie eksponowanej strony. Wszystko, by zapisać się w pamięci.
Najbardziej własnej, ale też najbliższych. A może każdego, kto przejrzy jego
fotografie, będzie się starał odnaleźć związki tego, co widzi z fragmentami
zamieszczonej twórczości. Po raz pierwszy podejmuję się omówienia publikacji
albumowej; przede wszystkim dlatego, iż nie jest to zwykły album. To świadectwo
dramatycznej wędrówki ku poznaniu, oswojeniu śmierci i wybaczeniu życiu, które
się kończy. A ma przecież tyle barw, które warto pokazać.
Zalewski we wstępie wspomina
o technice fotografowania podczas swych licznych podróży. „Zdjęcia robione pospiesznie, bez chwili wahania, ledwie wycelowane,
strzelane na wyczucie, sterowane emocjami, bez przymierzania się do tematu. To
też swoiste łapanie świata”. Nie przewidywał, nie planował, nie tworzył
wizji tego, co przyjdzie mu sfotografować. Na pewno nie zależało autorowi na
pocztówkowych widokach, jakie znają wszyscy. Te fotografie nazwał „szańcami usypanymi z własnych emocji”.
Dodał fragmenty opowiadań oraz powieści „Bez pamięci”, ale tylko te, które
głównie o zapamiętywaniu traktują. Paweł Daniel Zalewski chce być zapamiętany
wyraźnie – w słowie i obrazie. Bez politycznej poprawności, bez delikatności na
siłę, bez wymuszaniu na odbiorcy wzruszeń, jakie można przewidzieć. To dość
mroczna publikacja, ale jednocześnie oryginalna przez to, że ukazuje życie, o
jakim często nie mamy pojęcia. Jego rozwój, kres; jego stawanie się, rozmaite
filozofie, często niepojętą logikę. Nie pozostaje mi nic innego, jak krótko
poprowadzić przez zawartość „Gdzie śmierć nie sięga”, a jakąkolwiek refleksję
bez narzucania pozostawić tym, którzy zdecydują się sięgnąć po ten album.
Na początek Mongolia. To, co
zobaczyć można na wszystkich obrazkach z tego kraju, czyli żywioł bezkresu
nieba i ziemi, jakie łączą się ze sobą, tak silnie oddziałując na wyobraźnię
jak prostota i naturalizm mongolskiej codzienności, którą uchwycono na
fotografiach – prawdziwych świadectwach życia. Mamy małego pasterza z guzem na
głowie, którego już nie ma wśród żywych. Mamy ludzkie portrety – czasami
naturalistycznie wręcz wyraziste, czasami subtelnie pozbawione ostrości i
wyrazu. Oglądamy celebrowanie trzydniowego święta Naadan, ale mamy też okazję
poruszyć się zdjęciami z rytualnego uboju koni. Zagadkowe nie będą tylko
kaloryfery wbite w piach, ale sposób, w jaki cywilizacja wkracza na tereny
stepów i jurt. Tam, gdzie prawdopodobnie nikt jej nie chce. I gdzie umiera
cząstka tego dzikiego azjatyckiego kraju.
Kolejna fotograficzna podróż
prowadzi do Indii. Najbardziej chyba kontrowersyjne zdjęcia, bo takie, co
przedstawiają kremacyjne stosy czy rozkładającego się trupa w wodach Gangesu.
Są defekujące dzieci, jest manufaktura łajna, mamy absurdy hinduskiej kolei i
wszechobecną biedę, tak wyraźnie skontrastowaną z feerią barw sari i twarzami,
które zaznały zniszczenia innego niż zniszczenie w kapitalistycznym pędzie za pieniędzmi
i posiadaniem. Tu śmierć wita się z pełnym optymizmu życiem. Tu walczą ze sobą
barwy i okrutne ujęcia, jakich barwnie przedstawić się nie da. Indie
Zalewskiego to miejsce spotkania ze śmiercią łagodną, wyczekiwaną, przyjmowaną
jako oczywistość; piętrzącą się przecież w tak nieludzkich warunkach, gdzie
miliony żyją mimo wszystko w symbiozie.
Kuba – to stamtąd pochodzi
zdjęcie czarnego chłopca z czarnym koniem na okładce. Zalewski ukaże jej
niezwykłe kształty i kolory, nie bez ironii odnosząc się do kultu Castro i
systemu, który wielbi się mimo tego, że rujnuje. Więcej uwagi, więcej serca i
jakiejś niewysłowionej wrażliwości autor zdjęć ma do Peru. Tam widzimy
niezwykłości na wysokościach, których czar traci nieco na wartości, kiedy
trzeba zmagać się z wysokościową chorobą.
Potem jest znowu powrót do
Azji. Tajskie kulinarne uczty fotograficzne i obrazy ciał na sprzedaż obok
domków dla duchów i mnichów przyłapanych na małych grzeszkach. Jest Sri Lanka z
widmem zagłady tsunami, witająca od razu śmiercią i bielą żałoby. Są żerdziowi
rybacy i herbaciane wzgórza; czas zatrzymany i zamknięty tak, jak ten w
Indiach. Bo przecież podobna kultura i podobny sposób radzenia sobie z końcem w
każdym możliwym znaczeniu.
Są jeszcze fotografie z
krajów arabskich; egipskie miasto na gruzach życia i marokańska niechęć do
fotografowania, które rzekomo to życie odbiera. Paweł Daniel Zalewski stara się
zatrzymać takie momenty, o jakich nie miałby pojęcia żaden tradycyjny turysta.
W jego zdjęciach jest pewna surowość i gorzkość, ale jednocześnie niespotykana
umiejętność schwytania na szybko tego, co naprawdę istotne, a czego dojrzeć nie
może nawet bystry obserwator.
To godne świadectwo
własnego człowieczeństwa, które zbliża się ku temu, co mroczne i ukryte przed
oczyma innych. Można Zalewskiego nazwać bezczelnym podglądaczem. Można potrzebę
kilku ujęć z różnych powodów zakwestionować. Można zastanawiać się nad tym, czy
w komentarzach nie ma aby pewnej wyższości, zbytniej ironii, nadmiernej chęci
stawiania siebie ponad nędzą, za którą nędzarze rzadko są odpowiedzialni.
Myślę, że Paweł Daniel Zalewski jawi nam się tutaj jako fotograf światowego
marginesu. Baczny, uważny i zdeterminowany, by widzieć coś, czego inni nie
dostrzegają. W tym albumie symbolika śmierci jest tak różnorodna, jak jej
ujęcia i okoliczności, w jakich przybywa. Ta publikacja ma być protestem
przeciw niej tym silniejszym, że zamieszczone w publikacji fotografie zostają w
pamięci odbiorcy chyba na zawsze. Przynajmniej ich część. Te najbardziej
wyraźne i zrobione może tylko dzięki niespotykanemu przypadkowi.